To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
  inTARnetowe rozmowy ze sternikami tarnowskiej kultury - Bogusław Wojtowicz    -   01/8/2008
Na straży kultury
Zapraszamy na kolejny, obszerny wywiad z naszego wakacyjnego inTARnetowego cyklu, podczas którego przepytujemy szefów wszystkich tarnowskich instytucji kultury. Między innymi o tym, co wyróżnia prawdziwego artystę, kto będzie płakał po stracie Młyna Szancera i czy doczekamy się w Tarnowie wystawy Sasnala, z dyrektorem Biura Wystaw Artystycznych Galerii Miejskiej w Tarnowie - Bogusławem Wojtowiczem, w imieniu redakcji inTARnet.pl rozmawia Agnieszka Setlik.

Ogloszenie

AS: Na początek pytanie "statystyczne". Ile wystaw w ciągu roku organizuje instytucja sterowana przez Pana? Ile z nich w Tarnowie, ile poza miastem i jakie to są ośrodki w kraju lub zagranicą? Czy zna Pan przybliżoną przynajmniej ilość zwiedzających, którzy zaglądają do Galerii w ciągu roku?

BW: W naszej Galerii w ciągu roku robimy około dwudziestu wystaw, na zewnątrz około dziesięciu, choć z tym bywa różnie. W tym roku zrobimy ponad dwadzieścia. Oczywiście łącznie z wystawami w Galerii Małej zwanej komercyjną, której charakter od września zupełnie zmienimy. Będzie to galeria wystawiennicza, prezentować będziemy małe formy plastyczne, czasem też o charakterze komercyjnym. Nie będzie to już jak w tej chwili komisowa sprzedaż dzieł sztuki i wyrobów artystycznych.

Poza Tarnowem organizujemy lub współorganizujemy około dziesięciu wystaw. Zdarza się nam także bywać poza granicą Polski. Od kilku lat współpracujemy z galeriami czy instytutami w Berlinie, Paryżu, Wiedniu, Sztokholmie, Bratysławie, Nitrze, Koszycach. W związku z sukcesem ostatniego filmu Jerzego Skolimowskiego czeka nas prawdopodobnie kilka ciekawych, zagranicznych wypraw z jego wystawą malarstwa. Do końca roku pojedziemy jeszcze z naszymi wystawami do Gdyni, Warszawy i Lublina. Z Lublina też niedawno wróciliśmy. Pokazywaliśmy tam fotografie Ryszarda Horowitza w Galerii Sceny Plastycznej KUL-u Leszka Mądzika, ale przede wszystkim zostaliśmy zaproszeni przez Mirka Olszówkę dyrektora i pomysłodawcę Festiwalu „Strefa Inne Brzmienia” do jego współtworzenia. Powierzono nam „strefę” plastyczną. To był wspaniały festiwal a Lublin okazał się dla nas bardzo przyjazny i już dzisiaj wiemy, że wrócimy tam za rok.
Pyta Pani ilu jest zwiedzających naszą Galerię? Różnie - od 8 tysięcy do 15 tysięcy rocznie, jak są ciekawsze wystawy. Z przeprowadzanych przez nas statystyk wynika, że w zeszłym roku było ich około 12 tysięcy. Oczywiście nie licząc wernisaży. Wernisaż to święto w Galerii. Wino, głośne rozmowy, często tłok. Ta publiczność później wraca, aby w dogodniejszych warunkach pobyć sobie z tym, co na ścianach.

A czy w ogóle są jeszcze w naszym społeczeństwie odbiorcy kultury i sztuki, czy może jest to gatunek wymierający? Jacy ludzie przychodzą na wernisaże? W jakim wieku?

Ludzi, którzy odczuwają potrzebę bywania w teatrze, sali koncertowej czy w galerii nie brakuje. Kiedy ich zabraknie, to będzie oznaczać, że cofnęliśmy się o lata świetlne i z powrotem wróciliśmy na drzewa. A to, pomimo pozorów, wydaje mi się niemożliwe.
Z wiekiem bywa też różnie, to zależy, kto wystawia. Przychodzą do nas ludzie w różnym wieku a proporcje zmieniają się w zależności od rodzaju wystaw. Tylko, co to znaczy odbiorcy kultury? W naszym przypadku chyba amatorzy, miłośnicy i znawcy sztuk pięknych? Są i nigdy ich nie zabraknie, bo to jest jak z książką. Są ludzie, którzy czytają i będą czytać i są tacy, którzy nigdy nie zaglądają do książek. Naszym zadaniem jest to, żeby tych ludzi nie tyle pozyskiwać, bo to jest złe słowo, raczej zapoznawać - żeby nie użyć słowa edukować – ze sztuką, z jej nowymi środkami wyrazu. Zapraszać do Tarnowa na tyle interesujące postaci, które nie tylko swoją twórczością, ale także osobowością zaciekawią naszą publiczność. Patrząc dzisiaj z perspektywy lat minionych, powszechny stosunek do sztuki moim zdaniem nie jest właściwy. Bierze się to głównie stąd, że w dalszym ciągu zapominamy o tym, że czasy się zmieniły, że nie jest tak, jak było dawniej. Często pracujemy i myślimy o kulturze na zasadach rodem z PRL-u.

