To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Z Urszulą Gacek o problemach Europy    -   07/2/2008
Zgodnie z zapowiedzią, prezentujemy zapis długiej rozmowy z Urszulą Gacek, deputowaną do Parlamentu Europejskiego – rozmowy przeprowadzonej w niespełna dwa miesiące od objęcia przez nią tej funkcji po tym, jak z mandatu zrezygnował Bogdan Klich obejmując tekę szefa MON. Rozmawialiśmy o czekających nas kolejnych, dużych podwyżkach cen energii, w związku z wyśrubowanymi ekologicznymi normami przyjętymi przez Unię, o żywności genetycznie modyfikowanej – Polska wkrótce przestanie być krajem wolnym od GMO, czy o zagrożeniach dla przyszłości Unii, w związku z nadmiarem regulacji szkodzących gospodarce unijnych państw, rozbuchanym systemem socjalnym w niektórych krajach i spadkiem liczby urodzeń dzieci. Nie mogło przy tej okazji zabraknąć uwag o kompetencjach i przyszłości państw narodowych, traktacie konstytucyjnym (Reformującym) oraz ... niedawnym wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który uznał prawo lesbijki do adoptowania dziecka. Poruszyliśmy także problem tarczy antyrakietowej – to jedno z zagadnień, którym Urszula Gacek też się zajmuje.

Ogloszenie

Niniejszy tekst stanowi rozwinięty opis problemów, odczuć, wątpliwości i obaw autora, względem wymienionych powyżej zagadnień, o które pytałem Urszulę Gacek. Zapraszamy do wysłuchania kolejnych fragmentów przeprowadzonej rozmowy.

Drożej za prąd
W marcu ubiegłego roku przywódcy Unii zapowiedzieli, że już w 2020 roku Europa emitować będzie o jedną piątą mniej gazów cieplarnianych. Nasz kraj pod względem emisji dwutlenku węgla znajduje się wśród czołowych europejskich trucicieli – prym wiodą tu Niemcy (ponad 800 tys. ton rocznie), następnie Wielka Brytania, Włochy, Francja, Hiszpania no i Polska – ponad 307 tys. ton. W dodatku u nas aż 95% energii pochodzi ze źródeł nieekologicznych (głównie węgiel kamienny). Nawet z europejskimi dopłatami Polska nie będzie w stanie sprostać normom – ich wprowadzenie w krajach Unii jeszcze bardziej podniesie koszty produkcji i odbije się na konkurencyjności naszej gospodarki – no chyba, że europejskie koncerny zaczną masowo przenosić produkcję do Chin (pojawiły się już takie zapowiedzi), co przyniesie w skali globalnej skutek odwrotny od zamierzonego, dodatkowo powodując masowe zwolnienia pracowników. W tym kontekście znamiennie i zarazem śmiesznie brzmi wypowiedź szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, który stwierdza w wywiadzie dla „Dziennika”, iż „nowa, nisko emisyjna gospodarka jest jedną z głównych szans gospodarczych Europy”, bo w sektorze tym mogłoby znaleźć zatrudnienie ponad 25 mln osób i jest to szansa na stworzenie tysięcy nowych przedsiębiorstw, setek tysięcy nowych miejsc pracy oraz nowego, rozległego rynku eksportowego. Takiego stwierdzenia można spodziewać się tylko po socjalistycznym eurokracie – oto mielibyśmy mieć sytuację, w której „państwo” „tworzy” miejsca pracy, drogą przymusu, zmuszając przedsiębiorstwa do zakupu nowych, kosztownych technologii – oczywiście, jak to w Unii, także dzięki systemowi jakichś dopłat i „preferencyjnych” kredytów, wydartych z kieszeni podatnika, a więc nie znikąd. Owo „tworzenie setek tysięcy” czy „milionów” miejsc pracy to co najwyżej ręcznie sterowane przekładanie pieniążków z jednej kieszeni do drugiej. Gdzieś po drodze niemała suma tych pieniędzy „przecieknie”. Tym bardziej, że rozwój tego sektora nie byłby podyktowany zapotrzebowaniem wolnego rynku, ale centralistycznie wprowadzonym, dotowanym przymusem – w efekcie trudno się spodziewać, by firmy zajmujące się ekologicznymi technologiami, dotowane przez UE, były zainteresowane tworzeniem jeszcze bardziej ekologicznych, lub tańszych ekologicznych technologii.
Na te wezwania odpowiedział już polski rząd. Ministerstwo Gospodarki przygotowuje przepisy, w myśl których każdy, kto zechce ogrzewać swój dom biomasą, zbuduje elektrownię wodną lub wiatrak produkujący energię elektryczną, już wkrótce będzie mógł dostać pożyczkę od państwa na preferencyjnych warunkach. Jak stwierdził wiceminister gospodarki, Eugeniusz Postolski, nie jest wykluczone, że pożyczki te mogą być bezzwrotne. Oczywiście, jak wspomniałem, pieniądze te nie biorą się znikąd i dotowanie droższej energii elektrycznej oznacza zabranie pieniędzy innym, przy czym nawet wobec drożejącej energii otrzymywanej drogą „tradycyjną”, energia ta wcale nie będzie tańsza. W efekcie za np. prąd płacić będziemy w perspektywie nadchodzących lat jeszcze więcej, co pociągnie za sobą wzrost kosztów produkcji i wzrost cen.

