To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Felieton Mirosława Poświatowskiego aktualizacja   -   04/4/2011
W stronę PRL...
„Gazetka, gazetka, nikt nie ma w niej napletka” - pisał swego czasu S. Remuszko, cytując „antysemicką” zaśpiewkę w swojej książce „Gazeta Wyborcza. Początki i okolice. Kalejdoskop”. Nie ma powodów by mu nie wierzyć, albowiem S. Remuszko był przyjacielem Adama Michnika, razem z nim uruchamiał „GW” i już po roku, u zarania lat 90-tych, podczas współpracy tej nabawił się na tam takiego „antysemityzmu”, że nie mogąc znieść „zalewu kłamstwa i hipokryzji” złożył dymisję, o czym z kolei przypomina w jednej ze swych poczytnych książek Waldemar Łysiak. Dziś „Gazeta Wyborcza” wraz z jej redaktorem naczelnym należy do panteonu nietykalnych świętości, zaś redaktorzy „Gadzinówki” tudzież „Gaduły Wyrodnej”, jak „antysemici” zwykli zwać „żydowską gazetę dla Polaków”, swoje polemiki z publicystami z innych mediów, którym się nie podoba działalność „GW”, zwykli toczyć na sądowych korytarzach. Gazeta ta prześladowała już w ten sposób m.in. profesora Andrzeja Zybertowicza czy Andrzeja Nowaka, a ostatnio – 75-letniego poetę Jarosława Marka Rymkiewicza. Przy okazji: pisząc te słowa drżę cały, czy nie zostanę ukarany, albowiem wieść niesie, że Prokurator Generalny wydał podległym prokuratorom dyspozycję, by bardziej ochoczo ścigali zbrodnie (przepraszam: przestępstwa) „antysemityzmu”. Dlaczego jednak podległe prokuratury miałyby ścigać publicystów krytykujących przedstawicieli akurat tej nacji, a nie na przykład nękać osoby notorycznie publicznie szkalujące naród polski - to już pozostaje tajemnicą Andrzeja Seremeta oraz tego, który wydał mu stosowne dyspozycje mające przygotować tubylczy naród do ponownego przekształcenia kraiku nad Wisłą w paradis judeorum.

Ogloszenie
>

Otóż Jarosław Marek Rymkiewicz, zapewne w swej bezprzytomnej nieświadomości porywania się na świętą ikonę, ośmielił się napisać, że redaktorzy „Gazety Wyborczej” są „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski” i „pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami”. Jak podaje Fronda.pl, komentarz ów dotyczył sprawy krzyża na Krakowskim Przedmieściu. „Tych redaktorów – dodał Rymkiewicz – wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża. Uważam, że ludzie ci są godni współczucia – polscy katolicy powinni się za nich modlić”.
Cóż, trudno o trafniejszą ocenę „GW” i związanego z nią środowiska autorytetów „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. Jednak cenzorskie zapędy i prześladowanie publicystów przez „Gazetę Wyborczą” poprzez sięganie po sądowy knebel jest w istocie ze strony środowiska tego przyznaniem racji oponentom, wyrazem bezradności i braku argumentów, z pomocą których, w dziennikarskiej polemice, można byłoby próbować przynajmniej tezy czy opinie „wrogich” publicystów obalać. Niestrudzonemu obrońcy i zasłużonemu „utrwalaczowi” wolności słowa, Adamowi Michnikowi, człowiekowi, co to „wolność” tą wywalczył wespół z Wojciechem Jaruzelskim, człowiekiem honoru („odp...cie się od generała”) pozostaje więc tylko sięgnąć po pałkę, w odruchu serca odwołującym się w ten sposób chyba do duchowych korzeni, rodem właśnie z „Komunistycznej Partii Polski”. Poza wyjątkowymi sytuacjami bardzo źle świadczy o dziennikarzu pozwanie do sądu innego dziennikarza czy publicysty, albowiem to właśnie środowisko dziennikarskie powinno być najbardziej „elastyczne” w reakcji na krytykę, skoro samo ją uprawia, ferując wyroki i opinie i bez mała przyznając samemu sobie tytuł nieomylnego recenzenta. Skoro „czwarta władza” ośmiela się wypowiadać krytycznie o osobach publicznych, które podlegają mniejszej ochronie prawnej, tym bardziej więc powinno to działać w drugą stronę. W przypadku „świętych krów” z „Gazety Wyborczej” najwyraźniej „to” nie działa, co tylko potwierdza przywołaną na wstępie opinię o hipokryzji tego środowiska.
Sięganie przez to środowisko po sądowy knebel, może być zresztą wyrazem tego, że – jak pisze z kolei Stanisław Michalkiewicz - „okres pieriedyszki w Polsce powoli dobiega końca”. To właśnie z pomocą „GW”, wracają dziś czasy PRL, stawiające wysokie wymogi intelektualne publicystom czy satyrykom, którzy chcąc napisać prawdę o otaczającej nas rzeczywistości, będą musieli zdrowo się nagimnastykować, sięgając po wielopiętrową aluzję czy niedomówienie, jeśli temat opisywany znajdował się będzie w samowzwańczym nowym-starym panteonie świętości, na straży którego stoją czcigodni Ojcowie z zakonu Konfidencjuszy wraz z cenzorami z Ministerstwa Prawdy, w które przemieniła się „GW”. Ileż to trzeba będzie namysłu, doboru słów, by nie przekroczyć cienkiej linii za którą knebel i proces... Panowie redaktorzy z „Wyborczej” przyczynią się w ten sposób do wzrostu poziomu literackiego dzieł polskich publicystów, tak jak ich – nie tylko duchowi – przodkowie, przyczyniali się do wzrostu liczby polskich bohaterów, wydając na nich wyroki w stalinowskich procesach.