To znaczy?

To znaczy, że pogubiliśmy granicę pomiędzy rozrywką, a działaniami kulturotwórczymi. Bardzo często, myślę tu o animatorach kultury, jesteśmy realizatorami mniejszych lub większych igrzysk. Podyktowane jest to prawie zawsze względami finansowymi, często politycznymi. Igrzyska przyciągają tłumy a więc i potencjalnych sponsorów. Polityków też. W którymś momencie daliśmy się w to wpuścić, a przecież nie jest to naszym zadaniem. Kiedyś Tomek Kapturkiewicz, dzisiejszy dyrektor TCK, przypomniał mi zdarzenie, jakie miało miejsce w połowie lat sześćdziesiątych podczas wizyty w Polsce prezydenta Francji Charlesa de Gaulle`a. Otóż jeden z ówczesnych aparatczyków partyjnych chcąc zrobić wrażenie na panu prezydencie powiedział do niego – a czy pan wie, że domy kultury we Francji zostały zorganizowane na wzór naszych, polskich? Tak wiem – odpowiedział de Gaulle – z tą różnicą jednak, że u was są one dla wszystkich a u nas dla każdego. De Gaulle był mądrym człowiekiem, przyjaźnił się z André Malraux a taka przyjaźń zobowiązuje. Chcę przez to powiedzieć, że De Gaulle miał pełną świadomość tego, co mówi.
Naszym zadaniem są przede wszystkim działania kulturotwórcze, które bywają przy okazji rozrywkowe, choć nie dla „wszystkich”, ale za to dla „każdego”. Od rozrywki są agencje, które są w tym wyspecjalizowane i robią to dobrze, teraz jeszcze na dodatek zajmują się tym hipermarkety. Myślę, że głównym naszym zadaniem jest nie tak zdystansować się, jak wyodrębnić od działań czysto komercyjnych, rozrywkowych a skupić się na współtworzeniu.

Niektórzy uważają, że to jest znak czasów, że kultura niska zmieszała się z wysoką, pozacierały się gdzieś granice między nimi. Co Pan na to?

Jaki znak czasów? To jest bzdura za przeproszeniem. To nie kultura niska miesza się z wysoką, to niekompetentni ludzie mylą pojęcia. Jak można myśleć inaczej, kiedy bierze się do ręki kolorowe pismo, które wielu ludzi czyta i tam w rozdziale pod nazwą KULTURA znajdujemy informację, że jakaś dzisiejsza gwiazda muzyki pop właśnie rozstała się ze swoim mężem piłkarzem a inna gwiazda sprawiła sobie silikonowe cycki. A obok tych „rewelacji” umieszczona jest notka o nowej książce Pilcha czy Myśliwskiego. Czy to nazywa Pani zacieraniem granic? Jeżeli tak, to chyba zdrowego rozsądku. Tej granicy pomiędzy rozrywką a sztuką czy, jak Pani to nazwała, kulturą wysoką powinniśmy strzec jak skarbu. Bo sztuka to misja.
Niedawno usłyszałem w radiu (publicznym radiu i oczywiście w nocy) audycję o Teatrze Narodowym w Warszawie. Cytowano tam wypowiedź jednego z dyrektorów tego teatru, zmarłego trzy lata temu Jerzego Grzegorzewskiego. Jego teoria na temat misji, jaką ma do wypełnienia dzisiejsza sztuka tak mi się spodobała, że zadzwoniłem do autorki audycji i poprosiłem o przysłanie mi tego nagrania. Otóż wielki, polski artysta, reżyser, jeden z najsolidniejszych filarów współczesnego teatru twierdzi – „Artysta prawdziwy ma dzisiaj powinność walki ze stereotypami narodowymi i ma nie patrzeć, co się dzieje w społeczeństwie i nie słuchać jego głosu, tylko mówić mu, czego mu brakuje. W społeczeństwie, które dostało kompletnego bzika na punkcie kultury masowej, na punkcie materialnej kultury, ma mówić, że ważna jest sztuka, ważna jest elitarność, ważna jest głębia, ważna jest istotność myśli a przede wszystkim, że największym wrogiem narodu jest myślenie banalne.”
Nie tylko artyści, ale też my, pracownicy instytucji kultury powinniśmy stać się strażnikami niebanalności kultury, bo to właśnie jest ta granica.

Lokalne galerie, takie jak tarnowskie BWA, mają chyba w tej misji szczególne obowiązki. No, właśnie - jaki procent imprez wystawienniczych organizowanych przez BWA to promocja rodzimej twórczości? Jakie kryteria brane są pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o tym, kogo wystawić? Czym wyróżnia się w tej dziedzinie tarnowska Galeria na mapie podobnych sobie instytucji w kraju?

