To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Felieton Mirosława Poświatowskiego    -   12/3/2011
POlityczne obiecanki, legalne cacanki
Wyborca Platformy Obywatelskiej pan Dominik Jafra, 64-letni emerytowany mechanik ze Szczecina pozwał przed sądem PO, za to, że wbrew przedwyborczym obietnicom nie wprowadziła jednomandatowych okręgów wyborczych. Niestety, sąd pierwszej instancji odrzucił pozew uznając, że obietnica Platformy „nie miała charakteru umowy ani przyrzeczenia publicznego”. Tym samym okazało się, że producentom wprawdzie nie wolno wprowadzać w błąd reklamami konsumentów, ale politykom i partiom politycznym – wolno w majestacie prawa w swoich reklamach kłamać jak najbardziej, mimo iż tak w jednym jak i w drugim przypadku narzędzia przestępstwa, a przede wszystkim cel – są w gruncie rzeczy te same: przekonać do siebie jak największą liczbę nabywców/wyborców. I tak na dobrą sprawę, z drugiej strony rzecz biorąc, ja na miejscu polityków Platformy bym się obraził, bo swoim wyrokiem sąd jednocześnie orzekł, że obietnic czy programu wyborczego Platformy Obywatelskiej, pod żadnym pozorem nie wolno traktować poważnie i na serio, a ten kto tak czyni, to sam sobie krzywdę robi i sam sobie jest winien.

Ogloszenie

Każda oglądana przez nas reklama dowolnego produktu, ma nas zachęcić do jego nabycia, przekonać, że tego akurat towaru potrzebujemy, a jeśli dotąd nie potrzebowaliśmy, to teraz jesteśmy przekonywani, że właśnie on jest nam do szczęścia niezbędnie potrzebny. Reklama więc nie tylko zachęca, ale wręcz stymuluje potrzeby. Bez niej „nie bylibyśmy świadomi”, jak bardzo puste i ubogie było nasze życie bez kolejnego, mającego je uprościć gadżetu. Od dawna mówimy więc już nawet nie o zaspokajaniu określonych potrzeb, ale ich stwarzaniu. Jeśli jednak i tak potrzebowaliśmy określonego produktu, reklama przekonuje nas, że to właśnie ten konkretny model tej konkretnej firmy jest najlepszy, najpełniej zaspokoi nasze oczekiwania, a nawet je przekroczy.
Oczywiście reklama nie może wprowadzać w błąd czy obiecywać czegoś, co nie znajduje pokrycia w rzeczywistości. Za taką reklamę grożą kary, nakładane przez odpowiednie instytucje. W ostateczności zaś może czekać nas dochodzenie naszych praw przed sądem, który orzeknie, że istotnie zostaliśmy oszukani i np. nakaże producentowi przyjąć z powrotem wciśnięty nam produkt, a nam zwrócić pieniądze.
Podobnie rzecz się ma również z usługami, stanowiącymi rodzaj produktu. I w tym sensie produktem takim samym jak np. pralka, tudzież dajmy na to, usługa pralnicza, jest partia polityczna (jako marka) i każdy startujący w wyborach polityk. „Jestem najmądrzejszy, uczynię wasze życie krainą mlekiem i miodem płynącą, pochylę się z troską nad życiem emerytów, pomogę młodzieży, dogodzę sodomitom i gomorytkom (pardon: mniejszościom seksualnym), uzdrowię służbę zdrowia, zapewnię, zrealizuję, wprowadzę...” - zwłaszcza przed każdymi kolejnymi wyborami płyną do nas takie, mniej lub bardziej sprecyzowane przekazy. Stanowią one de facto nic innego, jak reklamę. Reklamę, która nie może wprowadzać w błąd ani obiecywać rzeczy, których dany produkt lub usługa (a więc polityk czy partia) nie zapewni. Jest więc rzeczą naturalną, że powinniśmy móc zareklamować partię polityczną czy polityka, który w przedwyborczym okresie składał konkretne obietnice bez pokrycia, który skłamał, który nas oszukał. Oszustwo jest przecież przestępstwem.

