To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Felieton Mirosława Poświatowskiego    -   05/8/2011
Betoniara i Yntelygenci
”(...)Jeszcze weselej robi się, gdy ynteligent spotka się z podobnymi sobie produktami w tzw. „towarzystwie”, w którym wypada rzecz jasna zgodnym chórem wypowiadać rytualne zaklęcia, zachwyty i właściwie zaadresowane formułki potępienia, w ekumenicznym duchu politycznej poprawności, zasuflowanym i wdrukowanym przez „betoniarę” salonowych mediów. Niezgoda na intelektualny, kulturalny, czy kulturowy bełkot byłaby tu aktem nie lada odwagi, skazującym ynteligenta na potępienie; wypowiedzenie sądów wartościujących, czy wyrażenie wątpliwości wobec powszechnie obowiązujących opinii – zwłaszcza gdy będą to wątpliwości dotyczące wartości artystycznej dzieła uznanego „artychy”, wątpliwości dotyczące powszechnego obśmiewania wartości chrześcijańskich, sprzeniewierzania się polskiej racji stanu przez obecne elity rządzące itp. – wszystko to przylepia y/inteligentowi etykietę „Ciemnogrodzianina” „mohera”, albo „Pisiora”. Na Salonie takie wątpliwości są zakazane. Na Salonie niezgoda na politpoprawny bełkot jest karygodnym puszczeniem bąka – choć tak naprawdę smród wokół siebie roztacza właśnie owa salonowa, ynteligencka kołtuneria; dla nich smrodem jednak nie są oni sami, tylko ten, kto im ich własny smród wytyka. Któż jednak odważy się dzisiaj głośno powiedzieć, że „król jest nagi”, narażając się na publiczną, towarzyską banicję i oderwanie od finansowego cycka dotacji, kontraktów, „bywania” itp.?...” - pisze w najnowszym felietonie Mirosław Poświatowski.

Ogloszenie

Im więcej czasu spędzamy z łbem wsadzonym w „betoniarę”, czyli w telewizor, tym mniej wiemy o świecie, o naszych sąsiadach i tym bardziej jesteśmy podatni na manipulację i indoktrynację, choć wydawałoby się przecie, że pewien rozdźwięk między medialnym poznaniem, a tym co widzimy na własne oczy, przynajmniej w niektórych kwestiach powinien zwracać naszą uwagę. A wszystko to wedle zasady: im więcej fleszowych informacji, zwłaszcza tych informacje udających - tym mniej rzeczywistej wiedzy – w najlepszym razie skazani jesteśmy na opinię „uznanych” autorytetów, wyspecjalizowanych w odpowiednim myśleniu za nas; podobnie rzecz się ma z inteligencją (a raczej „ynteligencją”), nie jest ona tożsama z „rozumem”, czy szerzej – z mądrością, która – nawiasem mówiąc - niegdyś wiązała się nierozłącznie z „bojaźnią Bożą”, czyli patrzeniem na wszystko przez boski pryzmat, choć wciąż próbuje się nam wmówić, że rozwój stoi w sprzeczności z chrześcijaństwem i że jest on tożsamy z „rozwojem technologicznym”.
Tak czy owak, nie mamy czasu na osobiste rozwijanie się, na „szczepienie się” przeciwko „betoniarni”, choćby poprzez czytanie książek, o książkach naprawdę wartościowych i poszerzających nasze horyzonty nie wspominając – a to na przykład i z tego powodu, że nie wiedzielibyśmy nawet, gdzie takich książek szukać, ponieważ na ogół te, które wydawane są w wysokich nakładach, promowane w księgarniach i w mediach, stręczone są nam przez jedno i to samo środowisko, które zawładnęło środkami masowego przekazu. Funkcję „betoniarni”, lansującej jedyne słuszne poglądy i prezentującej ściśle określone informacje - z nutą ułudy „pluralizmu” w formie listka figowego (z uwzględnieniem zasady, że to, o czym się nie pisze – nie istnieje) - pełnią także wiodące portale internetowe i tzw. „tygodniki opinii”, piejące zgodnym chórem - a gdyby już nam nawet przyszła chętka nabyć czasopismo np. „kościółkowe”, by poznać inny od powszechnie obowiązującego punkt widzenia, szybko wybija się nam to z głowy, no bo któż chciałby zostać strącony w świecką otchłań „ciemnogrodu” i „klerykowa”, skoro z „Gazetą Wybiórczą” pod pachą, nomen omen jedynym czytadłem dostępnym w pewnej gastronomicznej sieci fast-foodów - aspiruje się do miana inteligenta?