Dopiero co mieliśmy podwyżki cen prądu, o kilkanaście procent, a już zapowiadane są na wiosnę kolejne, jeszcze większe. Kolejnych należy spodziewać się w następnych latach. Problem w tym, że już obowiązujące, przyznane np. elektrowniom limity emisji dwutlenku węgla do atmosfery wkrótce się wyczerpią. Ich przekroczenie odznaczać będzie nałożenie na Polskę wysokich kar. Elektrownie zatem będą albo musiały ograniczyć swoje moce – najczarniejszy scenariusz to pamiętane z PRL regularne przerwy w dostawach prądu, albo zainwestować w kosztowne, nowoczesne technologie, albo kupować limity od innych, bardziej ekologicznych państw, konkurując na tym rynku z bogatymi zachodnimi koncernami, lub też kupować od zagranicznych dostawców energii znacznie droższy prąd. Oczywiście, pewnym rozwiązaniem mogłaby być energetyka atomowa, tyle że nasz udział w projekcie Ignalin2 jakby się w ostatnim czasie skomplikował, a własnej siłowni jądrowej nie mamy. Jej ewentualna budowa to w normalnych krajach okres rzędu 8 – 12 lat. Zresztą, zapóźnienie niektórych krajów Europy, w tym Polski pod tym względem to bodaj jeden z największych zimnowojennych sukcesów KGB, wspierającej przez pośredników i inspirującej rozmaite ruchy „zielonych” w Europie Zachodniej, protestujące przeciw „atomowi”. Katastrofa w Czarnobylu tylko ten „trend” przypieczętowała. Oczywiście, modne jest w ostatnim czasie stwierdzenie „energia odnawialna”, przy czym jak słusznie zauważa Urszula Gacek, w naszym kraju nie mamy nadmiaru ani wiatru, ani słońca, więc trudno byłoby stosować takie rozwiązania na skalę przemysłową – raczej co najwyżej „lokalną”. Pani eurodeputowana zapytana przez nas o powyższe kwestie stwierdza, że będą oczywiście uruchomione unijne środki na energetykę odnawialną, ale w polskich warunkach okażą się one niewystarczające. Jej zdaniem pewnym rozwiązaniem mogłaby być rzeczywiście energia atomowa – w końcu nie tylko Rosja dostarcza uran. -Kiedy jednak zrobiłam mały sondaż wśród posłów polskiej delegacji, okazało się, że nie wiedzą oni o tym, że siłownia jądrowa nie emituje gazów cieplarnianych - mówi U. Gacek. Na szczęście w naszym proteście przeciw nowym, jeszcze bardziej restrykcyjnym unijnym zobowiązaniom ekologicznym nie jesteśmy sami – duże zastrzeżenia ma chociażby Wielka Brytania. Tak czy owak, w tym roku czekają poważne podwyżki prądu i praktycznie wszystkiego, do wyprodukowania czego prąd się zużywa – i to nawet o kilkadziesiąt procent. Przed nami także poważny dylemat – na jednej szali mamy zmniejszenie konkurencyjności gospodarek państw wchodzących w skład Unii, na drugiej – ryzyko, że naszym dzieciom czy wnukom pozostawimy zrujnowaną planetę.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy poświęconej temu zagadnieniu :


