To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Komentarz powyborczy Mirosława Poświatowskiego    -   28/6/2010
Im gorzej, tym lepiej
Na początku była instynktowna, naiwna (głupia?) „walka z systemem”, czy też może raczej ostentacyjnie wyrażany - niekoniecznie logiczny - brak akceptacji dla niego i systemu tego ignorowanie. Takie swoiste „nie daj się wciągnąć” w karuzelę kłamstw generowanych przez polityków, w iluzję, że na coś masz wpływ, we wzbudzane sztucznie podziały i emocje. Niestety, mimo iż ja, jako nastolatek ignorowałem w ten sposób po swojemu „system”, to jednak „system” bynajmniej nie ignorował mnie. Mimo to dzielnie się trzymałem, programowo nie uczestnicząc w żadnych wyborach (z jednym wyjątkiem uczynionym dla wyborów samorządowych, gdy głosowałem na znaną mi osobiście osobę).

Ogloszenie

Mój instynktowny sprzeciw z czasem stał się bardziej racjonalny – jak można legitymizować „demokrację”, skoro raz, że wskutek ordynacji wyborczej głosujemy tak naprawdę na listy, na partie, a uczciwy człowiek nie może nigdzie kandydować jak się pod jakieś ugrupowanie polityczno-mafijne nie „podepnie”, dwa – że wszelkie oddolne inicjatywy zablokowane zostały przez finansowanie partii z budżetu państwa, czyli pieniędzy podatnika, a więc moich – oczywiście te partie, które jako „banda czworga” okupują polską scenę polityczną ułożoną w 1989 roku przez generała Kiszczaka i jego ludzi. I wreszcie trzeci powód, obrazujący głupotę współczesnej „demokracji” - otóż głos idioty, których siłą rzeczy jest w większości, waży tyle samo ile głos człowieka mądrego, a uważając się samolubnie za mądrego, nie mam zamiaru startować w zawodach z idiotami. Obawiam się jednak, że większość Polaków głosuje idiotycznie i to niezależnie od tego na kogo oddaje głos, a to chociażby dlatego, że nie zna programów poszczególnych ugrupowań i w swoim wyborze nie kieruje się żadnymi merytorycznymi, racjonalnymi przesłankami. Mając to wszystko na uwadze, ale widząc jednak skalę degrengolady i rozkładu państwa polskiego (Ojczyzna w potrzebie!), postanowiłem jednak ten jeden raz zacisnąć zęby, złamać swoje zasady i wstąpić w progi lokalu wyborczego... Do wyborów poszedłem poruszony do głębi niezliczonymi sukcesami i niewzruszoną mocarstwowością Polski:
Zaiste bowiem, wielki to kraj, który boi się przeprowadzić suwerenne śledztwo w sprawie niespodziewanej katastrofy samolotu, której to katastrofy konsekwencje przebiegły „nadspodziewanie dobrze”, a w której zginął prezydent i najważniejsze osoby w państwie. Oczywiście, by nie urazić „Braci Moskali” z którymi mamy się „jednać”. Już za sam sposób prowadzenia śledztwa, premier, marszałek sejmu i minister obrony narodowej powinni być postawieni przed Trybunałem Stanu i skazani.
Zaiste, wielki to kraj, którego premier nieustannie sabotował na arenie międzynarodowej działania demokratycznie wybranego, w odróżnieniu od niego, prezydenta, służąc jako chłopiec na posyłki dla Putina i Angeli Merkel.
Zaprawdę, wielki to i suwerenny kraj, który nie może mieć własnych stoczni i produkować cukru ile chce.
Wielki to kraj, którego prawo w 80 procentach stanowione jest poza jego granicami, w Brukseli, a głównym zadaniem rodzimego parlamentu jest „implementowanie” tego prawa na rodzimym podwórku.
Zaiste, potężny to kraj, w którym bezkarnie morduje się generałów policji, a świadkowie w najważniejszych śledztwach seryjnie popełniają samobójstwa w monitorowanych celach więziennych.
