To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   M. Poświatowski podsumowuje ostatni rok życia (w) egzotycznym(ego) kraju    -   04/1/2010
Z życia Bambustanu
Za siedmioma dziurami, za siedmioma hałdami, jednym zaoranym polem i siecią dróg szybkiego ruchu, które trzeba naprawiać jeszcze w czasie budowy, istniał sobie kraik zwany Bambustanem. W kraiku tym, egzotycznym tak dalece, że zamieszkałym jedynie przez tych tubylców, którym nie udało się wyjechać, wbrew pozorom jednak ludzie nie chodzili nogami do góry ani nawet nie wachlowali się słoniowatymi uszami, jak powiadają bajędy – o nie, co to – to nie; egzotyka Bambustanu polegała na tym, że nic w nim nie było tym, czym się być wydawało, a nawet wręcz odwrotnie.

Ogloszenie

I tak jedno takie Ministerstwo całkiem słusznie nazywało się Sprawiedliwości – tyle że „Po Naszej Stronie”, z kolei taka np. straż więzienna wartowała, aby pod okiem kamer przestępcy mogli się do woli wieszać, a Ministerstwo Zdrowia czuwało nad jakością zdrowia, tzn. zabiegało o to, żeby tubylcy sobie za długo nie pożyli, bo jak wiadomo, długie życie niesie z sobą same choroby i inne nieszczęścia, a jak się żyje krótko, to jest szansa na to, że jakość tego zdrowia i życia będzie odpowiednio wysoka - a jak jakość zdrowia będzie odpowiednio wysoka - to nie trzeba będzie chodzić do lekarza, przez co służba zdrowia okaże się rzeczywiście bezpłatna, ku zadowoleniu wszystkich, a przynajmniej wszystkich tych, co żyją krótko i zdrowo. Zresztą, Ministerstwo Zdrowia wkrótce wyręczyć miały wyspecjalizowane organizacje z mlekiem i miodem płynącej Krainy Dwunastu Gwiazdek Na Niebieskim Tle, a nawet Wszechświatowa Organizacja Powszechnej Zdrowotności, przynosząc Bambustańczykom zdobycze praw człowieka w postaci upowszechnienia eutanazji, co z kolei stwarzało nadzieję, że rząd Bambustanu nie będzie musiał w nieskończoność podnosić wieku emerytalnego, którego jak za Bismarcka dożyją nieliczni Matuzalemowie, a zatem również i Złodzieje Ubezpieczeń Społecznych będą mieli za co dalej troszczyć się o pomyślność emerytur Bambustańczyków.

Poza nie chorowaniem i nie starzeniem się, a także unikaniem podatków, ulubionym sportem mieszkańców Bambustanu były, zamiast Prokuratury, Sejmowe Komisje Śledcze, które jak sama nazwa wskazuje – miały „śledzić”, ale nie „wyśledzić”, tak jak taki dajmy na to Powiatowy Urząd Pracy, miał za zadanie tej pracy szukać, ale niekoniecznie znajdować, gdyż jego naczelnym zadaniem było znajdowanie pracy dla własnych pracowników i uzasadnianie sensu swego istnienia, za pomocą mnogości coraz to nowych przepisów i programów aktywizacji zawodowej, którymi urzędnicy ci nękali bezrobotnych, tudzież pracujących na czarno Bambustańczyków. Naturalnie, podobnie rzecz się miała i z opieką społeczną, i ze wszystkimi innymi dziedzinami, włączając w to cały bambustański rząd, sejm i senat – organy, w których władza ustawodawcza wykonywała ustawy napisane przez władzę wykonawczą; ba! – niektórzy pleplementarzyści bywali jednocześnie nawet ministrami w rządzie, stąd też i również na tym odcinku, w Bambustanie nic nie było tym, czym wydawałoby się być, zgodnie z nazwą, naprawdę. A cóż dopiero gdyby wspomnieć o tym, że dostojni, strojni i rozstrojni nerwowo wybrańcy narodu, po przekazaniu większości swoich kompetencji do Krainy o Dwunastu Gwiazdkach Na Niebieskim Tle, tak naprawdę jedyny wpływ jaki posiadali, był w wielu przypadkach wpływem na to, co też do mikrofonów powiedzą, choć może nawet i to „nie bardzo”, jeśli już się tak posłuchało publicznych wypowiedzi Wybrańców Narodu.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że w Bambustanie panował nierząd – Bambustan jak najbardziej posiadał swój rząd, tyle że zgodnie z naczelną bambustańską zasadą, że nic nie jest tym, na co wygląda, a nawet przeciwnie – rząd ten znajdował się zupełnie gdzie indziej, niż Bambustańczycy myśleli, a uściślając, znajdował się poza granicami tego egzotycznego kraju, rozrzucony po kilku lekko konkurujących ze sobą ośrodkach. Ośrodki te rzecz jasna, na co dzień specjalnej krzywdy sobie nie robiły, łupiąc po cichu bambustański ludek, dzieląc i rządząc wedle zasady odkrytej przez zapoznanego publicystę Michałka: „wy nie ruszać naszych, my nie ruszamy waszych”. Ta święta, a nie objawiona zasada ostatecznie ukonstytuowała się w 1989 roku, kiedy to uroczyście abdykujący król Reżim, ustąpił ze swego stolca by przekazać władzę samemu sobie.

