To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
  Ma 75 lat i autostopem zwiedziła cały świat...    -   17/7/2008
Kiedy się patrzy na tę „starszą panią” ma się wrażenie obcowania z kimś niesłychanie ciepłym; w ujmującej twarzy żarzą się pełne energii oczy i jakaś prostolinijność, która sprawia, że myśl o tym, iż w zamian za opowieść miałoby się podzielić z nią czymś innym niż prawda, uczciwość i szczerość – zawstydza. I pewnie właśnie to i ta otwartość sprawiają, że przed Teresą Bancewicz otwierają się drzwi na całym świecie. „Starsza pani” w ostatnich latach autostopem kilkakrotnie przemierzyła Europę, przejechała prawie całą Azję, była też w Afryce... A wszystko to za 700 zł emerytury, czasem pomoc dobrych ludzi i... dzięki własnoręcznie robionym obrazom – kartom i kompozycjom przyozdabianym suszonymi roślinami, które sprzedaje po drodze. Pani Teresa jest osobą pełną ciekawości świata i życzliwości do ludzi – stąd też wszędzie przyjmowana jest z otwartymi rękami, a na machnięcie jej biało – czerwonym proporczykiem, chętnie zatrzymują się samochody. Niniejsza opowieść powstała przy okazji lutowego spotkania z cyklu „Uwaga Człowiek!” Tarnowskiej Artystycznej Konfraterni, którego gościem była pani Teresa Bancewicz. Właśnie okres wakacji jest, naszym zdaniem, najlepszym momentem na powrót do tamtego spotkania...

Ogloszenie

Bieda, depresja... autostop
Teresa Bancewicz w swoim życiu zajmowała się projektowaniem ubiorów, wnętrz miejsc użyteczności publicznej. Dziś prowadzi wraz z mężem galerię edukacyjną – ona tworzy grafiki i tkaninę dekoracyjną, małżonek rzeźbi i maluje. Jednak gdy nadszedł czas transformacji ustrojowej przełomu lat 80-tych i 90-tych, pani Teresa, jak wiele polskich rodzin, znalazła się w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Przedsiębiorstwo, w którym pracowała – zbankrutowało, zaś ona, jako 55-letnia kobieta uznana została za osobę „starą”. „Niech się pani cieszy, że ma emeryturę. Młodzi nie mają pracy” – usłyszała. Pracę, w ramach redukcji, stracił także jej mąż – a tu do utrzymania rodzina – w tym najmłodszy syn (urodzony w wieku 45 lat!), którego dzieciństwo i młodość przypadło na ten trudny okres. T. Bancewicz trafiła na wieś. –Ja, która znalazłam się w wiejskiej chałupie i na obcym terenie, nie miałam pojęcia o pracach rolnych, myślałam wcześniej, że gdyby przyszło mi zmienić pracę i nawet w tej puszczy, w tych borach dolnośląskich pracować – to w szkole, lub w kulturze; niestety wszystko wokół padało a ja doprowadzona zostałam do ostateczności fizycznej i psychicznej – wspomina. Kryzys finansowy pociągnął za sobą kryzys emocjonalny. Lekarze poradzili... zmianę otoczenia. Jak tu jednak „zmienić otoczenie”, kiedy nie ma się pieniędzy? Pani Teresa przypomniała sobie wówczas, że przecież zawsze lubiła podróże, że w latach 60-tych i 70-tych jeździła za granicę, pod namiot, razem ze swoimi dziećmi. Tak narodził się pomysł, by samotnie zwiedzać świat – autostopem...