Ów „ynteligent”, zasklepiony w swoich przesądach, o których mniema, że reprezentują myśl nowoczesną, postępową i cywilizowaną, ynteligent niezdolny do samodzielnej refleksji ponad tą, którą stanowi przeżuta przez innych medialna papka, podana do wierzenia, wyznawania i głoszenia, ynteligent usypiany morfiną zapewnień, że jak długo pieje w zgodnym chórze podobnych mu głuptaków, tak długo może uważać się za ynteligenta; ów ynteligent, o ironio częstokroć tym głupszy, im „lepiej” kształcony i „sytuowany” - nie jest zdolny nawet wysłuchać, posługując się uwagą i logiką, argumentacji oponenta, ponieważ rozumuje wdrukowanymi schematami. Ktoś mający inne zdanie „z góry” jest oszołomem, ponieważ... ma inne zdanie, a skoro ma inne zdanie, nie warto go słuchać.
Ynteligenci takie swe „rozumowanie” nazywają „otwartością umysłu”...
Tak więc ynteligenci uważają się za ludzi bardzo otwartych, nawet jeżeli to otwarcie sprawdza się, metaforycznie oraz dosłownie – w polityce, kulturze i obyczajowości – do publicznego otwarcia rozporka. Jest to tym bardziej żałosne i smutne, że przynajmniej niektórym y/inteligentom, niechby i przy okazji podziwiania w teatrze jakichś „Monologów waginy”, przychodzi ze zgrozą i udawaną aprobatą lub zachwytem zachwalać trendy, postawy i zachowania, których przejawy y/inteligent ów, w imię postępu, niekoniecznie chciałby obserwować u własnego dziecka, zwłaszcza w czasach, w których kobiece, a szczególnie dziewczęce usta, uległy radykalnemu wyzwoleniu, zmieniając swe oralne przeznaczenie.

Jeszcze weselej robi się, gdy ynteligent spotka się z podobnymi sobie produktami w tzw. „towarzystwie”, w którym wypada rzecz jasna zgodnym chórem wypowiadać rytualne zaklęcia, zachwyty i właściwie zaadresowane formułki potępienia, w ekumenicznym duchu politycznej poprawności, zasuflowanym i wdrukowanym przez „betoniarnię” salonowych mediów. Niezgoda na intelektualny, kulturalny, czy kulturowy bełkot byłaby tu aktem nie lada odwagi, skazującym ynteligenta na potępienie; wypowiedzenie sądów wartościujących, czy wyrażenie wątpliwości wobec powszechnie obowiązujących opinii – zwłaszcza gdy będą to wątpliwości dotyczące wartości artystycznej dzieła uznanego „artychy”, wątpliwości dotyczące powszechnego obśmiewania wartości chrześcijańskich, sprzeniewierzania się polskiej racji stanu przez obecne elity rządzące itp. – wszystko to przylepia y/inteligentowi etykietę „Ciemnogrodzianina” „mohera”, albo „Pisiora”, a jak wiadomo, w tym ostatnim przypadku, rzeczywiste bycie, niechby i owym „pisiorem”, jest nie lada przestępstwem i skazą na charakterze, podczas gdy gardłowanie za Platformą, nawet gdy ta podejmuje działania wymierzone w interes państwa polskiego, czy w interes obywatela – poprzez gmeranie mu w kieszeni i ograniczanie prawa do wychowywania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami – jest wyrazem cnoty, powodem do chluby i wyznacznikiem Ynteligenta. U ynteligenta tożsamość plemienna (partyjna, sitwiarska) okazuje się silniejsza od narodowej. Każą mu się jednać – będzie się jednał, choćby z najgorszym wrogiem i na trupach rodaków; każą mu rodaków flekować – będzie flekował radośnie, byle w chórze, byle razem. Ynteligent będzie profanował świętości w imię „poszerzania horyzontów”, będzie siał niezgodę i podziały – w imię „zasypywania rowów” itd. itp., będzie szedł naprawiać świat, niosąc pochodnię postępu, która podpala domy i będzie edukował, siejąc niszczycielską indoktrynację, a wszystko to dlatego, że nawet inaczej nie chce i nie potrafi, skoro sam sobie jest stwórcą i stworzeniem, zaś jego busola moralna, etyczna, wskutek tego kręci się we wszystkie strony. Zrobi to i jeszcze więcej nie tylko w oczekiwaniu profitów, ale w zamian za poczucie, że gazeta której przyzwoici ludzie nie biorą do ręki, pozwoli mu poczuć się przez chwilę, prawdziwym ynteligentem.