Z Bambustańczykami wszyscy robili co chcieli – najpierw zachodni sąsiedzi uznali, że ostatnią, najkrwawszą z wojen rozpętali nie oni, tylko jacyś naziści, którego to ludu bez pomocy takiej jednej gazety wyrodnej trudno by szukać choćby i po najdalszych zakątkach globu – i tak nagle najbliżsi przyjaciele z zachodu stali się ofiarami „wypędzeń”, by z pomocą tubylczych sądów po cichu odbierać „zagrabione” ziemie. Z kolei sąsiedzi na wschodzie dopiero co, po żmudnych niewątpliwie negocjacjach, wcisnęli Bambustańczykom rozmaitych takich paliw w ilości, która kraikowi temu potrzebna nie była – no i po cenach „podyktowanych”. Skutecznie udało się również przyblokować ideę gazoportu, czyli dywersyfikacji dostaw, no bo czym tę ropę Bambustańczycy będą wozili, skoro nie mają gdzie wybudować statków, ponieważ stocznie zostały zlikwidowane. No, chyba że kupią te statki u sąsiadów z zachodu, w stoczniach obficie dotowanych z Krainy Dwunastu Gwiazdek Na Niebieskim Tle w czasie, gdy kraina ta, za „niedozwoloną pomoc publiczną” bambustańskie stocznie zamykała. Swoje własne lody próbowali również kręcić Straszni Bracia w Wierze, no bo od kogoś można by tu jeszcze próbować wydrzeć odszkodowania za „najstraszniejszą z wojen”, tym bardziej, że wobec braku nazistów, którzy ją rozpętali, a którego to ludu odnaleźć na mapie było niepodobna, zwolniło się miejsce dla potencjalnych sprawców „rozpętania” i miejsce te spokojnie mogli zająć Bambustańczycy.

Dodać trzeba, że ludek ten nade wszystko rozmiłowany był w sporach o pozory, zwłaszcza pozory władzy, w cieniu których to konfliktów, kwitło w najlepsze rozdawnictwo przywilejów i pozbywanie się za bezcen co ważniejszych części majątku bambustańskiego wszelakiej maści innostrańcom, co niektórzy po cichu poczytywali sobie za sukces, zawszeć to bowiem lepiej, gdy majątkiem zajmie się ten, kto umie się nim zajmować, o czym dobrze już dawno temu wiedzieli mężowie stanu, np. taka jedna Caryca Wielka, do której też Bambustańczycy kiedyś zwracali się o pomoc.

I tak to się wszystko kręciło – w Bambustanie z wielkim sukcesem otwierano kolejne zagramaniczne montownie nowoczesnych technologii, bo Bambustańczycy nie potrafili wytworzyć własnych, a jak potrafili, to zaraz swoją myśl techniczną pogrzebali lub sprzedali za psie pieniądze itd. Itp. Kraik rósł więc w siłę, siłą swą tanią roboczą, silny emigrantami pracującymi na budowach, w pubach i podmywającymi zagramaniczne staruszki, silny armią, która wprawdzie się rozsypywała, ale za to posyłała nie wiadomo po co i za co swoich żołnierzy gdzieś tam daleko, by „za waszą wolność i naszą”, ogniem i mieczem zaprowadzali wolność i demokrację w miejscu, w którym spodobało się to akurat strategicznemu niewątpliwie sojusznikowi zza Wielkiej Wody – no i tym samym, Strasznym Braciom w Wierze.