Moje prace mówią ludziom, kim jestem
-W czasie transformacji zaczęłam tworzyć wiele kompozycji, kart przyozdobionych roślinami, tkanin, plakatów – które w formie pocztówek, wraz ze swoimi zdjęciami i zdjęciami rodziny zabieram ze sobą. W nich zawarłam to wszystko, co się w moim życiu działo i dzieje, swoje emocje, te dobre i te będące wyrazem niezadowolenia – bo komu mogłam to przekazać? – mówi 75-letnia autostopowiczka. –To za pomocą tych prac się porozumiewam, pokazuję co myślę o świecie, o życiu, o polityce, jaka jest moja filozofia – i nic więcej nie muszę mówić. Te fotografie i plakaty mówią o mnie więcej, niż potrafiłabym wyrazić słowami. I jednocześnie zjednują mi przyjaciół na całym świecie.
Przyglądam się reprodukcjom. Wiele z plakatów ma pacyfistyczną bądź antyamerykańską wymowę. Pani Teresa wspomina, jak dotarłszy do Egiptu zaraz na początku podróży została okradziona . O jedenastej w nocy dwaj młodzi chłopcy otworzyli namiot, wyrzucili na zewnątrz plecak i zabrali, co chcieli. T. Bancewicz zaczęła wówczas krzyczeć „Allah ratuj”, co spłoszyło napastników. –Co znaczy „ratuj”, z pewnością oni nie wiedzieli, ale słowo „Allah” rzeczywiście w Afryce robi duże wrażenie – opowiada. Potem, dzięki pomocy życzliwych ludzi, którzy zawieźli naszą autostopowiczkę na posterunek policji, było „przesłuchanie”. –Zadawali mi różne pytania, ale ja nie znam angielskiego, tylko trochę niemiecki; pytali mnie co ja robię – odparłam że jestem emerytką, chcieli wiedzieć jaki jest mój zawód – wtedy pokazałam swoje plakaty. Wówczas wszyscy, policjanci, świadkowie, zamiast pisać protokół zajęli się ich oglądaniem i składaniem mi za te plakaty gratulacji. Potem wzięłam leżący na stole notatnik A4 i zaczęłam flamastrami rysować napastników. Niestety, sprawców napaści nie znaleziono, ale dzieła moich rąk zjednują mi ludzi na całym świecie – tak było także w byłej Jugosławii; te prace mówią spotkanemu na obcej ziemi człowiekowi, z kim mają do czynienia...

Podróż pierwsza: przymusowa głodówka mnie uzdrowiła...
Jednak celem pierwszej podróży Teresy Bancewicz były kraje Skandynawskie, o odwiedzeniu których kiedyś marzyła. Pani Teresa wyruszyła bez pieniędzy, wyposażona w podstawową żywność, lekarstwa i witaminy syntetyczne; przez Rosję, Litwę, Estonię, nie mając namiotu, posiadając za to pożyczone od syna buty „korki” – dotarła do celu wierząc, że tam uda się jej sprzedać swoje prace. Tak też się stało. Za pożyczone pieniądze kupiła bilet na prom, dobrnęła do Helsinek i wciągu kilku godzin sprzedała wszystko. –Spodziewałam się, że ludziom północy, mieszkający tam, gdzie jest mało światła, będzie się podobało coś tak kolorowego, jak te wzbogacone zasuszonymi kwiatami prace – opowiada pani Teresa. W efekcie udało się jej zwiedzić dużą część Finlandii, miała już pieniądze na, bardzo drogie, schroniska młodzieżowe – ale też bardzo często zapraszano ją do domów prywatnych. –O dziwo, po tej pierwszej podróży wróciłam do domu zdrowa – ustąpiły mi wszelkie dolegliwości, ani serce mi nie migotało, ani wrzody nie dokuczały, właściwie nie musiałam używać zabranych ze sobą leków – mówi autostopowiczka. –Ta przymusowa głodówka, którą ze względów finansowych odbyłam w podróży, oczyściła organizm i tym lekarze tłumaczyli ten cud.
Następną wyprawę T. Bancewicz zaplanowała do Norwegii – była zakochana w fiordach. –Myślałam że nic piękniejszego mnie w życiu nie spotka; tam również byli wspaniali ludzie. Ale kiedy mój namiot, moje „igloo” pokrył śnieg, to jednak miałam już dość chłodów i zaplanowałam podróż na południe – opowiada.