Tak więc pod takim przewodem, prawdziwy ynteligent żadnych wątpliwości nie ma. Na Salonie takie wątpliwości są zakazane. Na Salonie niezgoda na politpoprawny bełkot jest karygodnym puszczeniem bąka – choć tak naprawdę smród wokół siebie roztacza właśnie owa salonowa, ynteligencka kołtuneria; dla nich smrodem jednak nie są oni sami, tylko ten, kto im ich własny smród wytyka. Któż jednak odważy się dzisiaj głośno powiedzieć, że „król jest nagi”, narażając się na publiczną, towarzyską banicję i oderwanie od finansowego cycka dotacji, kontraktów, „bywania” itp.?...”

Ów wewnętrzny pistolet autocenzury każe nam, przedstawicielom chrześcijańskiej ponoć cywilizacji Zachodu, nam Europejczykom, a coraz bardziej nam, Polakom - powstrzymywać się przed publiczny, wyrażaniem naszego prawdziwego zdania, tym bardziej, im wyższe stanowisko piastujemy; ten sam pistolet każe także co bardziej świadomemu rodzicowi uważnie rozejrzeć się na boki, zanim w miejscu publicznym da swemu dziecku klapsa, albo podniesie głos, z czym z kolei wiąże się pośpiesznie robiony rachunek sumienia, czy aby ostatnimi czasy w jakiś sposób nie nadepnęliśmy na odcisk złośliwemu sąsiadowi. Tych pistoletów jest bardzo wiele, praktycznie coraz więcej; rosną one wraz z każdą medialną kampanią, poprzedzającą ustawy w zakamuflowany sposób krępujące wolność słowa, wprowadzające potworki prawne w rodzaju „mowy nienawiści”; jest ich więcej z każdym kolejnym wyrokiem skazującym za wygłaszanie krytycznych, a nie „zatwierdzonych” poglądów, z każdym kolejnym wyrokiem skazującym za powoływanie się na badania naukowe kwestionujące liczbę „zagazowanych” Żydów, czy wyrokiem wymierzonym w wolność głoszenia opinii, iż akt homosekusalny jest grzechem, sam homoseksualizm – chorobą, którą da się leczyć, a publiczne manifestowanie zboczeń w formie „parad miłości” powinno być ścigane jako obraza moralności, porządku publicznego i zagrożenie dla funkcjonowania państwa, którego fundamentem jest normalnie funkcjonująca, zdrowa rodzina.
