To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
  M.Ciesielczyk ujawnił fakt pracy w SB kustosza Muzeum    -   04/11/2008
Panie Kazimierzu, niech Pan przemówi !
Od wielu miesięcy na skrzynki mailowe wszystkich zapewne redakcji w Tarnowie i setek innych osób przychodzą zawiadomienia o kolejnych "newsach" serwowanych na popularnych w internecie serwisach społecznościowych i blogach przez „dziennikarza obywatelskiego", w jakiego ponoć przeobraził się w ostatnich miesiącach były radny Tarnowa Marek Ciesielczyk. Większość z tych zawiadomień kończyła się do niedawna informacją, że 30 X, czyli w dzień tarnowskich obchodów 90. rocznicy odzyskania niepodłegłości, gdy w mieście gościł będzie prezydent Lech Kaczyński, Ciesielczyk ujawni w internecie nazwisko „esbeka, pretendującego dziś do miana autorytetu moralnego w Tarnowie". Kilka dni temu, jeszcze przed tą zapowiadaną przez wiele miesięcy datą, Ciesielczyk „odkrył" w ten sposób fragment życiorysu znanego tarnowskiego historyka, kustosza Muzeum Okręgowego, Kazimierza Bańburskiego.

Ogloszenie

Rewelacje Ciesielczyka były i jednocześnie nie były wielkim zaskoczeniem. Nie była to wiadomość nowa, ponieważ ujawnione przez byłego radnego nazwisko, było od pewnego czasu tajemnicą poliszynela - o „esbeckim" epizodzie w życiorysie zawodowym Bańburskiego wiele osób "coś słyszało", choć trudno było spotkać kogoś, kto znałby bliższe szczegóły na ten temat. Sam zainteresowany też milczał na ten temat, co dziwi tylko trochę, zważywszy, że fakt niegdysiejszego zatrudnienia w SB chwały mu oczywiście nie przynosił.
Zaskoczeniem było natomiast przywołanie przez Ciesielczyka tak niewielkiej ilości faktów, po tak długim okresie zapowiadania swojego "newsa". Poza podaniem konkretnych dat zatrudnienia Bańburskiego w SB (1976-80), podane fakty nie wniosły bowiem nic nowego do wcześniejszej wiedzy na ten temat. W dodatku przytoczone informacje, w znikomy sposób uzasadniają tak jednoznacznie negatywne oceny, dokonane przy okazji publikacji przez byłego radnego. Wydawało nam się, że znając te szczątkowe fakty i zapowiadając ich ujawnienie już wiosną br., autor dlatego ich nie ogłasza, bo - jak przystało na swoją nową rolę dziennikarza - zbiera jeszcze dodatkowe materiały, wertuje archiwa, kontaktuje się z poszkodowanymi, będzie chciał porozmawiać z Bańburskim itp., dzięki czemu pod koniec października liczyliśmy na zapoznanie się z obszernym, poważnym artykułem, który faktycznie zasługiwałby na zastosowaną przez Ciesielczyka oprawę propagandową i oceny, jakie wygłaszał na długo przed tą publikacją. Radzi bylibyśmy np. przeczytać, w jakich tajnych lub jawnych operacjach wymierzonych w demokratyczną opozycję brał udział starszy inspektor Kazimierz Bańburski, komu lub jakiej organizacji w szczególny sposób utrudniał życie. Jak to jednak bywa w przypadku Marka Ciesielczyka (przed 1989r. związanego z opozycją antykomunistyczną, a po 1989r. uprawiającego już tylko działalność, którą można by streścić jako megalomański populizm gawędziarski), nie stało się nic, czego po panu Marku nie moglibyśmy się spodziewać, czyli "niewiele, ale za to głośno".