Do Izraela prawie bez pieniędzy
Panią Teresę bardzo wówczas interesował Izrael, jako ciekawy, młody kraj, w którym dokonano ogromnego postępu przemieniając pustynie, nieużytki w krainę żyzną, urodzajną i bogatą. –Miałam okazję podziwiać te gospodarstwa rolne, będące czymś w rodzaju kołchozu, gdzie pod każdy krzaczek, pod każdą roślinę doprowadzony jest wężyk z wodą. Wkładają w to tyle pracy, że mogą eksportować na cały świat i owoce, i kwiaty – opowiada.
Kiedy T. Bancewicz zdecydowała się odwiedzić ten kraj, w ambasadzie dowiedziała się, że wybierając się do niego musi mieć co najmniej 60 dolarów na dzień; w przypadku jej niskiej emerytury było to oczywiście niemożliwe. –Podarowałam panu ambasadorowi swoją kompozycję, zostawiłam paszport i po dwóch tygodniach otrzymałam wizę z życzeniami szczęśliwej podróży – wspomina. –Jak dotąd nigdy nie spełniłam warunków potrzebnych do otrzymania wizy. Potem wystarczyło już „tylko” przemierzyć autostopem Europę, dotrzeć do Grecji, sprzedać przygotowane wcześniej prace i uzbierać na bilet do Izraela. I wtedy wydarzył się kolejny „cud”. Pani Teresa spotkała księdza Grzegorza Pawłowskiego, Żyda, któremu podczas wojny Polacy uratowali życie. Ksiądz przez lata dorastał z przeczuciem, że prawdopodobnie nie jest dzieckiem rodziny, która go wychowała – kiedy dorósł, matka przed śmiercią wyznała mu prawdę mówiąc, że jego biologiczni rodzice zginęli. Tak Grzegorz Pawłowski postanowił zostać kapłanem – uznając, że tylko tak najlepiej będzie mógł czynić w życiu dobro i odwdzięczyć się za uratowane życie. I właśnie ten ksiądz załatwił pani Teresie możliwość uczestniczenia za darmo w pielgrzymce, za którą jej uczestnicy, lecąc samolotem, musieli zapłacić około 4 tys. zł. –Ja do celu dotarłam promem, więc moja podróż była ciekawsza. Potem razem z pielgrzymami mieszkałam w cudownych warunkach, odwiedziłam Świątynię Zwiastowania, obserwowałam płaczących ludzi, którzy wydali całe swoje oszczędności, by tu błagać Boga o jakiś cud – opowiada T. Bancewicz. –Wtedy pomyślałam sobie: czy to nie jest cud, że ja nie mając pieniędzy znalazłam się z tymi ludźmi i zwiedzam całą Ziemię Świętą na tych samych warunkach, co oni?
W końcu nasza autostopowiczka odłączyła się od pielgrzymki, pozostając nad Morzem Martwym.

Jeszcze nigdy nie kupowałam wody...
Pani Teresa zawsze zwiedza świat niemal bez pieniędzy, autostopem - którym, jak się okazuje, można w ciągu jednego dnia przekroczyć granice kilku europejskich państw. W niektórych z nich prace T. Bancewicz, jako dzieło ludzkich rąk, nie zaś wielkiego przemysłu, łatwo znajdują nabywców, pozwalając w ten sposób zebrać środki na np. podróż promem do Afryki. –To nie są duże wydatki, promy są tanie, a podróż jest o wiele, wiele ciekawsza niż samolotem, choć może sobie na to pozwolić tylko ktoś, kto ma czas – mówi pani Teresa.
T. Bancewicz w podróże zabiera ze sobą tylko najbardziej niezbędne rzeczy: prosty, pozbawiony tropiku namiot i 30-kilogramowy plecak, a w nim przedmiot najważniejszy – zrobioną z puszki „maszynkę” na paliwo chemiczne do podgrzewania wody. To musi wystarczyć, tak jak za całodzienne pożywienie wystarczyć niekiedy musi garść płatków owsianych, mleko w proszku.... No a woda... T. Bancewicz jeszcze nigdy jej nie kupowała – czerpie ze źródełek, z oazy, a raz nawet skorzystała ze stawu przy berlińskiej autostradzie. Jakby na przekór temu, przed czym ostrzegają lekarze, by – zwłaszcza w egzotycznych krajach – pić jedynie wodę butelkowaną, pani Teresie jak dotąd nic nie zaszkodziło, mimo iż oszczędzając paliwo nigdy wody nie zagotowała. -Na promie do Izraela brałam wodę z toalety, bo nie wiedziałam, że można poprosić o nią w kuchni – mówi ze śmiechem.

