To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   „Sprawiedliwość społeczna” w Konstytucji RP czyli na tropach socjalizmu - felieton Mirosława Poświatowskiego    -   03/5/2011
Socjalizm konstytucyjny
Tuż przed Świętem Konstytucji i zaraz po reliktowym, PRL-owskiej jeszcze prowenencji, święcie 1 maja (w tym roku szczęśliwie przykrytym przez uroczystości beatyfikacyjne w Rzymie) naszła mnie taka oto refleksja ... Jesteśmy nieodrodnymi dziećmi swojej epoki, która ukształtowała naszą mentalność i sposób myślenia, ze wszystkimi schematami, mitami, przekonaniami i przesądami, z których istnienia często nawet nie zdajemy sobie sprawy. Siłą rzeczy nosimy więc w sobie postpeerelowską skazę socjalizmu – choć dążyliśmy do wolności, byliśmy tak długo zniewoleni, że w gruncie rzeczy nie pojmujemy czym ta wolność jest, a czym nie. Wręcz modelowy przykład tej skazy znajdujemy w obowiązującej konstytucji RP, którą warto od czasu do czasu sobie „odświeżać”, tak jak warto co jakiś czas zaglądać do katechizmu.

Ogloszenie

Otóż już w artykule 2 czytamy, że „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Cóż to oznacza? Oznacza to, że oprócz „zwykłej” sprawiedliwości, jest też jakaś sprawiedliwość „niezwykła”, doskonalsza od tej „zwykłej”, wymagającej poprawienia.
Aby więc „zwykła”, czyli „gorsza” sprawiedliwość mogła wzbić się na wyżyny doskonałości, musi zostać „uspołeczniona”. W istocie więc w artykule tym znajdujemy zaprzeczenie istoty sprawiedliwości, jako fundamentu prawa i państwa polskiego. Oto w konstytucji RP czytamy, że Polska wcale nie jest oparta na zasadach sprawiedliwości. Czymże więc jest owa doskonalsza jej forma - „sprawiedliwość społeczna”? Czy oznaczać ma sprawowanie sprawiedliwości przez społeczeństwo (samosądy)? Czy dotyczy tylko kwestii wymiaru sprawiedliwości?
Z pojęcia „sprawiedliwości społecznej”, którą należy „urzeczywistniać”, a najlepiej „utrwalać” wyziera głęboki socjalizm, z nieodłącznym atrybutem w postaci redystrybucji dóbr. Skoro ma być „sprawiedliwie społecznie”, to znaczy, że należy dążyć do tego, by wszyscy mieli po równo, a nikt nie miał za wiele, bo inaczej będzie „społecznie niesprawiedliwie”. Sprawiedliwość społeczna oznacza, że aby ją zaprowadzić, należy z pomocą państwowego aparatu przymusu odebrać jednym, by dać innym. Przy czym może to dotyczyć zarówno łupienia jednej grupy obywateli, by - w trosce o inną grupę, która z jakichś względów ma lub rzekomo ma gorzej - po przepultaniu części ukradzionych pieniędzy przez urzędniczą maszynerię, pozostałą resztę ochłapów w jakiejś formie rzucić tym, którym w imię „sprawiedliwości społecznej” nasi politycy chcą przychylić nieba – jak też może to oznaczać inne rodzaje „nierówności społecznych” które należy na różne sposoby „wyrównać”, na przykład przyznając większe prawa tym, których uznamy za mniejszość – obojętnie, czy będą to pederaści, cykliści, lesbijki, mniejszości narodowe, religijne, etniczne, niepełnosprawni, łysi i garbaci, tudzież inna grupa uznana za ciemiężoną mniejszość w danym momencie „postępu” totalitarnego walca politycznej poprawności.
Oczywiście wszystko to w imię – a jakże - „sprawiedliwości społecznej”. Tymczasem wszelkie „nierówności” i różnice są częścią składową naturalnego porządku rzeczy, są wręcz istotą życia – mówiąc metaforycznie: tam gdzie nie ma różnic potencjałów, nie płynie prąd, nie ma ruchu i nie ma życia.

Żeby było ciekawiej, urzeczywistnianie „sprawiedliwości społecznej” zawarte w artykule 2 Konstytucji, sprzeczne jest wewnętrznie z art. 32, który głosi: „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”. Zatem jeśli państwo w imię „sprawiedliwości społecznej”, najlepiej wspartej bliżej nieokreślonymi zasadami „solidaryzmu społecznego” (o czym dalej), traktuje jakąś grupę obywateli lepiej, przyznając im fory (patrz też np. „dyskryminacja pozytywna”) - oznacza to, że pozostała, najczęściej większościowa grupa obywateli, traktowana jest gorzej, bo ma mniejsze prawa (np. ogół Polaków we własnym państwie ma mniejsze prawa niż taka, dajmy na to, mniejszość niemiecka, która jest reprezentowana w Sejmie, choć normalnie nie przekroczyłaby progu wyborczego). Prowadzi to więc do sytuacji, w której ogół obywateli traktowany jest tak, jakby „nie wszyscy byli wobec prawa równi”; traktowany jest wręcz niesprawiedliwie, choć niewątpliwie „sprawiedliwie” w imię tak definiowanej „sprawiedliwości społecznej”.
W istocie więc pojęcie to wymierzone jest w ideę sprawiedliwości, w wolność, a także w prawo własności. A cóż dopiero gdy zerkniemy na art. 20, w którym z kolei czytamy o „społecznej gospodarce rynkowej”, opartej na „wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności”; rany Boskie! - przecie albo mamy „wolność działalności gospodarczej”, albo „społeczną gospodarkę rynkową”! Czy ktoś z Państwa widział „łysego dredziarza”? Albo słonia – mutanta o pięciu nogach? Taki słoń może i jakiś czas pożyje, ale się będzie co i rusz o własne nogi potykał i przewracał, tymczasem nasza konstytucja powołuje do życia takie właśnie wirtualne, mityczne byty.