Nie zdarzyło się w mojej dziesięcioletniej historii, abym odmówił tarnowskiemu artyście zorganizowania wystawy, nawet wtedy, kiedy Galeria przeżywała niemałe kłopoty finansowe. Pięćdziesiąt procent wystaw to wystawy rodzimych twórców. Zaczynamy sobie nawet pozwalać na ekstrawagancje w formie „nękania” artystów i zachęcania ich do projektów specjalnie dla nas. To się udało już kilka razy i będziemy robić to dalej i bardziej zdecydowanie. Niestety nie możemy sobie poszaleć w tworzeniu jakichś własnych, skomplikowanych projektów. Mam jednak przekonanie, że od września, czyli z początkiem nowego sezonu trochę się to zmieni. Wzmocnimy się młodą dziewczyną, historykiem sztuki, która „w posagu” wnosi nowe pomysły. Niestety ograniczenia w postaci skromnego lokalu są póki co nie do przeskoczenia. Niestety w Tarnowie nie ma też miejsc, które nadawałyby się na wystawy czasowe, specjalne, niezwykłe.
Czym wyróżniamy się od innych Biur Wystaw Artystycznych? No właśnie skromnym lokalem. W niektórych kręgach, w opinii wielu znakomitych artystów i to nie tylko plastyków nasza reputacja jest wielokrotnie solidniejsza niż wielkość sal wystawienniczych. Są też Biura, które biją nas na głowę swoją kreatywnością. Są to jednak Galerie duże z adekwatnym potencjałem ludzkim. Na naszą kreatywność mamy wpływ, więc będziemy nad sobą pracować. Nad lokalem – też popracujemy.

A jakie warunki stawiacie artystom?

Jeżeli chodzi o tarnowskich artystów, to jak już powiedziałem - my nie stawiamy żadnych warunków pozaartystycznych – decyzję o swojej gotowości do publicznego „obnażenia się” pozostawiamy artystom. Namawiamy artystów do specjalnych projektów. Ostatnie wystawy Renaty Stadler, Janusza Janczego i Bartka Bałuta czy Tomka Pacanowskiego i Doroty Bernackiej są tego efektem. Staramy się też, aby te wystawy zostały wyeksponowane jeszcze w innych, zaprzyjaźnionych galeriach.

A te wymienione wystawy były według Pana dobre?

Jedne bardziej, inne mniej, ale nie można sztuki mierzyć kategoriami wziętymi z fabryki śrub, bo to nie jest coś takiego, co się ustawia na wymiar i leci. Czasami zdarzają się jakieś potknięcia. Nieudane artystycznie rzeczy zdarzają się najwybitniejszym twórcom. Są takie wystawy, które pokazują artystę w trakcie jakiegoś etapu twórczego. Rozmowa z samym sobą przestaje mu być wystarczającą. Wystawia więc swoje dzieła do publicznej konfrontacji. Duchowy ekshibicjonizm jest moim zdaniem aktem odwagi najwyższej.
Czy mnie się podoba to, co wystawiam? Zazwyczaj tak. Ale są rzeczy, co prawda bardzo rzadko, których będąc osoba prywatną nie pokazałbym. Artystą się nie jest, artystą się bywa – tak często usprawiedliwiają się ludzie, jak im nie wychodzi. Myślę, że nie takie intencje miał Norwid wypowiadając te słowa. Kiedy się jest artystą, geniuszem się bywa. Artystą się jest wtedy, kiedy bywa się nim często, nieomal zawsze.
Mówiąc poważnie, Galeria powinna reagować na wszystko, co dzieje się ciekawego w sztuce. Nasze wystawy nie zawsze są wynikiem upodobań moich czy Piotra Kukli. Wiele propozycji, zwłaszcza tych dla mnie kontrowersyjnych staram się konsultować z autorytetami. Nie zawsze ich opinie pokrywają się z moimi odczuciami, ale są decydujące. Kiedyś Czesław Miłosz zachwalając rysunki Andrzeja Dudzińskiego do książki ze swoimi przekładami haiku powiedział, – „ale nie wszystko, co dobre mi się podoba. Miałem przyjaciela, nazywał się Jan Lebenstein, piekielnie zdolny malarz, ale nie chciałbym się obudzić pod jego obrazem”. Tak, więc ja chętnie budzę się pod obrazem Dudzińskiego, chętnie obudziłbym się i popatrzył na Lebensteina, ale już pod Kossakiem – wykluczone. Zapyta mnie Pani czy zrobię kiedyś wystawę Kossaka? Jak nadarzy się taka możliwość – natychmiast. Niestety nie zapytam już Miłosza czy sprawiłoby mu to frajdę.

A którą z wystaw zorganizowanych w BWA pamięta Pan najlepiej? Która była najważniejsza?