Napawa mnie dumą kraj, w którym w 21 lat po słynnej „transformacji ustrojowej”, kiedy to „siły jasności zwyciężyły nad siłami ciemności”, a upadający reżim oddał władzę, by przekazać ją samemu sobie, czerwona (nie w sensie ideowym bynajmniej, bo wzmacniana pragmatycznymi SB-manami) mafia wciąż - wbrew prawu a niekiedy z jego przyzwolenia - okupuje spółdzielnie mieszkaniowe.
Jestem dumny z kraju, którego część wymiaru sprawiedliwości umaczana jest we współpracę z bezpieką PRL.
Raduje mnie fakt, że gdy chcę być działkowcem, muszę zapisać się do Polskiego Związku Działkowców, a moje odprowadzone tam składki pójdą na kampanię wyborczą SLD, co jest wielce konstytucyjne.
Podziwiam też polski Trybunał Konstytucyjny, który sprawdza zgodność prawa polskiego nie z konstytucją RP, ale z prawem unijnym, co zresztą wskazuje, gdzie znajduje się prawdziwa konstytucja.
Szczycę się polskimi parlamentarzystami, którzy przekazali większość kompetencji do Brukseli, przyjmując eurokonstytucję zwaną Traktatem z Lizbony ponad głowami narodu – konstytucyjnego suwerena. Jestem dumny, że uczynili to traktatu tego nie czytając (jak to w przypływie szczerości wyznała np. posłanka Augustyn Urszula).
Moje serce rośnie, gdy słyszę, że chcemy wyzbyć się narodowej waluty.
Zachwyt mnie ogarnia, gdy polski rząd i parlament uprawiają kreatywną księgowość, za którą, w przypadku przedsiębiorstwa, poszliby siedzieć, a polegającą na wirtualnym wypychaniu długów poza budżet.
Wielki to kraj, w którym najważniejsze osoby w państwie oraz w mediach w przeszłości zarejestrowane były jako „Tajni Współpracownicy”, włączając w to nawet prezydentów; wielki to kraj, którego „niezawisłe” sądy skazują ludzi za mówienie tej udokumentowanej prawdy.
Zaprawdę, wielki to kraj, który zalewany co chwila „powodziami stulecia” nie potrafi wyciągnąć z nich wniosków i woli wydawać większe pieniądze na usuwanie strat i naprawianie szkód, niż mniejsze pieniądze na przeciwpowodziowe inwestycje.
Zachwyt i podziw wyrywają mi się z gardła, gdy aktualny program i poglądy rządzącego ugrupowania zmieniane są z chwili na chwilę pod dyktat sondażu, co wydaje się wskazywać, że to ludzie bez poglądów, do wynajęcia, a jedynym łączącym ich spoidłem jest kasa. W kraju tym godna podziwu jest sytuacja, gdy ugrupowanie rządzące nie zrealizowało nic ze swego liberalnego programu, a nawet się go wstydzi (prywatyzacja służby zdrowia) i z opresji muszą ratować je niezawisłe sądy orzekające, że w programie ugrupowania rządzącego nie ma tego, co w nim jest.
Zaiste, wielki to kraj, którego jeden z najpoważniejszych kandydatów na prezydenta, nie wie czym jest dług publiczny.
Taaak, ta mocarstwowość musi napawać dumą! A jej atrybuty można mnożyć w nieskończoność.

Tak więc kierowany tymi przesłankami, zdecydowałem się jednak wziąć udział w wyborach prezydenckich, mimo łajdackiej ordynacji wyborczej, łajdackiego systemu finansowania partii z pieniędzy podatnika i mimo faktu, iż poza wetem, które tak nie podoba się Platformie, że chciałaby je zlikwidować (oczywiście tylko wtedy gdy prezydent będzie z PiS) – prezydent tak naprawdę niewiele może. Zwłaszcza prezydent takiego mocarstwa.