Ciesielczyk zarzuca Bańburskiemu, że ten - znając swoją istotnie poplamioną 30 lat temu zawodową przeszłość - pretenduje dziś do miana "autorytetu moralnego". Gdzie i kiedy dostrzegł Ciesielczyk takie zapędy u kustosza Muzeum - już nam nie tłumaczy. Po prostu ogłasza to ex cathedra.
Nie pierwszy zresztą raz, Marek Ciesielczyk kreuje w ten sposób wirtualną rzeczywistość. Półtora roku temu, Ciesielczyk nagle przypomniał sobie, jakie to artykuły w latach 80-tych pisał Zygmunt Szych. Były tam m.in. potępieńcze teksty o spekulantach na Burku, pochwały pod adresem członków osławionych Inspekcji Robotniczo- Chłopskich, artykuły o zachowaniach niektórych urzędników, którzy nie wzięli sobie do serca zaleceń ostatniego plenum partii, teksty okolicznościowe z okazji komunistycznych świąt oraz inne tym podobne "michałki". Choć podobne teksty ma na swoim koncie zapewne większość dziennikarzy, którzy rozpoczynali pisanie w PRL-owskich gazetach, nie byłoby nic złego i dziwnego w takim przypominaniu, gdyby nie dotyczyło ono skonfliktowanego z Ciesielczykiem następcy radnego na stanowisku szefa redakcji "Nowego Tygodnika", z którego pan Marek wyleciał po kilku numerach, z hukiem i bez pardonu. Zwracaliśmy zresztą w portalu uwagę na mało elegancki sposób rozstania się wydawcy z radnym (CZYTAJ TUTAJ), który wówczas zaliczył też bardzo dotkliwy wyborczy cios, pozbawiający go diety radnego przez kolejne 4 lata. Samemu Ciesielczykowi zaledwie kilka miesięcy wcześniej nie przeszkadzało, że w redakcji tego niszowego tygodnika znajdzie się wspólnie z Szychem. Ba, hasło "Ciesielczyk i Szych w jednej redakcji" i ich wspólna karykatura promowały nawet gazetę, którą Ciesielczyk opatrzył dopiskiem wymyślonym rzez siebie: "Bez cenzury".
Półtora roku temu Ciesielczyk podobnie jak teraz, w absolutnym oderwaniu od realiów, twierdził, że mało chlubne teksty Szycha ujawnia po to, aby poznano prawdę o prawdziwym obliczu człowieka, który jest teraz "guru dla młodych dziennikarzy" i który "kreuje się na autorytet" w środowisku żurnalistów tarnowskich.
Z całym szacunkiem dla pokaźnego dorobku dziennikarskiego pana Zygmunta, żadnym "guru" w środowisku nie jest, i to od lat. Skąd ma jednak o tym wiedzieć człowiek, który szczyci się tym, że skłócony jest już z każdą redakcją w Tarnowie (Ciesielczyk jest prawdopodobnie w regionie rekordzistą pod względem wytoczonych procesów karnych dziennikarzom z osławionego artykułu 212 KK) i który wszystkie, bez wyjątku, media nad Wątokiem i Białą określa mianem reżimowej "Białorusi medialnej" ?
Na pełną dwuznaczności postawę Marka Ciesielczyka, jako "dziennikarza - pijarowca" opłacanego z kasy miejskiej po przegranych przez niego 2 lata temu wyborach i utracie diety radnego, także zwracaliśmy uwagę w naszym portalu (CZYTAJ TUTAJ).

Ciesielczyk czyni też - znów w kontekście "esbeckiego" epizodu w życiorysie kustosza - zarzut, że Bańburski stał się "głównym historykiem niepodległościowym i jedną z głównych postaci uroczystych obchodów 90. rocznicy odzyskania niepodległości w Tarnowie". Zupełnie nie rozumiem tego zarzutu, którego konsekwencją są w dodatku absurdy. Spróbujmy je zresztą przywołać.
Czy zdaniem Marka Ciesielczyka fakt, że niewątpliwe zasługi w dokumentowaniu i propagowaniu informacji, iż to Tarnów pierwszy w kraju wybił się na niepodległość w 1918 roku, ma osoba, która 30 lat wcześniej, po studiach, pracowała w SB, czyni ją z definicji i w każdym temacie, jakiego się dotknie niewiarygodną ? Jeśli zatem Bańburski twierdzi - na podstawie własnych, popartych licznymi dowodami badań - że Tarnów był pierwszym niepodległym miastem, to nie należy przyjmować takiej wiedzy tylko dlatego, że badacz ma coś za uszami ?
Gdyby kustosz zajmował się historią PRL- u zarzut byłby jeszcze w jakimś stopniu zrozumiały, ale przecież zajmuje się historią dawniejszą...
Można w tym miejscu zadać jeszcze więcej pytań. Na przykład takie, czy Aleksander Krawczuk, minister w jednym z ostatnich komunistycznych rządów, przestał być automatycznie wiarygodnym badaczem starożytności i prawdziwym autorytetem w tej dziedzinie, obejmując swój urząd ? Czy polityczny błąd na zawsze i w każdej dziedzinie czyni człowieka niewiarygodnym ? Czy piszącego te słowa absolutnie, ostatecznie i raz na zawsze deprecjonuje fakt, że w czasie apogeum pierestrojki, gdy komunizm już sypał się na dobre, a chyba nawet obradował już Okrągły Stół, był - jako uczeń klasy maturalnej - uczestnikiem Olimpiady Wiedzy o Partii ?