Rośliny genetycznie modyfikowane
Unia wymusza na nas wprowadzenie w Polsce możliwości uprawy roślin genetycznie modyfikowanych, czego rzekomo domagają się nasi rolnicy. Jednocześnie zwolennicy GMO potrafią przy tym twierdzić, że czarny „pi ar” wokół takiej żywności to efekt... lobby – czyli zmowy rolników (zapewne tych o jednohektarowych gospodarstwach). Tak czy siak, z jednej strony mamy lobby związane z produkcją środków ochrony roślin, a z drugiej lobby biotechnologiczne. Przy tej okazji zadałem więc pytanie U. Gacek, czy eurodeputowani tak chętnie ulegają naciskom różnych grup interesów, bo wydaje się, że szereg regulacji powstaje pod naciskiem np. wielkiego przemysłu.
W temacie GMO – uważa się, że nie ma dowodów na to, iż powstała z takich roślin żywność jest szkodliwa. A całe zamieszanie wynika z braku wiedzy społeczeństw na ten temat. Z drugiej jednak strony, nie ma również dowodów, że żywność genetycznie modyfikowana nie jest szkodliwa (choć niektórzy argumentują, że takie dowody są). Wątpliwości budzi z pewnością obawa o to, jak uprawa GMO wpłynie na sąsiadującą z nią uprawę „tradycyjną”. W związku zaś z faktem, iż niektóre modyfikowane uprawy są odporne na niektóre gatunki szkodników i nie wymagają środków ochrony roślin, pojawia się pytanie, jak fakt ten wpłynie na równowagę w ekosystemie.
Inną kwestią jest to, czy produkt powstały z żywności genetycznie modyfikowanej ma na opakowaniu zawierać informację „GMO”, czy też nie. Osobiście wolałbym, a wręcz żądał, by oznaczenie takie było – wtedy sam dokonam wyboru, oczywiście żywności takiej nie kupując. Ale tego obawiają się właśnie wielkie koncerny. Podczas rozmowy Urszula Gacek zwróciła uwagę na jeszcze jedno zagadnienie – jak potraktować np. normalnego kurczaka, który jednak był karmiony ziarnami z genetycznie modyfikowanych roślin? -Jeśli chodzi o mnie, to ja zdecydowanie wolę tego niekształtnego, właśnie zerwanego z krzaka pomidora. Przynajmniej wtedy wiem, co jem - stwierdza eurodeputowana, zauważając, iż jeden z argumentów zwolenników GMO – niższe straty w uprawach i więcej żywności – jest chybiony, bo Europa akurat w sam raz żywności ma nadmiar. Tak czy owak, w tej batalii, by nasz kraj był krajem wolnym od upraw genetycznie modyfikowanych roślin, Polska jest niestety osamotniona...

Posłuchaj rozmowy na ten temat :


Unia przeregulowana
Jak dotąd powyższa rozmowa dotyczyła dwóch problemów – żywności genetycznie modyfikowanej oraz proekologicznych norm, przez które nasze gospodarki mogą przestać być konkurencyjne, zaś produkcja przenosić się będzie na wschód (bezrobocie), bo są takie kraje jak Rosja czy Chiny, które prowadzą rabunkową gospodarkę i z pewnością w najbliższej perspektywie w ekologiczne, podnoszące koszty rozwiązania inwestować nie będą. Obie te kwestie spotykają się w jednym punkcie, a właściwie pytaniu: czy przypadkiem w łonie Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej nie wprowadza się zbyt wiele regulacji w zbyt wielu sferach, ze szkodą dla konkurencyjności i gospodarki na całym kontynencie w ogóle? Czy nie za dużo tych wszystkich dopłat, limitów produkcji, limitów połowów itp., czy sfera centralistycznych regulacji rynku, standaryzacji nawet, nie jest już zbyt szeroka? Czy nikt nie dostrzega, jak rosną koszty produkcji, jak rosną koszty pracy – co jest związane także z nadmierną siłą związków zawodowych i przyjmowaniem, pod społecznym szantażem, kolejnych socjalistycznych rozwiązań? Czego klasycznym przykładem jest Francja. Czy nikt nie dostrzega rozbuchanych przywilejów socjalnych w niektórych państwach, problemów demograficznych, tego, że społeczeństwo się starzeje i nie ma kto pracować na przejedzone emerytury, że rodzi się coraz mniej dzieci, a te, które się rodzą, w niezwykle dzietnych emigranckich, muzułmańskich na przykład rodzinach od razu przechodzą na garnuszek państwa, nie integrując się ze społeczeństwem i przyjmując pozycje roszczeniową? We Francji np. muzułmanów pracodawcy zatrudniają niechętnie, gdyż, jak słyszałem, ci wkrótce się zwalniają, a wysokość swego rodzaju wypłacanej przez pracodawcę „odprawy” uzależniona jest od liczby dzieci pracownika. W każdym razie, proszę wybaczyć to uogólnienie, ale czy antydyskryminacyjne regulacje nie poszły aby za daleko? Przecież siedzimy na tykającej bombie, także demograficznej i kulturowej, ale gospodarczej przede wszystkim, tymczasem deputowani wydają się koncentrować na kwestiach „tolerancji”, walki z „dyskryminacją” i „uprzedzeniami”, tracąc z oczu to, co naprawdę istotne. Abstrahując już od tego, że źródeł kryzysu Unii upatrywać można w braku odniesień do korzeni, wynikających z tradycji, świata wartości – tych katolickich, od których to Unia tak bardzo się odżegnuje... Suma sumarum, to właśnie przeregulowanie „wolnego” rynku doprowadzić może do sytuacji, w którym poszczególne państwa członkowskie „skoczą sobie do gardeł” i tak jak to niektórzy zapowiadają, w perspektywie najbliższych dekad, Unia Europejska zwyczajnie się rozpadnie.