Z bólem serca zdecydowałem się więc zagłosować na Jarosława Kaczyńskiego, mimo iż program Platformy Obywatelskiej jest mi bliższy, a socjalizm PiS (wcale nie udawany na użytek przeciągania lewicowego elektoratu, ale od dawna głoszony !) mierzi i uwiera.
Zagłosowałem na Kaczyńskiego, ponieważ rządy PO okazały się pokazem przerażającej niekompetencji pod każdym względem, działaniem na szkodę polskiego państwa, nie mającym w dodatku nic wspólnego z liberalizmem, którego PO się dziś wstydzi.
Platforma poszła wyraźnie w ślady swej poprzedniczki, Unii Wolności – tyle, że jest jeszcze bardziej arogancka, mentorska i palikotowo chamska, w dodatku wyraźnie zezująca w stronę różowego salonu michnikowszczyzny. Zagłosowałem na Kaczyńskiego (choć znacznie bliższy byłby mi Janusz Korwin Mikke czy Marek Jurek), kierując się przekonaniem, że Jarosław Kaczyński ma największe szanse, by postawić tamę niebezpiecznemu – szczególnie w polskich warunkach - zawłaszczeniu państwa przez bezideowe PO.
Wybrałem z bólem serca PiS, bo boję się „Polski” Wajdów, Michników, Kiszczaków, Komorowskich, Tusków... Sądząc bowiem po osobach udzielających poparcia Platformie, jej statystyczny ale świadomy (bo, o większościowym tabunie idiotów, głosujących na obrazki, tu nie wspominam) wyborca jawi mi się jako albo beneficjent PRL, dla którego autorytetem moralnym jest „TW” lub jego obrońca albo beneficjent „postępowej” III RP, dobrze radzący sobie w – skądinąd zwielokrotnionym od czasów komuny - biurokratycznym gąszczu i przyjmujący jako życiową konieczność nabycie umiejętności swobodnego poruszania się w ramach takiego, czy innego „układu”. Tacy wyborcy nie chcą dostrzegać lub dziś kompletnie już bagatelizują gigantyczne patologie słabego państwa, których symbolami są afera Rywina i sprawa Olewnika. Taki statystyczny wyborca niewiele różni się od wyborcy SLD, które paradoksalnie jest największym zwycięzcą I tury tegorocznych wyborów, tak jak PSL największym przegranym. Wyborca Platformy w swoich wyborach kieruje się wytycznymi „Gazety Wyborczej” i „naszych” telewizji, jak objawił to pan Andrzej Wajda na konwencie wyborczym Bronisława Komorowskiego. Wyborca Platformy brzydzi się „polowaniem na czarownice” uważając za normalny stan, w którym osoby współpracujące z peerelowską bezpieką lub wręcz jej funkcjonariusze zajmują kluczowe stanowiska tam, gdzie trzeba, wydając na pastwę obcych służb polskie państwo. Od mediów („nasze” TVN i Polsat) poczynając, a kończąc niedaleko, czyli wszędzie tam, gdzie są pieniądze i wpływy. Dlatego nie powinien dziwić entuzjazm niektórych mediów – wszak Bronisław Komorowski był przeciwnikiem likwidacji WSI.
Statystyczny wyborca PO to człowiek uważający, że to dobrze, gdy nas „za granicą” po ramieniu poklepują i chwalą. Statystyczny wyborca PO czy SLD dostrzega i docenia po 89 roku historyczny fakt uwolnienia się od nakazów Wielkiego Wschodniego Brata, ale w przejawach wyrzekania się niedawno odzyskanej suwerenności na rzecz Zachodu nie dostrzega już żadnego zagrożenia. Patrzy już bowiem na Polskę nie z perspektywy polskiej – ale tej lepszej, nowocześniejszej, bo „europejskiej”. Wszystko co „europejskie” jest jak prawda objawiona - lepsze, mądrzejsze, bardziej cywilizowane. Tak samo jak wówczas przed stuleciami, czy na początku XIX wieku, gdy wypadało tylko „po francusku” mówić.