„Teresa, Allah patrzy...”
Pani Teresa przemierzyła także Tunezję i Saharę tunezyjską. Najsilniejszym wspomnieniem jest dla niej samotna noc na Saharze, spędzona dwa kilometry od drogi, pod namiotem, z niewielkich, litrowym zapasem wody. –Rozbiłam się pod jakąś palemką, nawet nie wiedziałam co to jest, dopiero rano, jak zaczął jakiś dziwny „grad” spadać na mój namiot zobaczyłam, co to jest i ujrzałam jak wygląda palma daktylowa – opowiada. –Byłam z siebie bardzo dumna, bo nie powiem że się nie bałam, a przecież przezwyciężyłam strach i spędziłam sama noc na pustyni. Rano, właściwie już bez wody poszłam w kierunku drogi. Samochody jeździły tak rzadko, że zrozumiałam, że jak w przeciągu 15 – 20 minut nikt się nie zjawi by podzielić się ze mną wodą, to chyba nie wytrzymam. Zbliżało się południe..
. Wreszcie nadjechał samochód terenowy, jego kierowca zatrzymał się. Pani Teresa pozdrowiła go po arabsku – zawsze zdążając do jakiegoś kraju uczy się kilku zwrotów grzecznościowych – a następnie po niemiecku. –I znowu cud! Ów człowiek odpowiada mi doskonałym językiem niemieckim, pytając skąd ja się tu wzięłam z tym ogromnym plecakiem! – mówi. T. Bancewicz jadąc autostopem zawsze się przedstawia. Wówczas przedstawia się również kierowca. Od tego momentu nie ma już „madame”, „seniory” „frau” – jest Teresa.
Okazało się że zatrzymany kierowca – Ahmed, jest przewodnikiem. Ahmed zaproponował darmowe oprowadzenie po Saharze, zapoznanie z architekturą. –Wtedy pochwaliłam się, że spędziłam sama jedna noc na pustyni, spodziewając się, że mnie pochwali albo będzie podziwiał – wspomina autostopowiczka. –Tymczasem on zastanowił się chwilę i mówi: nie Teresa, ty nie byłaś sama – Allah był z tobą, Allah wszystko widzi! Ucieszyłam się, że jadę z bogobojnym człowiekiem, więc nie mam się czego obawiać. Zostałam zaproszona do restauracji, po posiłku wyszliśmy pieszo w pustynię, weszliśmy na wzgórze. Było przepięknie. W oddali widać było chyba średni albo mały Atlas w Algierii. To był ten cudowny czas przed zmierzchem, kiedy temperatura zmieniająca się na pustyni porusza piasek, unosząc pył mieniący się w promieniach zachodzącego słońca. Wokoło nic, tylko gdzieniegdzie jakaś palma, nawet oazy nie widziałam, żadnego domu, żadnego człowieka. I wtedy Ahmed podszedł i mówi: Teresa, czy ty wyobrażasz sobie miłość w takim miejscu, na pustyni, na Saharze? Patrz, jesteśmy tutaj sami, wokoło nikogo nie ma, żadnego człowieka, nikt nas nie widzi. Wtedy ja położyłam rękę na jego ramieniu i mówię: Ahmed, my nie jesteśmy sami. Allah jest nad nami, Allah wszystko widzi. Rozbroiłam go tymi słowami i przeszły mu amory...