Odnosząc się do niektórych moich wątpliwości, Urszula Gacek stwierdza, iż to jedynie media pokazują, iż Parlament Europejski zajmuje się jedynie orientacją seksualną, natomiast my musimy bronić się od daleko idącego modelu socjalistycznego, jaki mamy we Francji, przy czym należy pamiętać również o zabezpieczeniu bytu ludzi pokrzywdzonych przez los. -Na pewno natomiast socjał nie może być alternatywą dla pracy - stwierdza eurodeputowana. I podkreśla, że to nie Parlament Europejski, ale KE ma inicjatywę legislacyjną.
Na powyższe stwierdzenie, pozwoliłem sobie podczas rozmowy zareagować wyrażając wątpliwość, czy właśnie w związku z tym twór unijny nie jest coraz bardziej niedemokratyczny, bo jak to ktoś już porównywał, KE przypomina „komitet centralny partii”, chociażby z tego względu, że składa się z przez nikogo nie wybieranych ludzi – Parlament Europejski może jedynie skład KE przyjąć bądź odrzucić w całości. Zatem to w KE znajduje się prawdziwy, a przy tym niedemokratyczny ośrodek władzy.
U. Gacek zareagowała stwierdzeniem, iż „zawsze możemy im nie zatwierdzić budżetu i to jest nasza broń ostateczna”. -Parlament Europejski mógłby mieć więcej kompetencji, ale wtedy wchodzilibyśmy w konflikt nie z Komisją, ale z parlamentami poszczególnych państw, bo mówiłoby się, że coraz więcej władzy zabiera się do Brukseli, a coraz mniej zostawia w Warszawie -stwierdziła eurodeputowana.

