To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Niemiecki Trybunał Konstytucyjny pokazał niebezpieczeństwa „Lizbony”    -   26/7/2009
Cisza nad Traktatem
W lipcu niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że Niemcy mogą wprawdzie ratyfikować Traktat z Lizbony, ale dopiero wtedy, gdy wprowadzona zostanie „ustawa zabezpieczająca”, która stanowić będzie, iż żadne unijne regulacje nie będą mogły obowiązywać na terenie tego kraju, bez uprzedniej zgody tamtejszego parlamentu. Trudno w tej sytuacji nie żywić szacunku dla naszych zachodnich sąsiadów, albowiem tym samym po zakończeniu procesu ratyfikacyjnego przez wszystkie kraje Unii Europejskiej, Niemcy uzyskają status kraju uprzywilejowanego, który jako jedyny w UE będzie mógł sobie sam decydować, które to brukselskie regulacje będą go obowiązywać, a które nie. Tym samym uzyskaliśmy odpowiedź na pytanie, czy „Lizbona” pozbawia kraje członkowskie resztek suwerenności. Nie powinno więc dziwić, że w polskich mediach na wieść o zapewne najbardziej brzemiennej w skutki decyzji zapadłej w Europie w ostatnich latach, zapadła cisza. Przepraszam, najpierw było odtrąbienie sukcesu, że Traktat jest zgody z niemiecką konstytucją, cisza była zaraz potem. Smród bowiem rozszedł się po pełnym piewców Lizbony Salonie, którego bywalcom pozostało jedynie udawać, że nic nie śmierdzi, że rozchodząca się wokół woń jest wonią zachwycającą i ożywczą, niby krystaliczne powietrze w uzdrowisku Baden-Baden. Poza tym, gdy tylko trochę czasu upłynie, do smrodu wszyscy przywykną i stanie się on czymś naturalnym i niezauważalnym – dotychczas ta taktyka euroentuzjastycznej kołtunerii doskonale się sprawdzała i zwykle okazywało się, przy udziale usłużnych, politycznie poprawnych mediów, że nie ten powietrze kala, kto bąka puszcza, ale ten, kto uwagę zwraca, że woniajet nie fiołkami, ale wychodkiem.

Ogloszenie
>

Pamiętam wciąż gorące zapewnienia polityków, że Traktat z Lizbony to nasza racja stanu, której bronić trzeba jak niepodległości w Targowicy; pamiętam stanowcze deklaracje, że w żaden sposób nie godzi on w suwerenność Rzeczypospolitej Polskiej. Pamiętaj dzień hańby, kiedy nasi parlamentarzyści przyjmowali dokument, którego nie czytali (nawet nie było wówczas polskojęzycznej wersji jednolitej), co przyznawała nawet pani poseł Urszula Augustyn argumentując, że przecież czytała odpowiednie na temat Traktatu z Lizbony opracowanie ekspertów, a poza tym jest to dokument trudny, a „zarówno pan jak i ja nie jesteśmy prawnikami”. Pani poseł zapewniła mnie jednak wówczas, że Traktat żadnych zagrożeń z sobą nie niesie. Kompromitujące znamię hańby nosi też wielu posłów PiS, którzy poparli „Lizbonę”. Mam nadzieję, że panowie posłowie przynajmniej zaciągając prywatny kredyt, czytają umowę z bankiem, zanim ją podpiszą. Więc może rzeczywiście parlamentarzyści nie są nam potrzebni – niech prawo stanowią „eksperci”, prawnicy czy urzędnicy? Rzecz jest warta zastanowienia, odkąd to ministerialni urzędnicy właśnie, a więc organ wykonawczy, wytwarzają projekty ustaw, wyręczając w ten sposób Sejm, czyli organ ustawodawczy, zaś posłowie bawią się w komisje śledcze, wyręczając organy wykonawcze polskiego państwa. Ale odłóżmy te dywagacje na inną okazję...

Z powyższej perspektywy nie powinno dziwić milczenie naszych nie tylko parlamentarnych reprezentantów, po niedawnym orzeczeniu niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego który stwierdził, że Niemcy mogą wprawdzie „Lizbonę” ratyfikować, ale dopiero wówczas gdy wprowadzą „ustawę zabezpieczającą” która stanowić będzie, iż żadne unijne regulacje nie będą mogły obowiązywać na terenie tego kraju, bez uprzedniej zgody tamtejszego parlamentu. Nasi zachodni sąsiedzi chcą w ten sposób zabezpieczyć swoją suwerenność przed odbierającym tą suwerenność Traktatem z Lizbony.
Decyzja niemieckiego trybunału pokazała tę głoszoną przez Stanisława Michalkiewicza tezę, że państwa dzielą się na poważne i na niepoważne i Polska najwyraźniej zalicza się do tej drugiej kategorii. Decyzja niemieckiego trybunału wzbudziła też moją zazdrość, albowiem trybunał polski wsławił się wielokrotnie oceną zgodności polskich ustaw – z prawem unijnym, zamiast z konstytucją. Teoretycznie należałoby więc wyrazić radość, że kierunki polskiej polityki we wszystkich sferach pośrednio wyznaczać będą wreszcie poważne organy poważnego państwa, zamiast organów może i własnych, ale jakby poważnych mniej.