Dla statystycznego wyborcy PO najważniejsza jest zatem doraźna pełność miski; co zresztą pokazują budżetowe poczynania Platformy. Pojęcie długofalowego interesu (racji stanu) rozmywanej w Europie Rzeczpospolitej Polskiej, tej Rzeczpospolitej, dla której umierali dziadkowie statystycznego wyborcy PO, w ogóle już dla niego nie istnieje. W najlepszym wypadku wprowadza się ją, stosując jakąś "nowoczesną", europejską - a jakże - definicję.
A ta właśnie Polska, o którą walczyły pokolenia, a którą PO najwyraźniej gardzi – jest moją Polską.

Wybrałem więc z bólem serca PiS i Jarosława Kaczyńskiego jako mniejsze zło – albowiem o ile „fachowcy” obu ugrupowań są tak samo niekompetentni i chciwi, o tyle przynajmniej PiS ma jakąś ideę, wizję Polski, do której się odwołuje i którą lepiej lub gorzej stara się realizować. Wizję, w której Polska nie jest klientem lub wstydzącym się samego siebie petentem na arenie międzynarodowej; nie ma nic gorszego, niż gdy w stosunkach międzynarodowych, czy w ogóle w stosunkach z drugim człowiekiem prezentuje się sobą kompleks niższości, wyrażający się tym, że należy siedzieć i słuchać, nie wychylać się i nie walczyć o swoje, bo wtedy „starsi i mądrzejsi” nas pochwalą i dadzą odczuć, że może nie jesteśmy europejczykami pełną gębą, ale prawie... Taką postawę zaś wydają się reprezentować zarówno politycy PO, jak i „internacjonaliści” z SLD.
Platforma, która tak mnie rozczarowała, jawi się mi dziś jako partia „trzymania władzy pod szyldem idei”, nie zaś - partia idei. Czasem nie można mieć wszystkiego i pewnie przyjąłbym ten platformiany pragmatyzm i skuteczność, gdybyśmy faktycznie mieli z nim do czynienia. Niechby nawet zatriumfowały słowa Napoleona (Łysiak) „złodziejstwo jest wybaczalne – głupota nie!”. Tyle, że ławka „fachowców” PO okazała się bardzo krótka i wychodzi na to, że chłopcy z boiska jedynie wykonali skok na kasę, obsadzając swoimi wszystko wszędzie tam, gdzie wcześniej swoimi obsadzało PiS, a jeszcze wcześniej SLD. Tyle, że „chłopcy z boiska” jedynie administrowali dotąd krajem (może to i lepiej dla nas ?); "chłopcy z boiska" nie mają bowiem żadnej wizji i drogi do jej realizacji, nie wykazują żadnej w tej mierze konsekwencji, nie realizują swojego programu wyborczego, a nawet się go wstydzą – i to przez cały okres sprawowania władzy, a nie tylko przed wyboram i!
Wydaje się mi więc, że choć zarówno PiS jak i SLD to w moich oczach socjaliści, to jednak SLD bliżej jest właśnie do swojskiej, zachowawczej, przewidywalnej, różowej Platformy, z którą można się ułożyć. I sądzę, że elektorat SLD w drugiej turze wyborów prędzej zagłosuje na Bronisława Komorowskiego, niż Jarosława Kaczyńskiego.

Kiedy patrzę na wyborców Platformy, odnoszę wrażenie (niektórzy to zresztą jawnie deklarują), że dla nich Polska może sobie być pod obcym zaborem - może inni lepiej nam podyktują co dobre ? Polska nie musi być suwerenna – ważne by teraz miska była pełna. Lata tresury zrobiły swoje. Ja wyznaję nieco inne wartości. Są rzeczy, których za pełność miski się nie sprzedaje. W świecie wyznawanych przeze mnie wartości, pełność miski nie zajmuje pierwszego miejsca, choć w dalszej perspektywie oczywiste jest, że szansę na pełność miski stwarza tylko pełna suwerenność. Warunkiem dobrobytu jest samostanowienie. Chyba, że właśnie uznajemy, iż wymagamy specjalnej troski i inni lepiej się nami zajmą, bo my jesteśmy małymi dziećmi albo narodem niepełnosprawnym umysłowo. Unia da! Trybunał Sprawiedliwości praworządność przywróci! Zachód wprowadzi cywilizacyjne standardy! A wszystko to za darmo, za nic! Ta Unia to tak dobra, łaskawa, bezinteresowna pani...