Wobec tego zapytałem o traktat konstytucyjny (Reformujący) – wszak konstytucja, podobnie jak suwerenność, może być tylko jedna i niepodzielna, a tu wyraźnie mamy do czynienia z dwoma konstytucjami – polską i unijną. Wprawdzie media i politycy uporczywie mówili o „traktacie lizbońskim” i zapewniali, że to nie jest żadna „eurokostytucja”, to jednak w jednym z wywiadów sam współtwórca odrzuconego w referendach paru krajów traktatu konstytucyjnego, Giscard d’Estaing stwierdza:„traktatowi z Lizbony niewątpliwie daleko do prostoty. (...) Czemu służy ten subtelny manewr? Przede wszystkim, ucieczce od konieczności przeprowadzenia referendum, dzięki rozsianiu artykułów i zrezygnowaniu ze słownictwa konstytucyjnego”. W jego ocenie – a przecie polityk ów ocenia coś, co sam napisał – lizboński traktat zawiera wszystkie „innowacyjne i efektywne narzędzia starannie wypracowane przez Konwent Europejski, który tworzył traktat konstytucyjny.” Czyli: prezydenturę czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych między innymi, tyle że inaczej nazwane. Co zmieniono, w oczach pana d’Estaing’a? Przede wszystkim usunięto słowo „konstytucja” i „konstytucyjny”. Usunięto również wzmianki o symbolach państwowości – takich jak flaga i hymn. Wycofano i zapisano w osobnym projekcie Kartę Praw Podstawowych (głównie za sprawą sprzeciwu Wielkiej Brytanii). Jeśli zaś chodzi o samą Kartę: choć zastrzegliśmy sobie prawo niestosowania jej zapisów, to choć teoretycznie o stosowaniu jej zapisów decyduje polski rząd, to jednak w samym traktacie „zwiększa się zakres stosowania” zasady, że np. polskie prawo musi być zgodne z europejskim, a nie odwrotnie, więc w spornych kwestiach głos decydujący może mieć np. Europejski Trybunał Sprawiedliwości. (Który niedawno uznał, że lesbijka ma prawo adoptować dziecko). Wbrew temu co obiecywali politycy lewicy i tak zwanej prawicy, od członków SLD, po Kaczyńskich czy polityków PO, post factum wszystkie niemal gazety jak Polska długa i szeroka piały z zachwytem, że teraz wreszcie UE będzie mogła prowadzić spójną politykę zagraniczną bo „traktat powołuje stanowisko przewodniczącego Rady UE, który może stać się prezydentem Europy, oraz ministra spraw zagranicznych” – tu porzucono nawet formalną nowomowę, bo przecież traktat powołuje „jedynie” „Wysokiego Komisarza ds. zagranicznych”. Ów komisarz ma mieć budżet 5 mld Euro na utrzymanie służb dyplomatycznych. Służby dyplomatyczne, jak małe dziecko wie, są służbami państwa, a nie jakiejś organizacji. Na razie ów komisarz musi uzgadniać wszystkie decyzje z naszym MSZ, a prezydent Europy nie może wydawać poleceń prezydentowi RP. Formalnie. I na razie.
Ponadto traktat reformujący wzmacnia Parlament Europejski. Kiedy PE jest wzmacniany, dzieje się to oczywiście kosztem parlamentów narodowych, bez względu na bredzenie, że osłabienie Sejmu i Senatu w Polsce jest jego „wzmocnieniem”, bo „sejm może wspólnie z kilkoma innym parlamentami wystąpić do Brukseli o wycofanie projektów unijnych dyrektyw, jeśli uzna że wykraczają one poza kompetencje Unii.” W wyniku traktatu Europa staje się superpaństwem, a organy takie jak parlamenty poszczególnych „prowincji” w rodzaju Polski stawać się będą coraz bardziej fasadowe.
Tak więc choć formalnie traktat lizboński nie jest konstytucją, faktycznie jednak posiada jej cechy. W UE szereg regulacji wprowadza się „bocznymi drzwiami”, przy czym wyraźnie widać, iż cały projekt europejskiej wspólnoty zawłaszczony został przez socjalistów, którzy w odróżnieniu np. od Polaków, nie przeżyli doświadczeń socjalistycznych eksperymentów. Za niedemokratycznym charakterem UE przemawia także fakt, iż traktat nie przyjęty został przez szereg państw w drodze referendum – tak bardzo brukselski euro-biuro-kraci obawiają się głosu ludu, który jakoby reprezentują. Kompetencja władz poszczególnych państw jest coraz mniejsza, coraz więcej też sfer musi być dostosowywanych do unijnych regulacji, włącznie z klasycznym już przykładem debaty PE nad „dopuszczalną zawartością tłuszczu w jogurcie light”. Coraz częściej mówi się też o przeżytku „państw narodowych”, przy czym polityczna poprawność nakazuje stawiać znak równości między słowami patriotyzm, nacjonalizm i faszyzm – nie ustają próby budowy nowej tożsamości „Europejczyka”. Tak czy owak, Urszulę Gacek przewrotnie zapytałem, czy wobec tego nie powinniśmy w ogóle zrezygnować z fasadowych parlamentów narodowych, skoro tak naprawdę ich rola ogranicza się do „klepnięcia” tego, co wymyśli się w Brukseli??

Eurodeputowana stwierdziła, że są obszary, w których UE nie ma kompetencji, wymieniając, o dziwo... wspólną politykę obrony i zagraniczną. -To jest tak, że obawiając się utraty kompetencji jednocześnie chcielibyśmy, żeby Unia miała wspólną politykę energetyczną, jednocześnie chcąc przy tym utrzymać własną politykę zagraniczną. A najlepiej, żeby to nasz głos był decydujący” - mówi.
Zapraszam do wysłuchania tej części rozmowy – wśród poruszonych zagadnień pojawił się również temat „bałtyckiej rury”, której, w kwestii bezpieczeństwa energetycznego kraju, tak bardzo się obawiamy (uzależnienie od surowców z Rosji i budzące niepokój i historyczne skojarzenia przymierze niemiecko – rosyjskie).