Tym tropem myślenia poszedł najwyraźniej wyborca Platformy Obywatelskiej pan Dominik Jafra, 64-letni emerytowany mechanik ze Szczecina. Pozwał on przed sądem PO, za to, że wbrew przedwyborczym obietnicom nie wprowadziła jednomandatowych okręgów wyborczych, które, nawiasem mówiąc, mogłyby ukrócić partyjniactwo, uzdrowić i oczyścić naszą klasę polityczną, zaprowadzając rzeczywistą, pełniejszą, a nie jedynie deklarowaną demokrację. To zresztą była nie jedyna obietnica, której PO nie dotrzymała. Niestety, sąd pierwszej instancji odrzucił pozew uznając, że obietnica Platformy „nie miała charakteru umowy ani przyrzeczenia publicznego”.
Cóż, trochę ten wyrok dziwi, albowiem co bardziej przytomna część wyborców Platformy, oddając swoje głosy kierowała się właśnie obietnicami i to bardzo konkretnymi – takimi jak chociażby wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. I tak na dobrą sprawę, z drugiej strony rzecz biorąc, ja na miejscu Platformy bym się obraził, a ktoś inny na moim miejscu wywarłby pewnie nawet stosowne „naciski”, bo swoim wyrokiem sąd jednocześnie orzekł, że obietnic czy programu wyborczego Platformy Obywatelskiej, pod żadnym pozorem nie wolno traktować poważnie i na serio, a ten kto tak czyni, to sam sobie krzywdę robi i sam sobie jest winien. Rzecz jasna nie wiem, w jaki sposób sąd miałby ukarać PO, bo chyba przecie nie delegalizacją Platformy, skoro nie udaje się zdelegalizować ugrupowań jawnie nawiązujących do komunistycznego totalitaryzmu - ale wyrokiem w sprawie oszustwa PO zalegalizowane zostało kłamstwo i zagwarantowano nim bezkarne czerpanie korzyści z oszustwa właśnie – o ile oczywiście oszustwo dotyczy polityków, ze wskazaniem na polityków PO. Tym samym postawiono ich w tym sensie ponad prawem. Producentom nie wolno wprowadzać w błąd reklamami konsumentów, ale politykom i partiom politycznym – wolno kłamać w reklamach jak najbardziej, mimo iż tak w jednym jak i w drugim przypadku narzędzia przestępstwa, a przede wszystkim cel – są w gruncie rzeczy te same: przekonać do siebie jak największą liczbę nabywców/wyborców. Jedyna główna różnica polega tu na tym, że w przypadku politycznych wyborów, ich skutki finansowe, choć potencjalnie znacznie bardziej niebezpieczne, są trudno policzalne. Ale obietnica pozostaje taką samą obietnicą. Inny jest tylko towar. Tymczasem za sprawą tego wyroku okazało się, że okłamywanie konsumenta, który wprowadzony w błąd kupi nie spełniający obietnic produkt jest szkodliwe społecznie, natomiast okłamywanie wyborcy, skutkujące dostaniem się do Parlamentu oszustów, którzy decydować będą o całym państwie i życiu blisko czterdziestu milionów obywateli – jest czymś nieistotnym, co nie może podlegać karze. Nie wiem, jakie jest pisemne uzasadnienie wyroku w przywołanej sprawie - być może sąd uznaje, że swego rodzaju karą za złamanie przedwyborczych obietnic są wybory organizowane co cztery lata, kiedy to dany polityk czy partia zostanie brakiem iluś tam głosów ukarana; jednak w przypadku konsumenta żaden sąd nie uważa, że wystarczającą karą dla producenta nie będzie zwrot pieniędzy oszukanemu konsumentowi, ale fakt, iż nabrany fałszywą reklamą klient, nigdy więcej towaru czy usługi oszukańczej firmy nie kupi, tylko za cztery lata, kiedy skończy się przedłużona gwarancja nie odpowiadającego treściom reklamy telewizora, kupi sobie nowy telewizor, innej firmy, „karząc” w ten sposób firmę nieuczciwą.