O tym, że „okres pieriedyszki powoli dobiega końca” przekonuję się również na własnej skórze – oto niedawno sąd - zresztą bez potrzeby składania przeze mnie wyjaśnień, wyłącznie na podstawie lektury tekstów publikowanych w portalu - przesłał mi obszernie umotywowaną decyzję o umorzeniu postępowania karnego, wytoczonego mi przez MPK za cykl artykułów o licznych, skandalicznych nieprawidłowościach w tym publicznym przedsiębiorstwie, zarządzanym przez „przyniesionych w teczce” kolegów partyjnych i współbiesiadników Bartłomieja Babuśki, bohatera innych naszych publikacji. „(Orzecznictwo Sądu Najwyższego i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka) oznacza, że w niektórych przypadkach działanie obiektywnie mające charakter zniesławienia (…) w gruncie rzeczy jest działaniem legalnym. (…) Krytyka prasowa nie jest sama w sobie czymś nagannym (…). Art. 10 EKPC, gwarantujący prawo do swobodnej wypowiedzi, jest w orzecznictwie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka traktowany jako dający swobodę wszelkim rodzajom wypowiedzi wyrażających opinie i idee lub informacje, niezależnie od ich treści oraz podmiotu wypowiadającego się. (…) Orzecznictwo ETPC przyjmuje, iż swoboda dziennikarska obejmuje też możliwość posłużenia się przesadą, a nawet prowokacją.” - orzekł tym razem, jeszcze szczęśliwie dla mnie Sąd. W uzasadnieniu tym czytamy też o wolności prasy, jako warunku publicznej krytyki i elemencie skutecznej demokracji. I wreszcie najważniejsze: „Szukając granic dopuszczalnej krytyki Trybunał wielokrotnie podkreślał, że są one szersze w stosunku do polityków, osób publicznych czy instytucji zaufania publicznego i ich działań publicznych, niż wobec osób prawnych”. To tak tytułem przypomnienia, dla panów redaktorów z „Wyborczej”.
Czeka mnie zresztą również proces, który wytoczył mi przewodniczący klubu tarnowskich radnych PO Bartłomiej Babuśka. Pod koniec listopada napisałem o nim, jako o obiekcie zainteresowania prokuratury i CBA (a potem także jako o bohaterze licznych procesów). Pan radny raczył był się poczuć pomówionym i poniżonym nie tylko treścią mojej publikacji, powołującej się na dokumenty i wypowiedzi przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, ale także załączonym do artykułu zdjęciem. „W artykule tym oskarżony zamieścił wizerunek oskarżyciela na czerwonym tle wpisany w znak „paragraf”, czym w sposób ewidentny, biorąc pod uwagę treść artykułu, znieważył oskarżyciela sugerując popełnienie przez niego przestępstw”. Czytając ten wywód aż się przez chwilę zastanowiłem, czy oskarżyciela pomówił ów symbol paragrafu, czy może czerwony kolor tła, ale nie będę szanownych Państwa zanudzał publicznym wyjaśnianiem mecenasowi Maciejowi Morawskiemu, z którego kancelarii wyszedł zresztą zarówno pierwszy jak i drugi pozew, co może symbolizować kolor czerwony oraz czym jest „znak paragraf”.