O tym wszystkim pisali już inni, ale nigdy dość przypominania – otóż socjalistyczny charakter mają i inne zapisy – oto państwo za pieniądze podatników, które oni sami przecie najlepiej wiedzieliby jak na siebie spożytkować, tłumi przedsiębiorczość wysokimi obciążeniami i regulacjami, aby „prowadzić politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia” (art. 65). Nie ulega wątpliwości, że polityka ta odniosłaby stuprocentowy sukces, gdyby obywatelom RP zabierać w różnej formie nie ponad 80 procent dochodów, jak to ma miejsce obecnie, ale 100 procent, by tak zgromadzone pieniądze, redystrybuować, zakładać państwowe piekarnie, obciągarnie guzików, szwalnie i inne zakłady pracy, z pączkującymi urzędami i instytucjami włącznie, no bo przecie, jak mówił Waldemar Pawlak, urzędnicy też produkują, a poza tym konsumują, więc wydają ukradzione podatnikom pieniądze, robiąc zakupy i nakręcając koniunkturę na rynku wewnętrznym. Nawiasem mówiąc to samo dotyczy wydatków złodzieja, nakręcających koniunkturę na rynku wewnętrznym, co zauważył już w połowie XIX wieku Frederic Bastiat. Kiedy więc słyszymy, że urzędnicy „produkują”, niechby i w ten sposób, że pozyskują unijne środki, nie zważamy na to, że najpierw środki te zostały zabrane podatnikom krajów członkowskich, przepuszczone przez rodzimą, a następnie obcą biurokrację, która zarabiać musi, a potem przeprowadzone przez tę machinę na powrót w dół, do obywatela, by mu „dać” resztkę tego, co zostało. Ale dla ogółu nas wszystkich, a zwłaszcza rządzących, niewątpliwie jest to „prowadzenie polityki zmierzającej do pełnego, produktywnego zatrudnienia”. Osobiście wolałbym, by państwo żadnej polityki w tym zakresie nie prowadziło, a jeśli już, to poprzez usunięcie wszystkich barier, docelowo radykalne obniżenie podatków i biurokratycznych obciążeń i regulacji oraz zniesienie ulg; zmierzanie do „pełnego, produktywnego zatrudnienia” jest możliwe tylko wtedy, gdy państwo nie wtrąca się do wolności, w tym „wolności gospodarczej” obywateli. Jednak niewątpliwie musimy przyznać, że w całym tym kontekście dopiero odebranie obywatelom wszystkich pieniędzy, upaństwowienie wszystkiego, w imię „społecznej gospodarki rynkowej”, gdzie jak za PRL każdy zatrudniony byłby na „państwowym”, budując dobrobyt i pomyślność społeczną, pozwoliłoby osiągnąć konstytucyjny cel jakim jest „pełne, produktywne zatrudnienie”.
W Konstytucji mamy zatem zapis pozwalający państwu przypisywać sobie coraz to nowe prerogatywy, kosztem zmniejszającej się automatycznie przestrzeni wolności, własności itp. Zawarty w tym fundamentalnym dla polskiego państwa dokumencie zapis o „minimalnej wysokości wynagrodzenia”, którą regulować ma ustawa, tylko tego obrazu urzeczywistniania socjalizmu dopełnia; ba, zapowiada się dziś wręcz także powrót „cen urzędowych” - na razie w zakresie lekarstw, do czego dąży liberalne ponoć ugrupowanie jakim jest Platforma Obywatelska. Kwestia wynagrodzenia za pracę jest kwestią obopólnej umowy dwóch różnych wolnych osób, godzących się na określone warunki; gdy w sferę tę wkracza państwo, niezależnie od przyświecających takiej ingerencji celów, nie ma mowy o wolności, a efekt bywa odwrotny od zamierzonego, czego wyrazem jest rosnąca „szara strefa”, praca „na czarno” i konieczność obchodzenia przepisów, co z kolei podgryza dodatkowo fundamenty państwa, traktowanego przez obywateli nie tyle jako pewna wspólnota, co jako okupant, którego, by przetrwać, należy wykiwać.