Posłuchaj trzeciej części rozmowy :


Rodzina i adopcja dzieci przez osoby homoseksualne
Czwarty zapis rozmowy to kontynuacja poprzedniego wątku, dotyczącego traktatu reformującego – który, oficjalnie mając dostosować unijne organy i usprawnić proces decyzyjny wobec znaczącego powiększenia grona państw członkowskich, tak naprawdę wprowadza regulacje jeszcze bardziej ograniczające suwerenność państw. Na mój eurosceptycyzm Urszula Gacek podała przykład „wyspy eurosceptyków”, czyli Wielkiej Brytani: -Choć nie zawsze się z nimi zgadzam, to jednak czasami warto ich posłuchać - stwierdza. -Ja bym nie straszyła traktatem. Unia jest większa, ma nowe wyzwania, potrzebne było zaprowadzenie porządku. Państwa nie pozwolą sobie odebrać suwerenności, do niczego nie będziemy zmuszani. Przypomnę, że to nam czasami zależy, aby Unia stała mocno po naszej stronie, np. w kontaktach z Rosją, żeby nie pozwalała na podpisywanie bilateralnych umów (próby Rosji rozbicia jedności UE i skłócenia państw). A z drugiej strony nie chcemy, aby ktoś zabraniał nam instalowania u nas tarczy antyrakietowej, jeśli uznamy, że leży to w interesie Polski. (...) W sprawach fundamentalnych, takich jak polityka rodzinna, sprawy obyczajowe – nikt nam nic nie narzuci.
Po tym stwierdzeniu znów przypomniałem wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który zezwolił na adopcję dzieci przez osoby homoseksualne – równie dobrze zatem ktoś w Polsce może pozwać nasz kraj o to samo, podczas gdy 90% Polaków nie godzi się na adopcję dzieci przez homoseksualne pary. I nie wykluczone, że w związku z takim niebezpieczeństwem polski parlament przyjmie ustawę, w której, ponieważ nie można nikogo pytać o orientację seksualną – w ogóle stanie się niemożliwa adopcja dzieci przez osoby pozostające poza związkiem małżeńskim, samotne. Jak dotąd koronnym argumentem homoseksualnego lobby jest twierdzenie, w myśl którego lepiej, jeśli dziecko wychowuje dwóch tatusiów lub dwie mamusie, niż rodzina patologiczna. Jednak w obu tych przypadkach rodzina nie spełnia swoich społecznych funkcji. Ostatecznym rezultatem tego instrumentalnego traktowania dziecka „w imię jego dobra”, a dla swojego widzimisię będzie m.in. wzmocnienie społecznej niechęci do osób o odmiennej orientacji seksualnej w imię „antydyskryminacyjnych”, unijnych działań. Coraz częściej bowiem płynące z Brukseli rozwiązania „problemów” przynoszą skutki odwrotne od zamierzonego, stwarzając problemy nowe, do rozwiązania których powoływać trzeba kolejne instytucje i przyjmować poprzedzone debatami rezolucje. W każdym razie przywołany przykład jest niebezpieczny, tak z uwagi na nasze przekonania etyczne i moralne, czy logikę i prawa natury (czasami wydaje się że naprawdę nasza rasa i cywilizacja się degeneruje, u „szczytu” potęgi), jak i potencjalne niebezpieczeństwo iż wkrótce „postępowe” decyzje Trybunału czy innych organów mogą okazać się wiążące dla naszego prawodawstwa i wymiaru sprawiedliwości.

Na wyrażone przeze mnie, a poszerzone w niniejszym tekście obawy Urszula Gacek zareagowała zaprzeczeniem, stwierdzając iż podczas przeglądania rozmaitych dokumentów, raportów, „jesteśmy bardzo czujni” i nie ma się co obawiać żadnej „polityki małych kroczków”. Na inaczej postawione pytanie, o kartę praw podstawowych, eurodeputowana odpowiedziała, iż istotnie są w niej pewne elementy które budzą zastrzeżenia, dlatego nie jest przez nas podpisana. U. Gacek zapewnia, iż w takich kwestiach jak eutanazja, aborcja, legalizacja związków homoseksualnych, adopcja dzieci przez osoby homoseksualne, klonowanie (wkrótce również dozwolony stać się ma handel mięsem pochodzącym ze sklonowanych zwierząt), czy bioetyka, nikt nam niczego nie narzuci bo w tej sferze „podejmujemy suwerenne decyzje” i „nikt mnie nie przekona, że uda się tu stworzyć jeden standard”.