Rzecz w tym, że o ile publicystyka przenosi się z mediów do sal sądowych (co będzie następne – plutony egzekucyjne?), zaś o reprezentantach władzy należy pisać tylko dobrze, eksponując jedne tematy, a przemilczając inne, o tyle coraz częściej zadanie „trudnego”, czy nie daj Boże nie uzgodnionego wcześniej pytania podczas np. konferencji prasowej, to już obraza Boska właśnie. Coraz trudniej też przeprowadzić z kimkolwiek wywiad bez autoryzacji, nie istniejącej chyba w żadnym innym systemie prawnym – autoryzacji, na którą, jak pokazuje również życie lokalne, można czekać tygodniami i miesiącami, której się można nie doczekać, lub która z wywiadu uczyni zgoła zupełnie inną rozmowę, taką, jaką najlepiej ze swoim pracodawcą przeprowadziłby jego rzecznik prasowy. A skoro już o rzecznikach mowa - w swojej pracy obserwuję też, w niektórych przypadkach, coraz większą ich arogancję i cenzorskie zapędy. Na przykład w całym swoim życiu nie usłyszałem tylu gróźb procesów, co ze strony obecnej rzecznik prezydenta Miasta Tarnowa, skądinąd najlepiej zorganizowanej rzeczniczki - co trzeba jej uczciwie oddać - w znanej mi historii magistratu. Tylu ostrzeżeń i pouczeń, często wypowiadanych w tonie, który pani Rzecznik sama określa mianem „życzliwego”, nigdy wcześniej nie słyszałem. Może jednak jestem przewrażliwiony i właśnie na tym polega rzecznikarski profesjonalizm.
Kiedy bowiem „Gazeta Wyborcza” wyznacza standardy, ścigając po sądach publicystów, którzy śmieli ją skrytykować, „standardy” te rozszerzać się muszą i na inne kręgi.

Specjalnej ochrony prawnej wymaga jeszcze jedna samozwańcza świętość wiadomej proweniencji - TVN. Oto Kamil Durczok oskarża Rafała Ziemkiewicza o naruszenie dóbr osobistych, poprzez napisanie w felietonie, zamieszczonym w tygodniku „TEMI”, że K. Durczok prowadził program „Fakty po Faktach” będąc urżniętym. Rzecz jest warta odrobiny uwagi, nawet jeśli – nie tylko w mojej ocenie – okresowo „TEMI” pod pewnymi względami reprezentuje standardy zbliżone do standardów TVN, co z kolei tłumaczyć może konieczność odkłamywania wizerunku tarnowskiego tygodnika za pomocą reklamowego hasła „Piszemy jak jest”.
W każdym razie: obejrzałem sobie zamieszczone w internecie nagranie z tego programu – cóż, na samym początku pan Durczok rzeczywiście bełkocze i może wyglądać na "urżniętego", choć nie aż tak, jak cierpiący na schorzenie goleni, bełkoczący Aleksander Kwaśniewski. Pana Durczoka oczywiście nikt wtedy alkomatem nie zbadał, by stwierdzić, czy owo „wyglądanie” nie było aby np. spowodowane fermentacją winogron w żołądku, zażyciem lekarstwa czy uprzednim poparzeniu się herbatą. Tego już nie sprawdzimy, pozostają w pamięci jedynie wrażenia z jednokrotnego oglądnięcia pierwszych minut, gdyż samego nagrania ponownie nie zanalizujemy, bo usunięte zostało z sieci, jako naruszające własność intelektualną stacji, prawa autorskie czy jakoś tak – więc może być i tak, że TVN po prostu ma zamiar na nagraniu tym zarabiać, wydając je w formie płyty.

O tym, że okres pieriedyszki dobiega końca świadczy szereg faktów, wydarzeń z różnych sfer, nasilających się w ostatnim czasie. By podać tylko pierwsze z brzegu – niedawno straż marszałkowska Sejmu odebrała działaczom związkowym koszulki z logo „Solidarności”. „Uniemożliwiono nam wejście w tych koszulkach do Parlamentu, ponieważ stwierdzono, że te koszulki i ten symbol jest po prostu zakazany w polskim Parlamencie. Nie wolno manifestować przynależności związkowej” – komentuje przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ “Solidarność” Maria Ochman.” (za fronda.pl).