Najważniejsza? Chyba w ten sposób nie można tego rozważać. Bardzo cieszą mnie te wystawy, które przyciągają tłumy publiczności. Udziela mi się ten radosny klimat i zadowolenie artysty. Lubię nasze wystawy wigilijne. Lubię Jesienny Salon ZPAP, choć nie jestem ich organizatorem a jedynie gospodarzem. Było kilka wystaw, które sprawiły mi przyjemność choćby ze względu na frekwencję. To była pierwsza i druga wystawa Rysia Horowitza, która przyciągała tłumy. Przychodziłem do Galerii o godzinie 10.00 wieczorem popracować, a za mną wchodzili ludzie, bo to akurat był maj i czerwiec, a więc ciepło, Rynek pełen był ludzi...
Wielu tarnowian przychodziło na wystawę Beksińskiego i to nie tę w Sali Lustrzanej, tylko tę pierwszą, którą zrobiłem w naszej, jak już wspominałem niewielkiej Galerii. „W stronę Schulza” też było taką wystawą, nie najważniejszą, ale taką niecodzienną. Choć nie do końca jestem z niej zadowolony...

Dlaczego?

Dlatego, że tam było za dużo dekoracji, a za mało dzieł sztuki, które były istotą tej wystawy. Spora ich część została w magazynie. Nie dało się tego jednak zrobić inaczej, bo tę salę trzeba było ukryć. Nam nie była potrzebna jej uroda tylko gabaryty. Żeby dopasować ją do dzieł sztuki trzeba było ukryć całą tę secesję pod dekoracją imitującą zakątki przedwojennego Drohobycza.
Jeżeli mówić o ważnej wystawie to taką na pewno była pierwsza wystawa Andrzeja Dudzińskiego w ramach festiwalu komedii Talia 1999 roku. Ta wystawa stała się dla nas ważna z dwóch powodów. Sprzedaliśmy ją później do kilkunastu, jeśli nie dziesięciu galerii w Polsce, a był to dla nas okres tragiczny finansowo. Andrzej dał się wykorzystać a my mieliśmy na czynsz. Ale nade wszystko ważna, bo dała początek nie tylko naszej współpracy, która trwa do dzisiaj, ale przyjaźni, dzięki której Galeria zyskiwała przyjaźń kolejnych wybitnych artystów. To dzięki Dudzińskiemu poznałem Janusza Foglera, ówczesnego prezesa i redaktora naczelnego Wydawnictw Artystycznych i Filmowych, który sfinansował pierwszy, wydany przeze mnie album i pozwolił, aby po raz pierwszy w historii naszej Galerii zaistniała ona na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie. Potem stało się to normą. A propos wydawnictw. Album i wystawa „Sztuk 4”, były istotnym wydarzeniem w naszej Galerii. Bardzo ważną wystawą była pierwsza w historii wystawa Józefa Szajny. Zrobiłem Profesorowi dobrą wystawę. Pochwalił nas za nią publicznie podczas wernisażu. Sprzedaliśmy wówczas rekordową ilość jego albumów. Byłem szczęśliwy, bo temu człowiekowi zawdzięczam wiele. Ilekroć spotykałem go gdzieś w Polsce czy to prywatnie czy służbowo pan Profesor akcentował swoją przyjaźń dla Tarnowa i twierdził, że czuje się jego obywatelem, choć i ja i on pochodzimy z Rzeszowa. Pomimo mojej oficjalnej prośby wystosowanej do rajców miejskich Józef Szajna nie doczekał formalnego tytułu honorowego obywatela tego miasta. W tym czasie zaszczyt ten spotkał żużlowca Rickardssona Niestety teraz jest już za późno, bo jego już nie ma. Bardzo lubiliśmy się. Uważam, że był on najwybitniejszą postacią zaprzyjaźnioną z naszą Galerią, no i ze mną.

To rzeczywiście smutne. Jeśli jesteśmy przy temacie wystaw, to proszę jeszcze powiedzieć, czy bardziej popularne są wystawy malarstwa abstrakcyjnego, czy figuratywnego?

Myślę, że nie ma to większego znaczenia. Malarstwo figuratywne wydaje się, choćby z pozoru bardziej czytelne dla niewprawnego początkującego amatora sztuk pięknych. Myślę, że problemem byłaby konfrontacja tutejszej publiczności z nowymi trendami w sztuce współczesnej. Prezentacje multimedialne, duże instalacje. Przyznaję, że często sam mam trudności z przyswajaniem tej sztuki. Niektóre galerie w Polsce ale i Europie zarzuciły wystawianie malarstwa sztalugowego na rzecz nowych form artystycznych.

To chyba też zbyt radykalne spojrzenie...