Jasno więc widać, że po wejściu Lizbony w życie, Niemcy będą państwem uprzywilejowanym względem innych – wszystkie kraje członkowskie Unii zdane będą na dyktat, powiedzmy umownie: Brukseli, za wyjątkiem naszego zachodniego sąsiada, który implementował będzie do swojego systemu prawnego tylko te wymysły (przede wszystkim własnych) eurokratów, które mu się spodobają. Europa podzieli się na Ubermenschen i Untermenschen, zaś Niemcy będą mogły bez skrępowania, a w dodatku bez czołgów i armat realizować swój odwieczny sen, co przynajmniej w sensie metodologii stanowi duży cywilizacyjny postęp tego kraju. Trudno się zresztą dziwić, że kraj który tyle lat dopłacał do projektu o nazwie Unia Europejska, coś wreszcie chce z tego mieć. Co więcej, znaczące milczenie opiniotwórczych środowisk i mediów wobec tak poważnej w skutkach decyzji niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego oznacza, że niektóre środowiska już gdzieś tam się zapisały, aspirując jeśli nie do miana Ubermenschen, to przynajmniej do miana Volskdeutcha, nawet jeśli akces pod Volkslistą formalnie nie zwał się z niemiecka, tylko tak jakoś bardziej po „europejsku”.

Jednym z nielicznych wyłomów w tej tajemniczej aurze milczenia był artykuł profesor prawa Krystyny Pawłowicz zamieszczony w „Rzeczpospolitej”. Pani profesor pisała m.in., iż UE „żywi się kompetencjami i funkcjami suwerennych państw”, zaś wynikająca z Traktatu integracja w celu tworzenia państwa europejskiego jest „zaprzeczeniem tradycyjnych reguł działania państw demokratycznych.” Jak czytamy, postanowienia Traktatu są „bezczelnie antydemokratyczne” i „demoralizująco odrzucają sens prawa w jego wielowiekowym, dwutysiącletnim, rzymskim znaczeniu, zastępując je unijnym pojęciem „aktualnie obowiązujący system wartości”.” System, który w każdej chwili można zmienić na inny, obowiązujący, „w zależności od mądrości etapu”, jak to zapewne dodałby Stanisław Michalkiewicz. Profesor Krystyna Pawłowicz stwierdza również iż w „Lizbonie”, nie dość że następuje przekazanie resztek kompetencji narodowych parlamentów, to „jednostka i państwa stają się przedmiotem zobowiązanym do wykonywania różnych, całkowicie niejasnych „celów i interesów” integracyjnych i ogólnie postępowych.”

Tymczasem już dziś polski parlament pełni jedynie rolę fasadową – skoro 80 procent prawa stanowione jest w Unii i to tak naprawdę nawet nie przez Europarlament. Przykładów jest bez liku, od krzywizny banana, aż po socjalistyczne „stymulowanie” gospodarki limitami i dopłatami i likwidowanie całych dziedzin przemysłu. O tym, ile jest warta nasza suwerenność przekonuje także świeżutki wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości który właśnie uznał, że Polska nie wprowadzając roślin genetycznie modyfikowanych, łamie unijne dyrektywy. „Odwołanie do obaw o środowisko i zdrowie publiczne oraz silny opór społeczeństwa polskiego wobec GMO nie spełniają, zdaniem Trybunału, wymogu dowodowego. Nie przekonało go także, że sejmiki wojewódzkie przyjęły uchwały ogłaszające terytoria województw strefami wolnymi od upraw genetycznie zmodyfikowanych.” - podała „Fronda”. Oto i polska suwerenność w Zjednoczonej Europie – oto suwerenność kraju, w którym wedle konstytucji suwerenem jest naród.
Z tej perspektywy nasz rodzimy parlament tym bardziej jest niepotrzebny – być może nasi pleplementarzyści podskórnie to przeczuwają i stąd biorą się te różne żenujące parlamentarne „gry i zabawy ludu polskiego” sprowadzające się do skoku na kasę i walki o wpływy tej czy innej koterii. Przypomina to trochę bitwę o władzę toczoną między więźniami w więzieniu – zwycięskie ugrupowanie polityczne zdobywa władzę, ale porównywalną właśnie do tej za kratami, których wprawdzie nie widać, ale rychło odezwać się może elektroniczna obroża na szyi.