Jednak oprócz napisu Solidarność, rządzących jeszcze bardziej przeraża wszystko, co związane jest ze Smoleńskiem oraz krzyżami. Oto Sejmowa Komisja Obrony Narodowej sprzeciwiła się projektowi opublikowania „białej księgi”, która miałaby zawierać jedynie kalendarium działań rządu dotyczących badania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Najwyraźniej rząd wstydzi się własnych działań w tej kwestii, skoro nie chce, by zostały ujawnione np. „daty podejmowania decyzji i zawierania porozumień ze stroną rosyjską w kwestii wyboru procedur badania przyczyn katastrofy, daty i dokumentacja wszelkich interwencji, przedłożeń i wystąpień strony polskiej wobec strony rosyjskiej oraz strony rosyjskiej wobec strony polskiej, kalendarium i dokumentacja działania Zespołu Międzyresortowego ds. koordynacji działań podejmowanych w związku z tragicznym wypadkiem lotniczym pod Smoleńskiem powołanego przez premiera 11 kwietnia 2010 r.” (dziennik.pl).
Smoleńska boją się także władze Warszawy – Niezależne Wydawnictwo Polskie chciało zorganizować 10 kwietnia koncert ku czci ofiar katastrofy smoleńskiej. „Wszystko szło w dobrym kierunku i wydawało się, że zgoda zostanie wydana. Sytuacja zmieniła się 10 marca. Wtedy właśnie pełnomocnik ds. Traktu Królewskiego została zwolniona z pracy. Następnego dnia władze miasta odmówiły zorganizowania koncertu”.

Zgorszenie sieje również krzyż, niekoniecznie ten z Krakowskiego Przedmieścia, gdzie służby miejskie – jak za starych dobrych stanowojennych czasów - czym prędzej gasiły zapalone przez Polaków znicze, by nie pokazywać w naszych wszystkich trzech reżimowych telewizorniach tego morza płomyczków, co mogłoby przecież utrudnić sprowadzenie przeżywanej przez tylu Polaków żałoby do poziomu „garstki oszołomów – krzyżowców”, którym dzielnie dają odpór „młodzi, wykształceni...” - a przecie przede wszystkim widok ten mógł mocno deprymować i narażać na dyskomfort Bronisława Komorowskiego, nie wspominając już o prezydent Warszawy Hannie Gronkiewicz Waltz, słynnej swego czasu głośną „Odnową w Duchu Świętym”, która to odnowa, najwyraźniej się jej nie przyjęła.
Otóż dopiero co pani minister od oświaty Katarzyna Hall złożyła wizytę w katolickim liceum we Włocławku. Jak czytamy, miejscem spotkania była szkolna aula, gdzie minister Hall miała zasiąść na tle, przygotowanej już na rocznicę beatyfikacji ks. Jerzego Popiełuszki, dekoracji. Jej elementem była panorama miasta z wyróżniającym się na włocławskiej tamie krzyżem. „Zanim minister zaczęła swoje przemówienie, wicedyrektor szkoły zauważyła, że krzyż zasłonięto banerem z napisem „Włocławek”. Bez zastanowienia podeszła do dekoracji by poprawić „usterkę”. (…) - Podbiegł do mnie człowiek z otoczenia minister Hall i bardzo stanowczo zakazał mi przesuwania banneru. Zapytałam, o co mu chodzi. W odpowiedzi usłyszałam: "To ma zasłaniać krzyż!" - relacjonuje Katarzyna Zarzecka, wicedyrektor szkoły. -Nie pomogły argumenty, że jest to odwzorowanie panoramy naszego miasta. Mężczyzna skwitował je wypowiedzią: "To tylko pani to wie, a my nie jesteśmy na spotkaniu modlitewnym" – dodaje wicedyrektor.” - pisał „Nasz Dziennik”.