Tak. Trzeba to pokazywać, ale trzeba też zachować jakieś rozsądne proporcje. Młodzi ludzie szukają w sztuce znaków swojego czasu, więc im bardziej sztuka jest „odjechana”, tym bardziej ich intryguje. To jest normalne u młodych, że akceptują wiele, nie wyłączając czystych przejawów dziwactwa. Sam taki też byłem. Z lubością słuchałem muzyki, której do dzisiaj nie rozumiem. Przyznam się. Był to free jazzowy kwintet Tomka Stańki. Nie tak dawno zapytałem go czy wraca do słuchania muzyki, którą grał w tamtym okresie. Przyznał, że też go to dzisiaj nieco męczy. Z czasem, gdy człowiek zaczyna dojrzewać, staje się bardziej wysublimowany w smaku, bardziej liryczny może nawet. Wiele rzeczy odrzuca, to znaczy cały śmietnik. Andrzej Dudziński kilka lat temu wracając do Nowego Yorku zatrzymał się w Londynie. Zwiedził przy okazji Tate Modern Gallery. Swoje wrażenia opisał mi potem krótkim mailem: „Tyle samo śmieci, co genialności”. Zachowałem tego maila. Skoro, więc tak renomowana galeria w odczuciu jakby nie było znakomitego artysty pozwala sobie na śmietnik, to czy grzechem jest w Tarnowie popełnić podobne proporcje.

Obrazy Wilhelma Sasnala osiągają rekordowe ceny. Trzydziestokilkuletni malarz z Polski dostał przed kilku laty prestiżową nagrodę im. Van Gogha, a jego prace zostały zakupione przez najważniejsze muzea sztuki współczesnej na świecie. Dlaczego Zachód kocha Sasnala?

Bo ma właśnie w sobie to coś to, co lubią młodzi ludzie. Ma też niewątpliwie dużo szczęścia. Podoba się, bo jest takim facetem, który maluje to, co widzi dookoła, proste rzeczy, proste sprawy, o które się, co dzień potyka. Z tym, że znawcom nie podoba się tylko to, co widzi, ale jak widzi. Ma Sasnal swój język a ten dla wielu okazał się szalenie komunikatywny. Zachód zainteresował się nim już dawno, W Polsce wiedzieli o jego sukcesach nieliczni, w Tarnowie prawie nikt. Byłem w 2002 roku w Paryżu na wystawie w Muzeum Sztuki Współczesnej. Wielka światowa wystawa sztuki współczesnej, do której zaproszono tyko jednego Polaka. To był Wilhelm Sasnal z Tarnowa. Czy nie wydaje się Pani to dziwne i szalenie wyrafinowane – nagrodę Van Gogha dostał bodajże dwa lata temu, ale i ona nie wzbudziła większego zainteresowania jego osobą w tym także tarnowian. Dopiero sukces komercyjny wzbudził ogólny szacunek. A ta nagroda jest tu istotniejsza od pieniędzy. Przed kilku laty w wywiadzie dla „Przekroju”, na pytanie dziennikarza czy ktokolwiek wie o nim w Tarnowie, bo jak wysiadł na dworcu miasto wydało mu się jakieś senne, Sasnal odpowiada - że nie i całe szczęście, bo ma święty spokój. Myślę, że dla artysty święty spokój jest rzeczą ważną. Oczywiście, że sukcesy cieszą, ale jak się już odniesie ten sukces, to chciałoby się jednak zachować anonimowość, a on już teraz tego nie zazna. Cieszy mnie jego sukces, jako człowieka zajmującego się kulturą, jako Polaka. Bo oto młody, polski artysta wspiął się na wyżyny, na których niewielu bywało. Poza tym wydaje się być fajnym facetem.
A może to wszystko jest mniej skomplikowane. Może sprawdza się tu myśl Jonasza Kofty, w której twierdzi że, - wielkim artystą jest przypadek, człowiek artysta jest malutkim. Choć jak się w to wsłuchać wydaje się być też niełatwe.

Czy i kiedy doczekamy się w Tarnowie wystawy Sasnala ?

Proponowałem dwa razy i dwa razy odmówił z powodu braku czasu, więc poczekam aż będzie mieć czas. Nie mówię tego z sarkazmem a ze szczerą nadzieją. Myślę, że dobrze by było zrobić dużą wystawę, żeby wszyscy mogli zobaczyć to, co on robi, bo cały świat już widział, nie my.
Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że taka wystawa ważna jest dla nas. Wilhelmowi pozostaje tylko przyjemność wynikająca z życzliwego gestu.

Chyba nie przepada za Tarnowem...

Bo czuje się mościczaninem, i nie można mieć mu tego za złe. Irytujące jest raczej to, że wyciągniętego z tarnowskiej nieświadomości Sasnala próbuje się przerobić na baner reklamowy miasta Tarnowa.

Galeria, za Pana udziałem, od kilku lat zmienia się w miejsce nie tylko eksponowania twórczości plastycznej, ale w ośrodek promujący sztukę i kulturę, na co dzień w Tarnowie niedostępną. Dotychczas ta działalność przejawiała się głównie w organizacji odbywających się na przełomie roku ART-FESTÓw, którego szczególnie ostatnia edycja była wielkim sukcesem. Teraz, choć pół formalnie, bo to bardziej za sprawą Pana osobiście, jest także cykl comiesięcznych koncertów w Mościckim Centrum Kultury. To bardziej chęć realizacji własnych ambicji Bogusława Wojtowicza czy odpowiedź na faktyczny brak i głód tego rodzaju sztuki w Tarnowie?