Zaskakujące, że Ciesielczyk tak jednoznacznie potępia jednego byłego esbeka, a jednocześnie bardzo łatwo daje wiarę temu, jak przełożeni tego człowieka interpretowali sobie fakt jego rezygnacji z pracy w SB we wrześniu 1980r. Ci przełożeni sugerują, że Bańburski podjął decyzję o zaprzestaniu pracy w SB ze względu na niepewną wówczas sytuację polityczną w kraju i możliwe całkowite zwycięstwo „Solidarności”. To także obrazuje charakter i motywy działania byłego esbeka, a dzisiaj głównego nauczyciela historii w Tarnowie - ocenia Ciesielczyk. Jeśli kilka dni po podpisaniu porozumień w Gdańsku i Szczecinie i długo przed rejestracją "Solidarności", panowało - szczególnie w SB, będącej jądrem komunistycznego państwa - przekonanie o tym, że system się ostatecznie sypie, to ja jestem piękną, długowłosą i smukłą blondynką. Takie banialuki może pisać tylko ktoś, kto ma jakiś interes w przeinaczaniu historii lub we wrześniu 1980r. przeżywał jakiś pozbawiony realnej oceny sytuacji stan euforycznego zachłyśnięcia się młodzieńczymi złudzeniami. Gdyby taka rezygnacja nastąpiła wiosną, czy latem 1981 roku, czyli w czasie gdy "S" rzeczywiście była już silna w całym kraju i stało za nią kilka milionów członków, a sytuacja strajkowa w zakładach i demonstracje na ulicach stanowiły ciąg bezprecedensowych zdarzeń w historii PRL-u, to uzasadnienie rezygnacji Bańburskiego, jako koniunkturalnego gestu, można by od biedy przyjąć, ale we wrześniu 1980 roku, kiedy powiewu wolności z Wybrzeża nikt jeszcze tak naprawdę nie poczuł? Wszak późniejsze sukcesy "S" są najlepszym dowodem na to, jak głęboka była w aparacie bezpieczeństwa nieświadomość tego, czym w istocie był Sierpień i jak jego konsekwencje zaskoczyły esbecję, która nie była w stanie powstrzymać "festiwalu wolności", metodą inną niż stan wojenny.
Nie znamy teraz oczywiście faktycznych okoliczności i powodów odejścia Kazimierza Bańburskiego ze służby, ale równie dobrą, jak hipoteza o koniunturalizmie, a może nawet lepszą, byłaby hipoteza o rozpoznaniu przez niego późnym latem 1980r. błędu młodości sprzed 4 lat, uświadomionego właśnie wydarzeniami Polskiego Sierpnia. Zupełnie inaczej na tym tle wyglądałaby adnotacja z teczki personalnej obecnego kustosza Muzeum, że ten „…ulega nastrojom w kraju…”.W takim wypadku należałoby rozpatrywać decyzję Bańburskiego w kontekście nie tylko nie-koniunkturalnym, ale nieomal heroicznym. Nie trudno sobie wyobrazić, jak trudno było podjąć taką decyzję i jak byli współpracownicy musieli go traktować przez kolejne 3 lata, gdy - jako podporucznik SB - już nie pracując w aparacie, pozostawał w tzw. "rezerwie kadrowej". To, że jest wciąż skromnym magistrem historii, w świetle imputowanych mu przez Ciesielczyka wielkich ambicji bycia "autorytetem" też wydaje się symptomatyczne.
Bez woli Kazimierza Bańburskiego nie będziemy jednak w stanie szybko zweryfikować ani tej, ani każdej innej hipotezy.

Bylibyśmy bowiem niesprawiedliwi, gdybyśmy w publikacji TOP.Portalu - dostrzegali jedynie polityczne intencje i takież ambicje Marka Ciesielczyka. Niewątpliwie są tam obecne, nawet nadreprezentowane, ale Ciesielczykowi, jako niegdyś inwigilowanemu przez SB działaczowi opozycji przysługuje prawo do emocjonalnych ocen, nawet jeśli się w tych ocenach i insynuacjach posuwa zbyt daleko. Ciesielczykowi zatem wolno się unosić, ale my nie możemy tego nie zauważać.
W intencji ujawnienia nazwisk byłych pracowników Służby Bezpieczeństwa nie dostrzegamy nic niewłaściwego i z niecierpliwością czekamy na kolejne nazwiska. Jeśli mamy prawo (sam jestem skłonny nazwać to nawet obowiązkiem !) poznania nazwisk tajnych współpracowników SB, często w tę współpracę wmanewrowanych podstępem, w moralnie dwuznacznych okolicznościach, to tym bardziej musimy poznawać twarze pracowników aparatu bezpieczeństwa. Mamy prawo do poznania nazwisk osób pracujących dla organizacji, często dopuszczającej się aktów zbrodniczych i działającej ponad prawem nawet komunistycznego państwa. Musimy wyjaśniać ewentualny udział tych osób w działaniach budzących jakiekolwiek podejrzenia, ale też po to, aby odróżniać prawdziwych oprawców od innych, choćby nielicznych pracowników "bezpieki", którzy oprawcami nie byli.
Gdyby Ciesielczyk poprzestał na podaniu do publicznej wiadomości faktu zatrudnienia obecnego kustosza Muzeum w SB lub zaczął drążyć ten temat dogłębnie, badać ten konkretny przypadek, zasłużyłby na pochwały, których nigdy, nie tylko z naszych ust, nie usłyszał. Pan Marek zaczął się jednak bawić w politycznego inkwizytora, który wyłącznie na podstawie kartki wyrwanej z życiorysu, nie będącej oczywiście powodem do chwały, ale też jeszcze nie dowodem przestępstwa, przekreśla całe późniejsze życie człowieka, odbiera mu wszelkie zasługi. Ciesielczyk zdaje się przy okazji nie zauważać, że Bańburski nie jest politykiem, nie jest też obieralnym urzędnikiem, czy szefem instytucji; żadnego zaufania swoich wyborców nie zawiódł, bo nikt go nigdy nie wybierał, nie miał też formalnego obowiązku do ujawniania kart swego życiorysu sprzed 30 lat; co jednocześnie nie znaczy, że nie powinien dziś wyjaśnić, czym się w SB zajmował.