Nie był to zresztą jedyny sukces bambustańskiej polityki zagranicznej i rzecz nawet nie w tej całej głośnej hecy z tarczą i wyrzutniami fajerwerków – otóż ledwie tylko na łonie Krainy o Dwunastu Gwiazdkach na Niebieskim Tle, lesbijski traktat został parafowany, zaraz ponad głowami Bambustańczyków podpisane zostało porozumienie z Bratem zza Wielkiej Wody, na mocy którego Brat ów mógł do woli sobie śledzić przepływy na kontach wszystkich mieszkańców tej zjednoczonej krainy szczęśliwości, a tym samym i mieszkańców Bambustanu. W kraiku tym, „suwerennym inaczej”, nikt jednak specjalnie na takie drobiazgi nie zwracał szczególnej uwagi, tak jak i na to, że po Lesbonie wszystkie placówki dyplomatyczne Bambustanu przestały być potrzebne – no chyba że jedynie na potrzeby zachowania pozorów wobec tubylców – tak czy owak jednak były to jedynie „zewnętrzne znamiona władzy”, nie mające w tym „kraju pozorów” realnego znaczenia – zgodnie z tutejszą dewizą, że nic nie jest tu tym, czym się być wydaje, a nawet przeciwnie.
Bambustan był więc krainą jedyną w swoim rodzaju, silną „inaczej”, sławną inaczej, świętującą pogromy, wspominającą coraz bardziej oddalające się w czasie takie jedne mistrzostwa w piłce nożnej – wreszcie, jedyną taką krainą, w której gawiedź oglądając telewizory spoglądała na reżimową TV wspieraną abonamentem, którego nie było.

Tak, Bambustańczycy byli niezwykle dumni ze swoich wszystkich osiągnięć i wszystkich kolejnych władców, nawet gdy ci bywali Tajnymi Współpracownikami, bo wiadomo – współpraca rzecz chwalebna, zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Ostatnio dumą napawał ich widok, a nawet zasługi, obsypywanego sondażami Samego Premiera, choć przyznać trzeba, że ci którzy rządzą naprawdę, zaczęli już szukać nowego, mniej zużytego Figuranta.
Zasług tych zaś nie brakowało, od wielkiej budżetowej dziury poczynając; dziura jak wiadomo ma to do siebie, że trzeba ją zasypywać, a jak się dziurę zasypuje, to są i zasypujący, powstają strategie zasypywania dziury, są ci, którzy wypełniacz tej dziury pożyczą – słowem: jest praca i jest geszeft. A cóż dopiero gdy wspomnieć, że uroczyście ogłoszona prorozwojowa dziura jest dziurą wirtualną, a więc znacznie mniejszą od tej prawdziwej! Wirtualność to brzmi i nowocześnie, i dumnie!
Kolejnym sukcesem Wielkiego Premiera był wzrost liczby miejsc pracy - w administracji publicznej i rozmaitych agendach rządowych; jak wiadomo, im więcej trzeba zabrać podatnikom i wydać na urzędników, tym więcej urzędnicy sami wydadzą na konsumpcję, zatem zgodnie z obowiązującą na świecie teorią ekonomii, wzrost liczby urzędników wspiera popyt i rozwój gospodarczy. To, że w Bambustanie nikt nie wpadł jeszcze na to, że wobec tego należałoby stworzyć projekt „Dziura w każdej gminie”, tak aby codziennie była ona wykopywana i zasypywana, dając miejsca pracy i generując rozwój – było więc jedynie kwestią czasu...

Tak więc mechanizm stwarzania sukcesów, a raczej szerzej – sprawowania władzy, był prosty. Żeby coś przeforsować, sprzedać, najpierw trzeba stworzyć zapotrzebowanie społeczne. Do tego niezbędne są media. W Bambustanie co i rusz przetaczała się przez nie kolejna histeria – a to choroba świńskich ptaków – gdzie tylko dziura budżetowa uratowała Minister Zdrowia przed wymuszoną koniecznością zakupu gigantycznej ilości „niezwykle potrzebnych” szczepionek (a więc znów mamy zalety dziury!), a to znowuż „przemoc w rodzinie”, a to znowu jakieś afery.
Taka na przykład afera dotycząca hazardowych gier w bierki – któż by się spodziewał, że to właśnie w jej następstwie, dopiero po jej odkryciu, przez te ohydne jaskinie hazardu przetoczą się gigantyczne, wyprane pieniądze, bo dziwnym trafem nowe regulacje prawne wycofały z tychże jaskiń tych, którzy mieli je kontrolować? W ten sposób Ci, Którzy Rządzą Naprawdę, pomnożyli swoje finanse, zaś Wielki Premier chwilowo ocalił stołek i nie został jeszcze wywalony przez swoich mocodawców, co mogło nastąpić już to wskutek jakieś nieszczęśliwej kompromitacji, już to nieoczekiwanego zgonu, jak to się w Bambustanie przytrafia nawet generałom Policji.