Powód jest prosty. Sztuka. Kiedyś jeden ze znanych rockmanów powiedział mi – wybacz, sprawami organizacyjnymi zajmuje się moja żona, bo ja jestem kompozytorem i poetą. Z kompozytorem w myślach zgodziłem się bez oporów, ale poetą? To, kim jest Miłosz w takim razie, pomyślałem. Powyżej pytała mnie Pani o granice. Są widocznie tacy spece, którym zależy na tym, aby te granice się zatarły. I odnoszę wrażenie, że zaczęli od siebie. Wojciech Młynarski prosi w tekście jednej ze swoich piosenek – przywróćmy słowom dawny sens. Dawny, czyli właściwy. Sens słowa "sztuka" był odstawą do moich rozmyślań o ArtFeście. Pomimo zeszłorocznego sukcesu to nie jest jeszcze prawdziwe oblicze tego zdarzenia. ArtFest nie ma ambicji stać się znanym w całej Polsce projektem. ArtFest to zdarzenie lokalne, co najwyżej regionalne. To impreza dla tarnowian, ale za to z udziałem osób wyjątkowych i sztuki niebanalnej. Poza tym ArtFest jest próbą zaprzyjaźnienia na nowo twórców wszelkich „dyscyplin artystycznych”. Co się zaś tyczy sceny jazzowej Mościckiego Centrum Kultury to powstała ona nie z powodu braku podobnych propozycji w Tarnowie, ale raczej jako suplement do tego, co już istnieje. Ja przed szesnastoma laty byłem współtwórcą rodzącego się wówczas klubu jazzowego w Tarnowskim Centrum Kultury. Przez trzy lata byłem menadżerem zespołu ZIYO. Wspaniałe lata dla mnie w formie przygody i wspaniałe artystycznie dla zespołu. Przez siedem lat prowadziłem swoje autorskie audycje muzyczne w Radiu Maks, w tym jazzowe. Udało się przez te lata wskrzesić w Tarnowie jazzowego ducha. Dzisiaj na koncerty w TCK przychodzą komplety, w Mościcach też nie brakuje publiczności i prywatny klub w restauracji Bombaj świetnie prosperuje. Dla melomanów to gratka, a my tylko musimy uważać, żeby nie przeszkadzać sobie wzajemnie. A to czy to instytucja miejska czy marszałkowska i kto daje na to pieniądze nikogo z bywalców tych miejsc nie obchodzi. Często bywa tak, że ludzie bywający na imprezach nie są stanie powiedzieć, kto jest ich organizatorem. Ja sam wielokrotnie byłem nazywany dyrektorem TCK. Dla przeciętnego człowieka nie ma to większego znaczenia. Byle byłoby fajnie. A ja staram się, żeby było fajnie. Scena muzyczna w Mościcach to nie realizacja własnych ambicji to raczej zaspokajanie własnych gustów muzycznych a przy okazji jakichś czterystu, czasem pięciuset osób, które na te koncerty przychodzą. Wszystkie te miejsca wymienione przeze mnie przygotowują program według własnych odczuć. Ważne, że wszyscy trzymamy fason. I to jest wielka zaleta tej sytuacji. Wady, jeśli są, nie są w stanie przekreślić zalet.

Upadek idei Młyna Sztuki w obiekcie przy Kołłątaja musiał być dla Pana sporym ciosem. Pan ten pomysł promował chyba najgłośniej, co wynika z faktu, że brak sali o dużej powierzchni ekspozycyjnej jest brakiem odczuwanym głównie przez taką instytucję jak Galeria. Ale chyba już się Pan otrząsnął z tej porażki i wygląda na to, że coś na kształt Młyna Sztuki powstaje w Mościcach. Właśnie, czy ekspozycje ze zbiorów BWA, które oglądamy w holu MCK można odbierać jako oznakę zaangażowania ( i to nie tylko emocjonalnego) Galerii Miejskiej w ten projekt ? Pytam, bo Galeria jest instytucją miejską a MCK marszałkowską i może dochodzić przecież do jakichś "właścicielskich zgrzytów" na tle korzyści dla jednej lub drugiej instytucji. Nikt nie myje Panu głowy o tę współpracę?