W takim jednak razie istnienie instytucji sądu w ogóle traci sens, bo każdy pełnosprawny intelektualnie człowiek dobrze wie, że złodziej raz przejdzie przez wieś i drugi raz się na tego samego oszusta nie nabierze (w przypadku wyborów ową pełnosprawność intelektualną wykazują przynajmniej ci, którzy nie głosują na farbowanych okupantów pod zmiennymi szyldami partyjnymi prześladujących Polaków od 1989 oraz ci, którzy z tych samych przyczyn do wyborów nie chodzą. Pozostali w tym kontekście wydają się być „sprawni inaczej” - a zatem jeśli już, to być może właśnie oni powinni podlegać szczególnej ochronie realizującej się określonymi wyrokami ze strony sądów, ochronie jeszcze większej niż w przypadku konsumentów kupujących w sklepach różne produkty, gdyż przez polityków dajemy się oszukać łatwiej i bardziej dotkliwie niż przez nieuczciwych producentów i wobec polityków okazujemy się bardziej niepełnosprawni intelektualnie, niż w jakiejkolwiek innej dziedzinie).

Przywołany wyrok sądu na tym gruncie podważa więc niejako sens istnienia wymiaru sprawiedliwości w ogóle – no bo skoro nie służy on swoim funkcjom i nie chroni wyborców tak jak konsumentów innych produktów i usług, to może już lepiej „sprawy wziąć we własne ręce”, jak to czynili z koniokradami rdzenni Amerykanie. W takim jednak przypadku jeden czy drugi polityk musiałby się liczyć z tym, że któryś z wyborców go zwyczajnie „odstrzeli”, co mimo istnienia sądów takich, jakie mamy, jeden z przeciwników PiS przecie uczynił. Rzecz jasna ja osobiście odstrzelić nie mam nikogo zamiaru, nawet gdyby to miał być Donald Premier, prezydent, czy po słynnym mordzie w biurze PiS, wyraźnie złakniony męczeństwa Niesiołowski Stefan – i to mimo iż szereg naszych reprezentantów uważam za szkodników, których miejsce pobytu, przy normalnie działającym wymiarze sprawiedliwości, powinno być mocno odosobnione. Niemniej jednak taka niewydolność wymiaru sprawiedliwości sprawia, że wymiar ten, po wielokroć skompromitowany i nie cieszący się zaufaniem społecznym, rychło może swego rodzaju samosądami przenieść się na ulice, co powoli zresztą się dzieje, i co – kto wie – samo w sobie być może w ostatecznym rozrachunku nie musiałoby być takie złe, bo wówczas ten, co pchałby się na parlamentarny dajmy na to świecznik, musiałby mieć nie lada „jaja”, no i pogłębioną świadomość ciążącej na nim, jak najbardziej realnie, odpowiedzialności, pod rygorem fizycznego „odstrzelenia” przez rozjuszonego wyborcę. Oczywiście celowo problem przerysowuję, ale też dziś polityk nie ponosi odpowiedzialności niemal żadnej za skutki swych politycznych decyzji, co swoim wyrokiem właśnie podkreślił sąd.
Rzecz jasna, znając słynną w Polsce niezawisłość i apolityczność wymiaru sprawiedliwości, stojącego na straży prawa, można by się zastanawiać, czy gdyby pozew dotyczył np. obietnic PiS, sąd również uznałby, że nie miały one charakteru umowy ani przyrzeczenia publicznego, ale to już inna historia.

Ten wyrok nie jest zresztą jakimś szczególnym zaskoczeniem. Polska nie jest państwem prawa. Pokazują nam to wyroki niektórych sądów dotyczące spółdzielni mieszkaniowych, w następstwie których to wyroków ważniejszy okazuje się być niezgodny z prawem statut spółdzielni, niż akt nadrzędny jakim jest sejmowa ustawa. Pokazuje nam to również nie wszczynanie, umarzanie lub przewlekanie spraw przez prokuratury, gdy dotyczą one „pewnych kręgów” osób – a dzieje się tak przynajmniej do czasu, gdy zmieni się polityczny wiatr i padnie komenda, że „teraz już można”. Pokazują to wyroki, w których sąd uznaje, iż pracownik został bezprawnie zwolniony z pracy przez przyniesionego w teczce do publicznej spółki pracodawcę, ale nie może być przywrócony do pracy, z uwagi na możliwe „niepokoje społeczne”. Nawiasem mówiąc na odcinku przyniesionych w teczce prezesów miejskich spółek szczególnie interesująco brzmią wyznania byłego posła PO Janusza Palikota, który jak wiadomo zawsze mówi samą prawdę, stwierdzającego, iż przy okazji wyborów w takim na przykład Wałbrzychu, szefowie ci dostają nagrody od prezydenta, które to z kolei nagrody zasilają budżet kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, co przypomina „pracę gangu”. Jeżeli tak jest w Wałbrzychu, to czemu nie miałoby być tak samo gdzie indziej, zwłaszcza w miastach, w których prezesi miejskich spółek dostają nagrody większe, niż przyniesiony przez te spółki całoroczny zysk.