Spoglądając w przyszłość mam za plecami świadomość przeszłości. Cienie wielkich polskich królów budujących potęgę Ojczyzny. Przelaną przez przodków krew. Jak się okazuje przelaną tylko po to, by niepodległość czy suwerenność oddać za „pełność miski”. Tymczasem tylko mądrze zarządzana, suwerenna Polska tą pełność miski jest w stanie zapewnić, bo nikt obcy niczego za darmo nigdy nam nie dał. Za darmo nie klepią też po ramieniu i dziś. W zakresie klepania po ramieniu też mam zasadę. Zgodnie z nią, gdy wszyscy na lewo i prawo zaczynają cię chwalić, to znaczy, że coś jest nie tak. Tymczasem tak właśnie wygląda i ku temu zmierza polska polityka zagraniczna pod obecnym przewodem.

Tak czy owak, patrząc na wyniki wyborów, nadaremno próbuję wzbudzić w sobie uczucie szacunku dla odmiennych niż moja decyzji wyborczych. A przynajmniej dla tych, które były suwerenne, przemyślane i oparte na merytorycznych przesłankach. Obawiam się jednak, że w większości przypadków tak nie było – głosowano na obrazki i wyobrażenia. Z przeprowadzonych przeze mnie rozmów wynika, że mało kto wie, jakie poszczególne partie mają programy, czego chcą. Niektórzy do ostatniej chwili nie wiedzieli na kogo będą głosować, a gdy wiedzieli, nie potrafili w żaden sposób uzasadnić swojej decyzji, powtarzając jedynie wdrukowane komunały. W rodzaju „bo kaczor”. Bo Platforma taka przyszłościowa i nowoczesna. Tylko nikt nie potrafił mi wyjaśnić, w czym ta przyszłościowość i nowoczesność się wyraża.
Dlatego to chyba mój ostatni udział w jakichkolwiek wyborach. Dlatego, że mój głos stanowił tyle samo, co głos kogoś mądrzejszego i kogoś głupszego ode mnie, kto w żadnej mierze nie kierował się w swym wyborze dotychczasowymi działaniami i programem kandydata. Ten zaś wszyscy kandydacie starannie ukrywali. Nikt nawet nie próbował mi zaprezentować swoich prawdziwych poglądów. W kampanii wyborczej unikano trudnych, a fundamentalnych tematów i jednoznacznego określenia się w istotnych kwestiach. Każdy z kandydatów bał się, że może zrazić do siebie część elektoratu. Kandydat, który chce być kandydatem wszystkich, jest kandydatem nikogo. I nie może liczyć na jakiekolwiek poparcie w przypadku niepopularnych reform. Wszystko to rzecz jasna ze strachu przed elektoratem. Tak samo jak ze strachu przed elektoratem nie przeprowadzono w Polsce najważniejszych reform wtedy, kiedy był na to czas...

A właśnie - mimo hurraoptymistycznej propagandy, Polska nie jest „tygrysem Europy” i nie radzi sobie z kryzysem. Wystarczy porozmawiać chociażby z narzekającymi bardziej niż dotąd sklepikarzami. Dziś 17 procent Polaków zagrożonych jest ubóstwem – w tym 12 procent Polaków pracujących! W tym także tych z wyższym wykształceniem! Według kryteriów unijnych, gdzie granica ubóstwa wynosi nie 504 zł na osobę, ale – w przypadku Polski – 750 zł, oznacza to, że o wiele więcej niż 1/5 polskich rodzin (1/3, może połowa?) co miesiąc zastanawia się, czy kupić jedzenie, czy może opłacić rachunki; czy kupić lekarstwa – czy może spodnie dla dziecka w szmateksie, albo podręczniki. Według danych statystycznych im większa rodzina, tym większa bieda – i tak np. wśród małżeństw z czwórką dzieci 36 procent żyje w biedzie. Tymczasem wobec starzejącego się społeczeństwa, krachu rozkradzionego systemu emerytalnego i niżu demograficznego, to rodziny wielodzietne są szansą dla Polski. Te rodziny, które chociażby za sprawą podatków ponoszą dziś największe koszty !