Smród więc po niemieckim orzeczeniu poszedł, ale autorytety milczą. Bywalcom „Salonu” pozostało jedynie udawać, że nic nie śmierdzi, że rozchodząca się wokół woń jest wonią zachwycającą i ożywczą, niby krystaliczne powietrze w uzdrowisku Baden-Baden. Poza tym, gdy tylko trochę czasu upłynie, do smrodu wszyscy przywykną i stanie się on czymś naturalnym i niezauważalnym – dotychczas ta taktyka euroentuzjastycznej kołtunerii doskonale się sprawdzała i zwykle okazywało się, przy udziale usłużnych, politycznie poprawnych mediów, że nie ten powietrze kala, kto bąka puszcza, ale ten, kto uwagę zwraca, że woniajet nie fiołkami, ale wychodkiem.
Ciekawe tylko, kiedy i w jaki sposób Herr Donald, z pomocą podległych mu parlamentarzystów znów grzmieć będzie na prezydenta Polski, by Traktat co rychlej ratyfikował, bo bycie untermenschen - podczłowiekiem, to przecie nasza wielowiekowa tradycja. Potem naszym elitom pozostanie już tylko ucieczka „do przodu”. Zresztą, z tej perspektywy nie powinno dziwić parcie Tuska Premiera na prezydencki stolec. Wszakże zadanie musi zostać wykonane...

Tyle że zadanie to równie dobrze może dokonać ktoś inny. Niedługo po tym, jak generał Czesław Kiszczak przyznał, iż to on był architektem Okrągłego Stołu, w podobnym tonie wypowiedział się generał Gromosław Czempiński, wieloletni pracownik Wywiadu PRL i szef UOP, który stwierdził, że to dzięki jego rozmowom z politykami powstała PO. „Przede wszystkim musiałem przekonać Olechowskiego i Piskorskiego do pewnej koncepcji, którą później oni świetnie realizowali” - stwierdził w Polsat News. Przy okazji wypowiedzi zamieszczonych w różnych mediach, generał wyraził również swoje rozczarowanie Platformą, która najwyraźniej w oczach tych, którzy rządzą naszym krajem naprawdę, wykonała już swoje zadanie lub nie jest więcej potrzebna, a rychło stać się może kulą u nogi. Dlatego też niedługo przed tym oświadczeniem pana generała, nagle w mediach brylować zaczęli wyciągnięci z niebytu panowie Olechowski i Piskorski właśnie, nagle w centrum uwagi znalazło się Stronnictwo Demokratyczne, pojawiły się rozmaite sondaże niezbyt przychylne PO, z kapelusza wyciągano również jakieś Jolanty Kwaśniewskie, deliberując nad szansami w walce o fotel prezydencki specjalistki od jedzenia bezy – słowem nagle jakoś powiało chłodem. Widocznie Donek czymś się naraził mocodawcom, może z czymś sobie nie poradził, z jakiejś obietnicy nie wywiązał? Tak czy owak, straszak na PO i alternatywa dla niej jest konstruowana i rychło możemy się przekonać, że światły i postępowy Europejczyk głosować powinien jednak na jakieś inne ugrupowanie, które się lepiej „wywiąże”. O co tak naprawdę chodzi i służby którego kraju jaki kawałek wezmą z polskiego tortu, zapewne przekonamy się w najbliższych miesiącach, uważnie śledząc doniesienia medialne, ze wskazaniem na to, czemu poświęcone zostanie najwięcej uwagi, a co ujdzie oczom zawsze przecież tak czujnych mediów, które eksponując i kreując każdą medialną pierdołę, ostatnio przezornie uznały, iż przyjęcie przez polski Sejm uchwały uznającej za ludobójstwo masowych rzezi dokonywanych na polskich Kresach przez ukraińskich nacjonalistów, nie jest godne nawet jednej wzmianki prasowej. Rozkaz poszedł i służbowa czujność zachowana została więc nawet i na tym odcinku... Tym bardziej czujność wykazana została w przypadku postraszenia alternatywą dla PO, czujność zachowano także przy Traktacie z Lizbony i dlatego jesienią zobaczymy jeszcze niejedno hokus-pokus. W końcu przecie rozkaz poszedł. W taki czy inny sposób, zadanie musi być wykonane. Kraje poważne podchodzą do takich zadań w sposób poważny... Szkoda tylko, że do ich grona nie zalicza się Polska...

M. Poświatowski

Na marginesie: oczywiście moje wątpliwości wzbudza problem, czy można zabezpieczyć się ustawą przed skutkami traktatu, w sytuacji gdy staje się on aktem nadrzędnym, czy też ratyfikować go wybiórczo. Na pewno nie można tego uczynić nie mającej mocy prawnej uchwałą, którą PiS dołączyło do ustawy ratyfikacyjnej (o ile dobrze pamiętam chodziło tu jedynie o Kartę Praw Podstawowych, której regulacje i tak są wprowadzane bocznymi drzwiami m.in. za pomocą unijnej Agendy Praw Podstawowych i kolaborujących z nią polskich organizacji pozarządowych, fundacji). W każdym razie, w UE pokazano nam jednak już nie raz, że można zmieniać reguły w trakcie gry (Nicea) oraz że są państwa równe i równiejsze (np rolnicze dopłaty). W odróżnieniu od Polski, z pewnością jednak Niemcy, jako kraj poważny, sobie z tym problemem poradzą.

Foto: autorski montaż – godło Niemiec połączone z unijną flagą pobraną specjalnie ze strony VI Wojewódzkiego Festiwalu Piosenki Europejskiej dla uczniów Szkół Podstawowych w Lublinie, który odbył się 21 marca b.r.
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 07:51:59
IP          : 54.235.6.60
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html