Posłuchaj czwartej części rozmowy :


Antyrakietowa tarcza
W ostatniej części rozmowy pytaliśmy o tarczę antyrakietową – czy jest nam w ogóle potrzebna? Jak dotąd ciągle klęczeliśmy u klamki do drzwi rządu USA – w zamian za nasz udział w wojnie w Iraku mieliśmy otrzymać intratne kontrakty, co nie nastąpiło; miały być zniesione wizy – co nie nastąpiło. A teraz chcemy sobie zaimportować tarczę antyrakietową, coś co osłabi nasze bezpieczeństwo, stanowiąc potencjalny cel ataku, także ataku jądrowego. Tarcza jest przedstawiana nam jako element wojny z terroryzmem, jako zabezpieczenie ze strony potencjalnego ataku któregoś z państw wspierających terroryzm, państw islamskich – tyle że jest to zabezpieczenie przede wszystkim, jeżeli nie wyłącznie, obszaru USA! Jak dotąd do sprawy tej podchodziliśmy niemal jak do racji stanu, na klęczkach, praktycznie bez względu na konsekwencje. A przecież pamiętać jeszcze trzeba, że cały konflikt zbrojny w Iraku, a raczej przyczyny, które dały pretekst do inwazji na ten kraj, były dęte, były m.in. sposobem na odwrócenie uwagi społecznej od kompromitujących afer w waszyngtońskiej administracji. Dlaczegóż teraz miałoby być inaczej?
W tej kwestii Urszula Gacek zauważa, że nasze stanowisko się zmieniło – jeśli tarcza w jakiś sposób pogorszy nasze bezpieczeństwo, to wówczas amerykański pakiet musi nam to nie tylko zrekompensować, ale dać jeszcze coś więcej. -Obecna administracja docenia twardych negocjatorów, ale ostateczna decyzja zapewne przeciągnie się do czasu po wyborach w USA -mówi eurodeputowana, wspominając przy okazji o sondowaniu w tej kwestii – i tego czy projekt tarczy w ogóle będzie kontynuowany - doradców jednego z mocnych kandydatów na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. -Kiedyś Bush powiedział, „niech Bóg pobłogosławi Polskę”. Po błogosławieństwo to mamy bliżej do Watykanu. (...) Oni zdają sobie sprawę z faktu, że za „God bless...” my na tę tarczę się nie zdecydujemy. (...) Jest jeszcze problem Rosji. Cieszę się, że reagujemy spokojnie na agresywną retorykę płynącą z tego kraju, bo ona jest obliczona na użytek wewnętrzny i lepiej nie reagować na to nadmiernie. Natomiast nie ulega wątpliwości, że zagrożenie ze strony Iranu istnieje; ten kraj mimo nacisków nie odstępuje od programu wzbogacania uranu i nikt mnie nie przekona, że jest to technologia dla potrzeb elektrowni jądrowych, bo ten uran który wzbogacają nie mógłby zostać użyty w budowanej przez nich elektrowni. Poza tym po co im ona, skoro mają bogate złoża gazu i ropy? W sprawie tarczy jest jeszcze jeden aspekt – budzi ona obawy naszych europejskich sąsiadów, albowiem jeśli ten system będzie zagrażał Polsce, to także i im. Dlatego rząd USA musi sobie również uświadomić, że jeśli zdecydujemy się na powstanie tarczy na terytorium naszego kraju, czemu przeciwne są państwa unijne, to utrudniamy sobie z nimi współpracę, co również jest dużym kosztem tego przedsięwzięcia. (...) Będzie to jednak z naszej strony suwerenna decyzja i jestem pewna, że premier Donald Tusk nie podpisze czegoś, co nie będzie korzystne dla naszego bezpieczeństwa.

Posłuchaj ostatniego fragmentu rozmowy z deputowaną do Parlamentu Europejskiego Urszulą Gacek :


M. Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Fri, April 19, 2024 02:24:15
IP          : 18.222.67.251
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html