Ale powróćmy do meritum: na samym tylko odcinku wymiaru sprawiedliwości stan degrengolady pokazuje również śledztwo smoleńskie, pokazują inne dochodzenia, pokazują liczne, także polityczne wyroki stwierdzające, że czarne jest białe; pokazuje nam ten stan sam fakt, że po tylu latach nie udaje się ukarać np. sprawców odpowiedzialnych za stan wojenny, pokazuje to wszystko wreszcie orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności z konstytucją Traktatu z Lizbony, kiedy to w uzasadnieniu słyszeliśmy, że w ocenie sędziów zmieniło się dziś rozumienie pojęcia suwerenności – a więc jest ona czymś innym, niż wtedy, gdy konstytucję tę uchwalano. Tego rodzaju argumentacja budzi dziwne skojarzenia z „trybunałami” czasów rewolucji francuskiej, tyle że dziś nie używa się gilotyny, mamy moratorium na wykonywanie kary śmierci, no i TK formalnie nie decyduje o czyimś życiu i śmierci wskutek dekapitacji, choć niewątpliwie decyzje Trybunału Konstytucyjnego mają bardzo poważne i długofalowe skutki odbijające się na życiu (i śmierci) ogromnej masy obywateli. Zaprawdę, nie tylko w zakresie suwerenności inne mamy dziś standardy, jakże odmienne od tych, gdy przed wojną człowiek potrafił ze wstydu ustąpić ze swego stanowiska, a żołnierz – strzelić sobie w łeb. Niestety dziś zmieniło się postrzeganie takich wartości jak godność i honor, skoro za ludzi honoru mamy generałów wprowadzających stan wojenny – stąd też i przed wieloma sędziami TK stoi zapewne jeszcze długa, świetlana, nawet i poemerytalna przyszłość, czego zresztą nie można powiedzieć o przyszłości emerytalnej zwykłych Polaków, szczególnie tych, co w SB nie służyli, lub w stanie wojennym w pewnych sprawach w określony sposób w sądach i kolegiach ds. wykroczeń nie orzekali, skazując za np. za składanie wieńców pod grobem nieznanego żołnierza w dniu 11 listopada, jak to czynił chociażby wieloletni do niedawna przewodniczący rady nadzorczej Tarnowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Tak więc wymiar sprawiedliwości, tak wrażliwy na „polityczne wiatry” jest kolejnym filarem państwa polskiego przeżartym gangreną. Podobnie jest i ze wszystkimi pozostałymi „filarami”, włączając w to „czwartą władzę”, czyli media oraz parlament i rząd. Biorąc pod uwagę zaś biblijne powiedzenie, w myśl którego „jako na górze tak i na dole”, biorąc pod uwagę „inne pojmowanie pojęcia suwerenności” i słynne powiedzenie Stanisława Michalkiewicza o „groźnym kiwaniu palcem w bucie” polskiego rządu, zwłaszcza na odcinku polityki zagranicznej – na tle tej całej fasady „demokracji” i „państwa prawa”, co najwyżej palcem w bucie groźnie pokiwać możemy sobie również i my, a i to pod warunkiem że buty te nie są dziurawe, bo inaczej ktoś mógłby to zauważyć i wówczas moglibyśmy podzielić los tych publicystów czy historyków, których jak za PRL wyrzuca się z pracy i których po stwierdzeniu przez nich że „król jest nagi” i po zamachnięciu się na jakąś postpeerelowską czy esbecką świętość, nikt do pracy przyjąć nie chce, co w co najmniej jednym przypadku skończyło się tajemniczą śmiercią wybitnego człowieka zmuszonego do mieszkania w samochodzie.