Fakt zatrudnienia Bańburskiego w SB potwierdzają nawet osoby, które uważają się za jego przyjaciół i gotowe są do zbierania podpisów w obronie jego dobrego imienia, jako historyka. Wytłuszczone przez Ciesielczyka, jedyne przytoczone w jego tekście zdanie z listu motywacyjnego Bańburskiego, złożonego w kadrach SB: „Prośbę swą motywuję zamiłowaniem do charakteru pracy” tłumaczą tym, że chodziło o pracę archiwisty, do której się przeciez historyk na studiach przyucza.
Kazimierz Bańburski pracę w SB, na ponoć mało odpowiedzialnym, bo "papierkowym" stanowisku, podjął bowiem w roku 1976. Wciąż jednak nie wiemy, czym faktycznie się w SB zajmował. Zainteresowany milczy i nie sposób się z nim od kilku dni skontaktować. Bańburski musi jednak zabrać głos, bo unikanie tematu niczego już nie załatwi, w istocie pogłębia tylko coraz gęstszą aurę wokół jego postaci i rodzi kolejne wątpliwości, kolejne pytania.
Na przykład to, dlaczego o tym "esbeckim epizodzie" tak niewiele wiedziano w miejscu, w którym Bańburski pracuje od blisko ćwierćwiecza, czyli w Muzeum Okręgowym ?
Jeśli Kazimierz Bańburski rezygnował z pracy w SB w 1980r. w zdrowym odruchu zerwania "z bagnem", to dlaczego nie chce teraz o tym opowiedzieć ? Albo pytanie, jak się później znalazł w Urzędzie ds. Wyznań oraz czy i jak współpracował ze złowieszczym IV Departamentem MSW ?
Jak na razie nie ma żadnych przesłanek do twierdzenia, że naganna - nie tylko z dzisiejszej perspektywy - decyzja o wstąpieniu w szeregi SB skutkowała negatywnie "czymś więcej", ale pytań będzie przybywać, a my nie możemy już ich nie stawiać i nie szukać na nie odpowiedzi.

Tak, jak u Bańburskiego mającego niejasny epizod w przeszłości, nie dostrzegam teraz kreacji na "autorytet moralny", a jedynie dobry warsztat, służący rzetelnej pracy historyka, tak w przypadku Marka Ciesielczyka, mającego za sobą niezaprzeczalnie chwalebne antykomunistyczne karty sprzed 25-30 lat, dostrzegam obecnie nieznośne a niestety pozbawione już (po paru bezowocnych kadencjach) jakiejkolwiek legitymacji, kreowanie się na "sumienie Tarnowa". O czym były radny przypomina na okładkach swoich pełnych zaangażowanej politycznej publicystyki i automarketingu książek oraz na łamach serwisów internetowych, w których wyraźnie ostatnio zasmakował.
Dlatego apeluję do Kazimierza Bańburskiego, by nie stał się dożywotnim zakładnikiem skandalizującej informacji byłego radnego, która nie starała się spełnić nawet minimalnych kryteriów, wymaganych od rzetelnego materiału prasowego.
Potrafię zrozumieć - jak większość rozsądnie myślących ludzi - błąd młodości, naiwność, nawet głupotę, ale nie zrozumiem milczenia historyka w tej sytuacji. Mam nadzieję, że sympatyczny skądinąd kustosz, znany dotąd z dużej życzliwości wobec osób, które chcą poznawać i przekazywać wiedzę historyczną, przełamie własne opory i da się namówić do szczerej, choć na pewno bardzo trudnej rozmowy o kawałku własnej historii i jej konsekwencjach.
Panie Kazimierzu, niech Pan przemówi !

Piotr Dziża
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Thu, March 28, 2024 18:41:49
IP          : 44.200.40.97
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html