Tak pryska mit państwa opiekuńczego, a składki emerytalne, podobnie jak różne przymusowe ubezpieczenia są tylko jeszcze jednym sposobem łupienia podatnika. Statystyczny Kowalski z pewnością zabierane mu pieniądze wolałby pozostawić w swojej kieszeni i sam lepiej by wiedział, jak zadbać o swoją przyszłość, niż anonimowy urzędnik, polityk czy „system”.
Emerytury? Przeciętna przyszła emerytura będzie mniejsza od połowy przeciętnego wynagrodzenia w ostatnich latach. Bezpłatna służba zdrowia? Podobnie jak za wiele innych rzeczy płacimy za nią podwójnie. Płacimy też za edukację.
Ponadto państwo polskie w zatrważającym tempie się zadłuża. Piszę tu o długu publicznym. O długu publicznym dowiedzieli się Państwo ostatnio dzięki temu, że Bronisław Komorowski nie wiedział co to jest. Dług ten obejmuje zadłużenie całego sektora finansów publicznych, a więc administracji rządowej, samorządy, różnego rodzaju państwowe agendy, sądy, szkoły państwowe, Narodowy Fundusz Zdrowia, ZUS, KRUS i wszystko to, co udało się rządowi sprytnie wypchnąć poza oficjalny budżet. Według kwietniowego raportu OECD dłub publiczny w Polsce na koniec tego roku wyniesie 56,4 procent Produktu Krajowego Brutto, co sprawi że nasi rządzący będą musieli dokonać stosownych cięć w strefie budżetowej. Nie brak jednak i takich, którzy uważają że w rzeczywistości dług ten jest nawet parokrotnie wyższy, biorąc pod uwagę różne długoterminowe zobowiązania finansowe. Od wysokości tego długu zależy wiarygodność Polski, a więc oprocentowanie zaciąganych przez nas pożyczek na spłatę pożyczek starszych. Zadłużamy się więc i zadłużać będziemy coraz bardziej. W styczniu 2009 roku dług skarbu państwa wynosił 583,9 mld zł; według zwyczajowo optymistycznych prognoz Ministerstwa Finansów na koniec tego roku ma wynosić ponad 755 mld. To wszystko za rządów „liberalnej” Platformy. Tak więc na koniec 2010 roku na każdego Polaka, także tego dopiero narodzonego, przypadać będzie blisko 20 tys. zł długu, zaciągniętego przez rządzących dla naszego dobra. Przy czym owo rosnące dziesiątki tysięcy złotych zadłużenia, przypadają też na tych, którzy jeszcze się nie narodzili, a narodzą się za rok, dwa lata, pięć, dziesięć... Być może nas już nie będzie na świecie, gdy nasze dzieci i wnuki spłacać będą zobowiązania, które po sobie zostawiliśmy.