Oczywiście, o wszystkim tym zwykle możemy dowiedzieć się tylko z „niszowych”, niepoprawnych politycznie mediów. Stąd też próby wykończenia niezależnych publicystów, mających czelność wskazywać, że „król jest nagi”. Mieliśmy próby zamknięcia „Radia Maryja”, rozgłośni niezwykle potrzebnej, niezależnie od tego co byśmy nie sądzili o jej kontrowersyjnym i często jak najsłuszniej krykowanym twórcy. Rząd próbował nawet przeprowadzić zamach na „Rzeczpospolitą”, w której skarb państwa wciąż ma mniejszościowy pakiet i pozbyć się go nie zamierza.
Teraz mamy „systemową” pałkę – niechlujnie i niejasno sformułowaną nowelizację ustawy o rtv, która uderzyć miała przede wszystkim w małe firmy i internetowe portale, grożącą cenzurą Internetu i w oczywisty sposób niezgodną z gwarantującą wolność słowa konstytucją. Organem sprawującym swoiste „sprawstwo kierownicze” w tym procederze miała tu być słynna apolitycznością Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, dzierżąca w ręku „nagan” „koncesji”, „rejestracji” i finansowych kar, choćby w przypadku, gdyby serwisy internetowe nie poświęcały minimum 15 procent produkcji promowaniu „audycji europejskich”.
Nota bene, sprawa pojawienia się groźnych zapisów, które zostały przegłosowane (wycofywane potem rozwiązania poparły wszystkie kluby sejmowe ! przy wstrzymującym się głosie jedynego sprawiedliwego Kazimierza Ujazdowskiego) zdaje się już nie interesować nikogo, nikt nie poniósł żadnych konsekwencji pojawienia się „dziwnego” zapisu, nikt też nie wyjaśnia, jak to się stało, że wszystkim klubom odpowiedzialne za to osoby zarekomendowały głosowanie „za” . Mamy zatem do czynienia ze szwindlem znacznie większej skali niż osławione „lub czasopisma” z czasów rządów SLD, a tu cisza, jakbyśmy mieli do czynienia z sytuacją drobnego błędu zdarzającego się parlamentarzystom co tydzień.

Jak widać, PRL wrócić może stopniowo, z przyzwoleniem również tych, którzy z nim werbalnie walczą; wróci jednak wówczas nie tylko w pełnej krasie ale i z pełną, d ***kratyczną legitymacją.
Rzecz jasna pod naporem czujnej opinii publicznej i internautów, rząd w ostatniej chwili się teraz z "internetowego" pomysłu wycofał, ale znając totalniackie ciągotki współczesnej klasy politycznej, oznacza to tylko, że do pomysłu cenzury i dyscyplinowania niepokornych rząd jeszcze powróci, ale w innej, bardziej zakamuflowanej formie, licząc na osłabnięcie czujności „oszołomów” i „wrogów postępu”. O co zresztą nie trudno, jeśli weźmie się pod uwagę legislacyjną biegunkę parlamentu, brak kultury prawnej, niechlujność – często zamierzoną – przy pisaniu ustaw, a także różne prawnicze kruczki i triki stosowane, by przeciętny człowiek konsekwencji obowiązywania danego aktu prawnego nie był w stanie ogarnąć, czego najdobitniejszym przykładem jest Traktat Konstytucyjny Unii Europejskiej, dla niepoznaki zwany „Traktatem z Lizbony”.
Przykłady podobnych, jak ustawa o rtv rozwiązań – czy to dotyczących IPN czy innych instytucji, sfer i osób można mnożyć i zapewne zobaczymy jeszcze niejedno hokus-pokus. Cóż, „okres pieriedyszki” wydaje się dobiegać końca...

M. Poświatowski

P.S. Pisząc o „okresie pieriedyszki”, co to dobiega końca pasowałoby jeszcze dodać – a zapomniałem o tym w niniejszym felietonie – jeszcze jeden symboliczny przypadek. Oto były działacz Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski ma przeprosić Lecha Wałęsę za nazwanie go współpracownikiem SB o pseudonimie „Bolek”. K. Wyszkowski „Bolkiem” określił nasza narodową świętość w programie telewizyjnym w dniu 16 listopada 2005. O tym, że Wałęsa to Bolek dobrze wiedzą Polacy, nie tylko z książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” wydanej przez IPN w 2008 roku; o tym że „coś tam było” w różnej formie mówił sam były prezydent RP. Jednak Sąd Apelacyjny w Gdańsku uznał, że pan Wyszkowski „nie przedstawił wystarczających dowodów”, aby zarzucić Wałęsie agenturalną przeszłość. Innymi słowy: dla niezawisłego sądu nie ma znaczenia, czy ktoś np. był agentem SB – znaczenie ma fakt, czy ten, kto o tym mówił, miał wówczas wystarczające na to, w ocenie sądu, dowody. W Polsce znów, jak za PRL, skazuje się ludzi za mówienie prawdy. Okres „pieriedyszki” dobiega końca...
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 06:38:42
IP          : 44.213.99.37
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html