Jakich zgrzytów? A czyje to są pieniądze? Marszałka? Prezydenta? Te i tamte to są nasze pieniądze. Prezydent Wrocławia, Rafał Dutkiewicz, otwierając niedawno festiwal „ERA Nowe Horyzonty”, a miasto i województwo wykłada tam ogromne pieniądze, przywitał publiczność między innymi w imieniu jednego z głównych sponsorów tego festiwalu, czyli mieszkańców Wrocławia. Marszałek miał podobny styl wypowiedzi. Nam tylko dano prawo gospodarować tymi pieniędzmi, zakładając, że nasze wykształcenie, nasze zdolności i predyspozycje gwarantują właściwe gospodarowanie nimi. Już powiedziałem, przeciętnego tarnowianina nie bardzo zajmuje z czyjej puli są to pieniądze. Co się tyczy Mościckiego Centrum Kultury z apetytem patrzymy w tamtą stronę, zwłaszcza jak za marszałkowskie i unijne pieniądze, – czyli też nasze, to miejsce przemieni się w nowoczesne centrum sztuki. Lepiej robić coś z nimi, niż z nimi wojować. Bo póki co nie za bardzo mamy czym.

A Młyn Szancera?

Tak, Młyn Szancera to od początku do końca mój pomysł, łącznie z tym, żeby zachować tę nazwę dla przyszłej instytucji kultury. Tak, to była i jest porażka, ale nie dla mnie. Niedawno w rozmowie jeden z naszych polityków powiedział do mnie – ja wiem, że pan jest teraz rozgoryczony. W ferworze rozmowy nie dotarło do mnie, o co ja mogę być rozgoryczony. Potem się domyśliłem, że chodzi o młyn. Wiec teraz Pani odpowiem. To nie jest moja porażka, a we mnie nie ma rozgoryczenia. Młyn to porażka nas wszystkich i my wszyscy za czas jakiś będziemy rozgoryczeni z powodu jego braku. Braku w sensie dosłownym też, bo niebawem on się zawali i w ten sposób pogrzebie ostatecznie nasze nadzieje. Dzisiaj pozostaje nam, Galerii przyjąć zaproszenie innej marszałkowskiej instytucji do współdziałania w nowej galerii, która powstanie na podwórku, na tyłach naszej (mowa o kamienicy Rynek 3, zakupionej niedawno na potrzeby Muzeum Okręgowego przez marszałka województwa - przyp. red.). Też nosiliśmy się z zamiarem rozbudowania galerii o ten kawałek podwórza. Porzuciliśmy pomysł na rzecz młyna. Dzisiaj nie mamy ani podwórka ani młyna.

Jak ocenia Pan rodzime, tarnowskie środowisko plastyczne ? Czy jest wśród tarnowskich plastyków ktoś, kto już zaczyna mieć w kraju tzw. "nazwisko", albo potencjał na stanie się "drugim Sasnalem" ?

Proszę Pani, wiadomym jest powszechnie, że południowo – wschodnia Polska to wylęgarnia talentów. Wystarczy prześledzić encyklopedię artystów tego regionu, którą współtworzyliśmy wraz z BWA w Rzeszowie. Roi się tam od wielkich nazwisk. Kantor, Beksiński, Szajna, Nowosielski a inni artyści: Myśliwski, Przyboś, Brandstaetter, Penderecki, Harasiewicz, Stańko, Nalepa.
Niewątpliwie jest tu kilku utalentowanych artystów. Ale proszę zauważyć, kariery nie rodzą się w asyście salw armatnich. Czego przykładem jest wspominany Wilhelm Sasnal. Ile razy musiał walnąć, aby dotarło do nas, że mamy geniusza. Dzisiejsze kariery rodzą się w dość nieoczekiwany sposób i czasem jakby mało uzasadniony. Nikt nie pomoże twojej karierze tak dobrze jak nie ty sam swoją pracą. Oczywiście mając to, co najistotniejsze w każdej robocie – talent. Jest w Tarnowie kilka artystek i artystów, których lubię i cenię. Mają też w sobie poza talentem pracowitość i determinacje. A resztę znamy już dzięki Kofcie – wielkim artystą jest przypadek itd.

Wydział Kultury Urzędu Miasta po latach sygnałów, "że zna ten problem i już szuka rozwiązań", nareszcie chyba rzeczywiście chce uporządkować kwestie związane z harmonogramem kalendarza imprez kulturalnych w mieście. Jak Pan ocenia szanse powodzenia przedsięwzięcia internetowego zaproponowanego przez dyr. Sobczyka ? A może w ogóle tej kwestii nie regulować odgórnie ? W końcu Tarnów nie jest zupełnie małym miastem i wybór między imprezami odbywającymi sie w tym czasie dodaje mu nawet korzystnego splendoru ?

Mnie się ten pomysł podoba. To nie będzie, mam taką nadzieję, sterowanie odgórne. To dobry sposób na to, abyśmy sobie zbyt często nie przeszkadzali. Bo nie sądzę, żeby tkwiła w nas chęć konkurowania ze sobą, bo to byłoby nieszczęście. Tarnów faktycznie nie jest małym miastem i dlatego powinniśmy się skupić na odzyskaniu tych naszych „klientów”, którzy dzisiaj zamienili nas na fitness kluby, towarzyskie spotkania przy grillu i temu podobne. Musimy pozyskać całą młodą inteligencje, która zasila tutejsze uczelnie wyższe a preferuje rozrywki mniej skomplikowane.