Na wszelki wypadek pamiętajmy więc, zwłaszcza gdy pracujemy „w sektorze publicznym”, a za pracodawcę mamy człowieka o określonym umocowaniu i „nadaniu” politycznym – gdy przed wyborami, w miejscu pracy ktoś przychodzi zbierać podpisy pod czyjąś kandydaturą na, dajmy na to – prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej – nie opierajmy się, tylko kornie schylmy głowę, sprawdzając w tym geście udawanej pokory stan obuwia i złóżmy podpis, cichutko na znak protestu kiwając sobie palcem w bucie...

Jedni więc mówią – że wraca stare. Ja twierdzę, że „stare” nigdy się stąd nie wyprowadziło, tylko butniej wychodzi z cienia. W tej sytuacji pozostaje nam już tylko wyposażyć się w duże zasoby spokoju, wykrzesać z siebie nieco entuzjazmu, w którego to duchu mamy przyglądać się kolejnym sukcesom naszego rządu na odcinku łatania dziur w budżecie pieniędzmi podatników, czy na przykład w zakresie przeciwdziałania bezrobociu – oto rząd w roku 2010 odniósł niezaprzeczalny sukces, gdyż po zapowiedzi redukcji biurokracji w roku kolejnym, natychmiast do pracy przyjęto około 30 tysięcy nowych urzędników, których w roku bieżącym w ramach propagandowej redukcji następnie się zwolni, zachowując dotychczasowy „stan posiadania” - o ile oczywiście TK ośmieli się orzec, że taka odgórna redukcja jest zgodna z konstytucją. Ileż to trzeba natrudzić się z tymi cyferkami, ileż zmienić, żeby realnie nie zmieniło się nic! Możemy z entuzjazmem przyglądać się też pomysłom, w myśl których to nie rząd, ale samorządy miałyby w krótkim czasie zredukować swoje deficyty do poziomu, na którym wiele z nich nie będzie nawet mogło dokończyć realizowanych z wykorzystaniem środków unijnych inwestycji. Podziwiajmy rząd za kolejne poronione reformy edukacji, reformy systemu emerytalnego, onanizujmy się poklepywaniem po ramieniu premiera czy prezydenta, chwalonych przez przywódców obcych państw zadowolonych z naszej bezkonfliktowej, pełnej pojednania postawy, cieszmy się z kwiatów wręczanych różnym grabarzom i grabarczykom oraz z wręczeń orderu orła białego, zredukowanego do rangi nagrody stalinowskiej; cieszmy się, gdy do grona laureatów „Krzesła Roku”, przyznawanego przez The Warsaw Voice osobom, które wywarły dominujący wpływ na życie Polaków, obok Lecha Wałęsy pojawia się minister skarbu Aleksander Grad. Cóż, nagroda to tym wypadku była tym trafniejsza, że po skandalu ze stoczniami wbrew zapowiedziom Donalda Premiera, pan minister nie został jednak przez niego zdymisjonowany, tak więc nagroda „Krzesła Roku”, z którego Aleksandra Grada wysadzić nie potrafi nawet sam premier, wydaje się jak najbardziej na miejscu. Przekonanie to uzasadnia fakt, że przed Gradem „Krzesło Roku” dostał również sam minister finansów Jacek Rostowski, co to samego guru Leszka Balcerowicza się nie bał i L. Balcerowicz musiał jakiś czas temu opuścić jego ministerialny gabinet trzymając w rękach swoje potłuczone okulary, by potem rekompensować sobie tę stratę uruchomieniem słynnego „zegara długu”. Sięgając wstecz, choćby za rok 1989, można zresztą znaleźć jeszcze parę osób, które „wywarły dominujący wpływ na życie Polaków”, więc uzbrójmy się w cierpliwość w oczekiwaniu, że i one, niechby i w razie czego post mortem, zostaną uhonorowane, nie tylko zasiadaniem w jakiejś tam radzie bezpieczeństwa narodowego, ale orderem orła białego właśnie.