Wraz z długiem rosną koszty jego obsługi. Jakoś do opinii publicznej nie przebija się informacja, że w międzynarodowych ratingach Polska nie jawi się jako kraj w pełni wiarygodny. W ocenie ryzyka spłaty długu, za bezpieczniejszy kraj uważana jest Hiszpania, krocząca właśnie śladem Grecji, która za chwilę może pogrążyć całą strefę euro! Wyżej oceniana jest mała Portugalia! Wyższy rating ma Słowacja! I Estonia! Polska nie potrafiła zlikwidować deficytu nawet w okresie wzrostu gospodarczego! Te wszystkie elementy składają się na to, na jakich warunkach pożyczane są nam pieniądze. A tu w dodatku Minister Finansów obiecuje wspomóc tonące kraje Unii – gdyby kolejne państwa strefy euro wpadły w kłopoty – polskimi gwarancjami dla euroobligacji ! Według banku Goldman Sachs udział Polski w pakiecie pomocowym dla zadłużonych miałby sięgnąć sumy około 115 mld euro, czyli więcej niż jedna trzecia budżetu naszego państwa. A przecież Polska nie należy nawet do strefy euro! Ciekawe, kto też upoważnił pana Ministra do wypowiadania takich deklaracji, bo polski parlament – na pewno nie. Może upoważniła go jakaś inna, nieznana w konstytucyjnych organach naszego państwa zwierzchność? Gdyby coś się sypnęło, tak jak sypie się w Grecji i innych krajach, gwarancje przemienią się w żywą gotówkę. Za którą zapłacimy my – wszyscy podatnicy. Ale być może wtedy pan Rostowski nie będzie już ministrem; może wtedy odnajdzie się w fotelu któregoś z europejskich banków, w uznaniu zasług za „antykryzysowe” działania.

Te wszystkie i inne nie wymienione zagadnienia jakoś nie zaistniały w ustach kandydatów na prezydenta. Może dlatego że już jesienią tego roku, a najpóźniej wiosną roku przyszłego, trzeba będzie zrobić to, czego nie zrobiono w mniej bolesny sposób, gdy była na to pora. Ciąć zasiłki, świadczenia, waloryzacje, dodatki, etaty, pensje, dopłaty, refundacje, zamrażać programy, zaostrzać kryteria, a może nawet podnosić podatki. I reformować szeroko rozumiane finanse publiczne. Jak dotąd na konieczne reformy nie zdecydował się żaden rząd. Ze strachu przed wyborcami, co nie tylko stanowi działanie na szkodę państwa polskiego, ale dodatkowo obnaża słabość demokracji – rządy doskonałej przeciętności.
Ze względu na fakt, iż powyższe tematy nie zaistniały jakoś w ustach kandydatów na prezydenta, są to więc prawdopodobnie ostatnie wybory w jakich uczestniczę. Po pierwsze dlatego, że potraktowano mnie niepoważnie i jak głupka. Po drugie jak napisałem, demokracja to rządy głupków. A w przypadku zawłaszczenia mediów i biorąc pod uwagę naszą ordynację wyborczą oraz opłacanie kilku tylko partii z pieniędzy podatników – nie może być mowy nawet o namiastce demokracji tejże. Wstydzę się, że dałem się w to wciągnąć i poszedłem do urny. Polska to nieszczęsny kraj i zapewne zasługuje na swój parszywy los, w którym Polak – przed szkodą i po szkodzie głupi. Chyba nie pozostaje mi zatem nic innego, jak z aplauzem przyjmować, chwalić i promować każdą największą głupotę i każde największe szkodnictwo i łajdactwo wyprodukowane przez naszych pożal się Boże rządzących. Im szybciej państwo polskie, jako suwerenny byt się rozpadnie – tym lepiej dla państwa tegoż, bo tym prędzej nastąpi przebudzenie i tym większe będą szanse na ratunek. Dłuższa agonia rodzi niebezpieczeństwo zaniknięcia, zupełnego już wyjścia z obiegu takich wartości jak narodowa tożsamość, duma, dziedzictwo, patriotyzm, Ojczyzna...
Tak, czas zmienić wektory. Czas zacząć pisać zupełnie przeciwnie niż dotąd pisałem, wpiąć się w znój i trud michnikowszczyzny, zawsze w awangardzie postępu, posuwając ją krok po kroku ku granicom absurdu. Czas przyjąć zasadę: im gorzej – tym lepiej!
M. Poświatowski

Uwaga: felieton napisany przed pierwszą (niedzielną) debatą Komorowski- Kaczyński
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 07:22:56
IP          : 44.206.248.122
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html