Co Pan sądzi o współczesnej sztuce polskiej? Kogo Pan lubi, ceni?

Wie Pani co, ja to się daję wkręcić w każdą rzecz. Jak coś mi się nie podoba a widzę, że coś w tym jest, to rozmawiam ze sobą, nawet krzyczę. Ale nie cierpię jak ktoś próbuje obrażać moją inteligencję. Jak już mówiłem mam swoich faworytów w Tarnowie. Lubię Nowosielskiego, bo uwielbiam Modiglianiego, lubię tych wszystkich artystów, z którymi się przyjaźnię. Lubię ich także za to, że są dowodem na to, że czas abnegatów w sztuce się skończył. Zwłaszcza tych intelektualnych. Edward Dwurnik kiedyś powiedział mi – męki twórcze? Takie coś nie istnieje. Jeśli ktoś przeżywa męki twórcze to znaczy, że cierpi na niedostatki intelektualne. Trudno wymienić, kogo lubię, bo to wymaga natychmiast uzasadnienia. Lubię Andrzeja Dudzińskiego – za całokształt.

A jakiej muzyki słucha Bogusław Wojtowicz, jakie filmy ogląda, na co chodzi do teatru?

Przez 16 lat pracowałem w kilku polskich teatrach. Więc jeśli mam czas idę do teatru. Na wszystko. Ale czasem wychodzę znudzony. Nie lubię tematyki współczesnego kina polskiego. Tego dobrego. Nie pooglądałem „Długu”, wyszedłem z filmu „Plac Zbawiciela”. Zbyt wiele zdrowia mnie to kosztuje. Daje się ponieść i potem mi źle. Ale, żeby nie sprawiać zaocznie przykrości panu Krzysztofowi Krauze, „Nikifora” obejrzałem dwa razy. Dzisiejsze kabarety i komedie mnie nie śmieszą, bo nie mam już aż takiego poczucia humoru. Muzyki słucham każdej, która moim zdaniem jest dobra. Lubię Bacha, w ogóle lubię barok dzięki Sławkowi Ujkowi, przyjacielowi jeszcze z czasów ZIYO, uwielbiam Chopina. Piosenkę francuską, bluesa, Tadka Nalepę, Tomka Stańkę, niełatwą muzykę Adasia Pierończyka, z którym się kolegujemy. Lubię aranżacje Ptaszyna. Lubię też te dawne stare kapele podwórkowe i nawet do dzisiaj mam ich płyty. Lubię Okudżawę i Wysockiego. Lubię także polską muzykę ludową, ale tę wykonywaną przez autentycznych artystów ludowych. Do dzisiaj pamiętam parę, która w latach sześćdziesiątych robiła furorę na festiwalach muzyki ludowej. Ale jak można zapomnieć artystów, którzy tworzyli duet i nazywali się Jan Basara i Wanda Fitoł. No, właśnie to lubię.

Wykrystalizował się już program najbliższego ART FESTu? Czego możemy się spodziewać?

Jeszcze nie. Na pewno czeka nas niezwykły koncert grupy OSJAN uzupełniony o rewelacyjną harfistkę. Koncert ten planujemy w dość niecodziennej scenerii. Jadę niebawem finalizować wystawy, które pokażemy. Myślę jeszcze o dniu greckim. Ale to zależy od atrakcyjności artystycznej propozycji. To tyle na razie.

A jakie są plany Galerii na najbliższe miesiące?

Wyjeżdżamy do Gdyni z wystawą plakatów filmowych Dudzińskiego, do Warszawy z Horowitzem, do Lublina ze Skolimowskim. W galerii w Gorlicach pokaże się Renia Stadler. A u nas: bracia Jerzy i Andrzej Kalinowie, Tomasz Sikora, Paweł Dudziński z wystawą i happeningiem, Witek Pazera, dyplomanci krakowskiej ASP.

Jakieś największe marzenie w stosunku do tej instytucji. Co by Pan chciał zrobić?

Wejść do naszej Galerii, popatrzeć w lewo, na ścianę oddaloną ode mnie o 10 metrów, potem na drugą, też taką daleką i zadziwić się jak ten sufit jest wysoko, potem przejść do drugiego pomieszczenia i w analogiczny sposób się porozglądać. Potem popatrzeć, co chłopcy robią w przygaleryjnej pracowni i magazynie, potem korytarzykiem przejść do biura, ukłonić się moim paniom, przejść do gabinetu, usiąść na fotelu i wydać z siebie westchnienie samozadowolenia – to dobry pomysł z tym Sasnalem na tych ścianach.
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Wed, May 8, 2024 21:30:09
IP          : 3.141.100.120
Browser     : Mozilla/5.0 AppleWebKit/537.36 (KHTML, like Gecko; compatible; ClaudeBot/1.0; +claudebot@anthropic.com)
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html