Cieszmy się więc tym wszystkim i nasładzajmy, skoro tak nam wypada, rekompensując sobie związane z tym bóle ukradkowym, groźnym kiwaniem palcem w bucie. Nasładzajmy się póki możemy, bo cukier drożeje, wskutek unijnej gospodarki ręcznie sterowanej, boć trudno spodziewać się czegoś innego, gdy wstępuje się do kolejnego eurokołchozu znów wybierając socjalizm.
Nasładzając się tym wszystkim jednocześnie uważajmy na wiatry, aby nas nie zwiodły gestami elit, które przestały rządzących kochać bezwarunkowo, nawet jeśli pierwszy sygnał zawiedzionej miłości dał sam naczelny „Playboya”, co chyba przecie powinien był z racji swej naczelności znać się na takich rzeczach, a w ślad za nim – ruszyli ze swymi żalami przepełnieni poczuciem zdrady inni reprezentanci elit. Miejmy świadomość, że może to być tylko taka „wypustka”, jak za PRL, rozgrywka wewnętrzna, by oczyścić szeregi i na nowo podzielić strefy wpływów. Obserwujmy pogubione elity, które nie wiedzą co czynić i jakie zająć stanowisko, obserwujmy elity „zwiedzione” oraz przede wszystkim te miłośnie „zawiedzione”, zawodem intelektualnej ladacznicy, jak dzieje się to zawsze, gdy dziura w budżecie kochanka straszy i nakazuje szukania innego patrona, niezależnie od tego czy będzie to wyciągnięta w geście pojednania, karząco – karmiąca ręka Władimira Putina, poklepująca dłoń Angeli Merkel, czy też ręka kreśląca wytyczne z Izraela, zaniepokojonego wzrostem prawicowych, a więc „antysemickich” postaw w Polsce i Europie. Uważajmy, bo rozkaz cieszenia się z rządów PO nie został jeszcze oficjalnie odwołany i zaskoczyć mogą nas jeszcze różne akty strzeliste pod rządów tych adresem, na podobieństwo kwiatów składane przez wypróbowanych w takich razach jeszcze za PRL ludzi z plasteliny. Kto wie, może jeszcze któryś z „odszczepieńców” nawróci się, złoży samokrytykę, podpisze list poparcia, lub przynajmniej ogłosi, że wyrażając się krytycznie o PO, został źle zrozumiany. Przyjmijmy zatem postawę wyczekującą, zachowując ostrożny entuzjazm, starając się wyczytać między wierszami co tam znów napisali w takiej jednej gazecie, która nieformalnie w kraiku nad Wisłą pełni funkcję Ministerstwa Prawdy.

A kiedy już coś nas uwiera, na przykład gdy z wielomiesięcznym wyprzedzeniem umawiamy się do lekarza specjalisty by w szpitalu położonym w centrum miasta usłyszeć od niego „po coś pan tu przyszedł”, pocieszajmy się myślą, że przecież nawet i same zakłady opieki zdrowotnej pozostają, mimo obowiązującego prawa, bezradne wobec bezprawia ze strony NFZ objawiającego się przy okazji „konkursów”. Skoro i one są bez szans, jakoż i szanse małe mają niepoprawni politycznie publicyści po wytoczeniu im sprawy przez „Gazetę Wyborczą”, to cóż dopiero my, zwykli Kowalscy? Jesteśmy w końcu tylko nawozem, bydłem stworzonym do strzyżenia, obdarzonym iluzją praw i coraz większą liczbą zaciskających się na szyi obowiązków. Trzeba wreszcie dorosnąć i wiedzieć, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie, a prawo jest dla silnych i bogatych. I dlatego właśnie, o ile dla podtrzymywania iluzji sprawiedliwości, konsument oszukany kłamliwą reklamą w sądzie wygra, jeśli nie ujmie się wcześniej za nim któraś centralna instytucja, o tyle polityk może bezkarnie kłamać, zmyślać, bajdurzyć i oszukiwać do woli. W końcu to producent kłamliwą reklamą nas skrzywdził i oszukał. W przypadku polityka – i to polityka ugrupowania rządzącego - skutkująca jego wyborem kłamliwa reklama nie ma już „charakteru umowy ani przyrzeczenia publicznego”...

M. Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 07:12:49
IP          : 52.90.181.205
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html