Socjalistyczna mentalność, którą jesteśmy skażeni sprawia, że po wielokroć przychodzi nam (z aprobatą) słuchać sloganów o „zasadach solidaryzmu społecznego”. Zasady takie oznaczają przymus i kradzież – odebrać jednym, urwać coś dla siebie i dać innym. Oznaczają przymusowe odebranie jakiejś (coraz większej) części owoców naszej pracy „dla naszego dobra” i „dla dobra innych”. Klasycznym efektem obowiązującej zasady „solidaryzmu społecznego” - jest leżący w gruzach system emerytalny, nazywany też „umową społeczną”, choć nikt z nas w tej mierze z nikim się przecie nie umawiał, ani też nikt się nas o zdanie w tej sprawie nie pytał, gdy zabierano nam pieniądze na „zabezpieczenie naszej starości”, których to pieniędzy już dawno nie ma, skoro – jak słyszymy - nasze emerytury wypłacane są z pieniędzy ukradzionych tym, którzy na własne emerytury dopiero odkładają oraz z pieniędzy pożyczonych od lichwiarskiej międzynarodówki, „a konto” podatków, które z kolei płacić będą nasze, jeszcze nie narodzone dzieci. „Solidaryzm społeczny” w wymiarze zabezpieczenia naszej starości jest wręcz wymierzony w substancję narodu, w rodziny, w naszą przyszłość. Kiedyś gwarantem tej starości była odpowiednio duża liczba dzieci, które spłacały w ten sposób swój „dług” wobec rodziców. Teraz ten mechanizm nie istnieje, skoro w imię takiego „solidaryzmu”, o byt dziadków i babć ma zatroszczyć się bankrutujące państwo.

Solidaryzm istnieje sam z siebie. Gdy staje się solidaryzmem „społecznym”, staje się swoim zaprzeczeniem, zakamuflowaną formą rozboju. Zafałszowane pojęcia te, a może raczej należałoby powiedzieć: prymitywne, niebezpieczne „przesądy”, w duchu których jesteśmy wychowani - mają demoralizujący wpływ na narodową tkankę, albowiem budują roszczeniowe przekonanie, że nic nie musi być owocem pracy naszych rąk, tylko „państwo opiekuńcze” ma zadbać, zatroszczyć się, dać... To z kolei przekonanie niszczy nie tylko naszą zaradność, ogranicza wolność, czyni nas „niepełnosprawnymi” - ale niszczy też dobroczynność i sam „solidaryzm” czy „solidarność” właśnie, skoro w imię „solidaryzmu społecznego” to właśnie „państwo” (czyli podatnik, ale w drodze marnotrawczej „redystrybucji dóbr”) ma zatroszczyć się o potrzebujących, w dodatku czyniąc to rzekomo lepiej, niż zrobilibyśmy to my sami, doskonale znając potrzeby własne i naszych bliźnich. Nie ulega bowiem wątpliwości, że, generalizując – to Iksiński najrozsądniej wyda własne pieniądze na siebie i potrzebujących, w odróżnieniu od „państwa”, czyli „urzędnika”, który wydaje nie swoje pieniądze i – w tym sensie – nie na siebie. Tyle że za sprawą państwa, Iksiński tych pieniędzy, którymi sam mógłby rozporządzać, zwyczajnie nie ma...
Tak więc solidaryzm - to kwestia międzyludzkich relacji, nie zaś relacji między człowiekiem a bezosobowym „państwem”; on się sam definiuje w sobie, bez niebezpiecznego przedrostka „społeczny”, przez który jesteśmy ubezwłasnawalniani. W efekcie powstaje mechanizm: po co ja mam komuś pomóc, skoro to zadanie państwa, które na ten cel zabiera mi pieniądze? Czujemy się w efekcie zwolnieni z chrześcijańskiego obowiązku miłosierdzia, wspomagania słabszych i będących w potrzebie. Wyziera z tego przy tym ogromny brak wiary w człowieka, którego systemowo trzeba koniecznie „wyręczać”, „poprawiać”, wreszcie - „kształtować”. To socjalizm czystej wody, to wręcz podstawa budowania systemu totalitarnego, systemu powszechnej kontroli i regulacji wszystkich sfer życia.

A swoją drogą, aż dziw bierze, jak na przestrzeni stuleci, kiedy nie było np. przymusowego systemu emerytalnego, ci wszyscy ludzie, pozbawieni zdobyczy „solidaryzmu społecznego” i „sprawiedliwości społecznej”, potrafili żyć? Jak to się stało, że te „prymitywne ludy” nieodległych przecie w czasie epok, nie znające zdobyczy socjalizmu, nie pomarły z głodu i jeszcze nas na świat wydały?
I takie właśnie kwiatki wypływają z naszej Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Jest to zarazem wyraz „konstytucji” naszej mentalności. Mentalności socjalistycznej, mentalności postpeerelowskiej. Mentalności obecnej też powszechnie w „zachodniej cywilizacji”, w Unii Europejskiej i nie tylko. Mentalności najbardziej chyba niebezpiecznej dla nas, narodu, który przez wieki próbował osiągnąć wolność, zapominając po drodze, czym ona w istocie jest.

M. Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 09:24:47
IP          : 54.242.75.224
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html