Kuba: tysiąc kilometrów za 70 dolarów
Pani Teresa długo jeszcze snuje opowieści o swoich podróżach, sypie anegdotkami, pokazuje zdjęcia, demonstruje swoje wędrówki na mapie. Jej najświeższe wspomnienia dotyczą pobytu na Kubie – dokąd dotarła dzięki pomocy dobrych ludzi; zarazem była to jej pierwsza podróż samolotem. T. Bancewicz podkreśla ogromną życzliwość spotkanych tam ludzi – w Hawanie, ponieważ nie sposób było znaleźć w nocy kampingu, w szukaniu którego pomagały jej spotkane w samolocie Dunki, rozbiła się pod palmą na bulwarze, a jej namiotu pilnował policjant. Potem była podróż przez całą Kubę, z zachodu na wschód, do prowincji Manzanillo, na plażę Pilon - pociągiem, samochodami, w rozśpiewanym towarzystwie Kubańczyków. Podróż dostarczająca wrażeń, których nie dostarczy zorganizowana wycieczka. Po dojechaniu na stację dalszy transport spontanicznie organizowali „miejscowi”. Kiedy pani Teresa dotarła niemal do celu, a do plaży dzieliło ją całe dziesięć kilometrów, na pytanie kierowcy, kto o tak późnej porze ją u siebie przenocuje, podniósł się las rąk. –Wszystko oczywiście „no casa” – opowiada autostopowiczka. –Niektórzy zaczęli się licytować, kto ma lepsze warunki, w końcu umawiali się, że będą mnie nocować po kolei.
Na plaży T. Bancewicz klimat tropikalny dał się we znaki. To, że jej namiot ważył mniej niż kilogram wiązało się z tym, że nie posiadał tropiku. Dotkliwy był również brak hamaka i moskitiery. Codziennie na Kubie między 13-tą a 14-tą przechodzą trwające około 40 minut ulewy ciepłego deszczu. Jednak pani Teresa trafiła na porę deszczową – padało niemal non stop, w dzień i w nocy nie brakowało wyładowań atmosferycznych, nie sposób było się wysuszyć, wszystko było przemoknięte, zaś wilgotność wynosiła 80 – 90 procent. –Udusiłabym się w środku, więc spałam na zewnątrz. Wtedy wszystko co pełzało, fruwało, chodziło po mnie i kąsało. Chyba ta ilość kwasu mrówkowego jaki wtedy wchłonęłam, powinna uchronić mnie przed reumatyzmem – śmieje się autostopowiczka. –Aha, nie licząc podróży samolotem, którą mi opłacono, ze stu dolarów które wymieniłam, na całą podróż wydałam 70, a 30 przywiozłam z powrotem. Kupowałam chleb, kupowałam banany, bardzo dużo pożywienia znosili mi ludzie i pierwszy raz podczas podróży przytyłam. Na Kubie! Gdzie jest ponoć taka bieda! Pewnie byłoby inaczej, gdybym przyjechała z wycieczką i płaciła tak, jak turyści płacą...

„W zasięgu ręki...”
Pani Teresa odwiedzając jakiś kraj najpierw udaje się do konsulatu, zostawiając wiadomość którędy i gdzie ma zamiar dotrzeć, jakie miejsca odwiedzić, kiedy wrócić. Dodać też trzeba, że w swoich podróżach T. Bancewicz nie raz została okradziona (w jednym przypadku część jej bagażu odnaleziono, jednak koszt odesłania plecaka był taki, że zdecydowała się ona pojechać po niego do Frankfurtu autostopem!). Zawsze jednak znajdą się dobrzy ludzie którzy pomogą, przenocują, a w razie potrzeby pożyczą aparat lub zrobią zdjęcia (w Kairze aparat fotograficzny pożyczyła ambasada). Pani Teresa podkreśla życzliwość, z którą wszędzie się spotykała. –Staram się z ludźmi rozmawiać, daję trochę emocji, trochę uśmiechu, trochę smutku, bo przecież życie nie składa się z samych radości. Pokazuję zdjęcia rodzinne – tym zjednuję sobie innych, bo gdybym pokazywała tylko swoje prace, wtedy ktoś mógłby pomyśleć, że jestem jakimś wagabundą, który życie strawił tylko na podróżach i nic więcej nie zdążył zrobić – stwierdza.
Bo życie Teresy Bancewicz to także rodzina, to twórczość artystyczna, to wreszcie przepiękny, przydomowy ogród. Znamienna dla tej postaci jest dla mnie jeszcze jedna jej wypowiedź, która pada w poświęconym pani Teresie przepięknym filmie dokumentalnym Bogusława Hynka „W zasięgu ręki”, który z kolei zainspirował mnie do zorganizowania w lutym tego roku spotkania z 75-letnią autostopowiczką (w ramach cyklu „Uwaga Człowiek!” Tarnowskiej Artystycznej Konfraterni): otóż zapytana o to, jak na jej wojaże i długą nieobecność w domu reaguje rodzina, ze śmiechem odparła: „Ja jestem na wszystko przygotowana. Równie dobrze mogę umrzeć w domu. A tak, to przynajmniej moi najbliżsi zwiedzą sobie kawałek świata, kiedy będą musieli przyjechać po moje zwłoki...
Pani Teresa, mimo trosk i problemów których życie jej nie poskąpiło czuje się „szczęśliwa i spełniona”. Ta bardzo ciepła kobieta jest przykładem na to, że można przezwyciężać trudności i że każdy czas jest dobry na to, by cieszyć się życiem, by realizować swoje pasje. „Cały świat, nasze szczęście jest w zasięgu ręki” – wydaje się mówić...
M. Poświatowski

Foto: T. Bancewicz na Kubie
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, April 16, 2024 06:03:38
IP          : 18.219.112.111
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html