Dodatkowy pożytek z walki z hazardem (a może nawet jej główny cel) wynikał zaś wprost z ustawy, nad którą bambustański rząd intensywnie w grudniu Roku Pańskiego 2009 pracował – jak stwierdził sam Wielki Premier, taki jeden urząd komunikacji będzie mógł bez zgody sądu blokować witryny internetowe z e-hazardem, pedofilskie i propagujące faszyzm. Oczywiście czy faszyzmem jest mówienie o Bambustańczykach „my”, a o innych nacjach „oni” – to się dopiero ustali – pewnym wzorem może tu być opracowanie pewnego pracownika Bambustańskiej Akademii Nauk, przygotowane dla potrzeb okupacyjnej Krainy o Dwunastu Gwiazdkach Na Niebieskim Tle, wedle którego taka opozycja „my” – „oni” wobec tych, którzy przecież dla nas chcą jak najlepiej, jest przejawem „ksenofobii”, o innych „izmach” już nie wspominając.
Tak czy owak, o blokowaniu stron decydował będzie pan policjant lub funkcjonariusz Agencji Niebezpieczeństwa Wewnętrznego, a operator jeszcze tego samego dnia wskazaną stronę będzie musiał zablokować. Przy okazji pan policjant i pan funkcjonariusz, jeśli poweźmie podejrzenie, że statystyczny Bambustańczyk jest przestępcą, może śledzić bez zgody sądu pocztę elektroniczną Bambustańczyka, sprawdzać jakie strony odwiedzał itp. Już mu potem taki nieprawomyślny Bambustańczyk nie podskoczy, aż się zdziwi, jak zobaczy że go odcięli, a jeszcze bardziej się zdziwi gdy się przekona, że prócz niejasnych kryteriów odcinania, równie jasna jest procedura odwoławcza tego jednoosobowego sądu kapturowego! Kurna, we łbach się poprzewracało, jakieś dziennikarstwo obywatelskie, jakże tak można, co się chce wypisywać?!
Jakie to szczęście, że w listopadzie szefem instytucji przydzielającej bambustańskie domeny internetowe, instytucji z której nastąpiło pierwsze historyczne bambustańskie połączenie internetowe, jak podał „Ostatni czas!” został... pułkownik UB, przepraszam – pułkownik współczesnej Agencji Niebezpieczeństwa Wewnętrznego „w czynnej służbie”. No, dobrze że przynajmniej „jawnie czynnej”... Z kolei Minister od dróg przygotował już nawet nie ustawę, ale rozporządzenie, wedle którego operatorzy telefonów komórkowych przez kilka lat będą musieli przechowywać dane dotyczącego tego, z jakimi numerami i kiedy Bambustańczyk się łączył i gdzie w chwili połączenia przebywał...

I wprawdzie, niektórzy w Bambustanie dziwili się nieco, że ani dyżurne Autorytety Moralne, ani pochylające się z troską nad wolnością słowa media, czyniące larum o zamachu na nią czy o „przekraczaniu granic” za każdym razem, gdy włączą sobie „Rydzyjko” – wszystkie te środowiska jakoś szat drzeć dziwnie nie zamierzały, jak wtedy gdy rządzili ci, co dziś pełnią funkcję prawicy – ale i dziwić się temu nie ma potrzeby... W końcu od tego są Autorytety, aby moralnie milczeć, od tego są wolne media, aby wolno im było co chcą zauważać, no i wreszcie najważniejsze: w Bambustanie nic, ale to absolutnie nic, a już zwłaszcza rząd, ze szczególnym wskazaniem na miłościwie panujących Figurantów – nic z powyższego nie było tym, czym się być wydawało. A nawet wprost przeciwnie. Z naciskiem na owo „przeciwnie”...

Z Bambustanu korespondencję nadał:
M. Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 05:42:49
IP          : 44.197.113.64
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html