Te pistolety autocenzury, mające uchronić nas przed realnymi represjami, stosowanym częstokroć w zakamuflowany sposób w „jedwabnych rękawiczkach”, pojawiają się za każdym razem gdy chcielibyśmy się przeciwstawić perfidnym atakom na chrześcijaństwo przeprowadzanym pod dowolnym pretekstem, gdy chcemy – niechby tylko na gruncie logiki - stanąć w obronie życia nienarodzonego – tu przykłady można mnożyć. Jakikolwiek wartościujący, publicznie wyrażony osąd idący w inną stronę, niż powszechnie obowiązująca linia jest zakazany; jeżeli „linii” tej nie wyczuwamy, lub sprawa jest bardziej skomplikowana, ów „pistolet”, ów knebel, wewnętrzny cenzor, nakazuje nam czekać np. na najnowsze wydanie „Gazety Wyborczej”, po lekturze której będziemy już wiedzieli, co myśleć nam wypada, a czego myśleć nie wolno.

Szczególnym przykładem tej politycznej poprawności jest poligon doświadczalny o nazwie „edukacja”. Tym razem nie będę się rozpisywał szczegółowo o totalniackim posyłaniu 6-latków do szkół, ogłupianiu i indoktrynowaniu dzieci i innych tego rodzaju działaniach. Napiszę o czymś innym, co pokaże nam, jak bardzo i w jak krótkim czasie się zmieniliśmy. Państwo sami wyciągną wnioski... Otóż niedawno miałem sposobność obejrzeć sobie pewną (nie pierwszą tego rodzaju) prezentację multimedialną pełną zdjęć i krótkich komentarzy – oto garść z nich: „Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł. Wszyscy przeżyliśmy, nikt  nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.”...Powtórzę raz jeszcze – jak bardzo w tak krótkim czasie się zmieniliśmy? Co się takiego stało?

Innym osobliwym przykładem politycznej poprawności jest kultura. Jak to stwierdził dawno temu jeden z krytyków, po salach wystawowych galerii walają się przedmioty nazywane sztuką tylko dlatego, że tam się znalazły. Dziś o randze artysty nie decydują jego prace w sensie np. walorów estetycznych. Nagradza się te, które wychodzą naprzeciw oczekiwaniom, ze sztuką nie mającym nic wspólnego. By być modnym, wystarczy na przykład wystarczająco głośno i „oryginalnie” wyszydzić krzyż i wartości chrześcijańskie. O tą oryginalność, nawiasem mówiąc, coraz trudniej, bo zrobiono już wszystko – mieliśmy genitalia na krzyżu, był „performance” przypominające satanistyczne msze, z ukrzyżowanym barankiem który jest rozrywany na sztuki, mieliśmy „Ostatnią Wieczerzę” z kobietami w roli apostołów i całe zatrzęsienie innych szyderstw (o dziwo trzymających się z daleka od judaizmu czy islamu). Przy czym – uwaga! - protestowanie przeciwko tej formie „artystycznej ekspresji” jest oznaką braku tolerancji. Tolerancja zaś na świecie, najpierw podszyła się pod pojęcie „aprobaty”, zaś następnie – stała się przymusem „afirmacji” dla wszystkiego, co nienormalne. Dziś, za brak tak dziwacznie pojmowanej tolerancji, czy to w kwestii „sztuki”, czy np. „kochających inaczej” – zaczyna się, również w Polsce, karać. I pomyśleć, że na takie przewartościowanie o 180 stopni wystarczyło tylko jedno pokolenie...
Od braku możliwości realnego zaprotestowania, usunięcia z przestrzeni publicznej, mającej być przestrzenią sztuki, obiektów bluźnierczych, obrażających uczucia religijne i godzących w podstawy nasze cywilizacji (o godzeniu w zwykłe poczucie dobrego smaku nie wspominając) – i od sytuacji, w której człowiek pragnący „usunąć” takie „dzieło” może zostać ukarany, a także od sytuacji, gdy w poszczególnych krajach ukaranym można zostać, nawet odebraniem dzieci, za sam sprzeciw i niezgodę na sianie homopropagandy wobec własnych pociech w szkołach i przedszkolach – już tylko krok dzieli nas od sytuacji, gdy sama niezgoda na uczestniczenie w akcie homoseksualnym będzie wyrazem „homofobii”, a więc przestępstwem. Aż prosi się tu o przywołanie biblijnej Sodomy sprzed zniszczenia, gdzie Bóg wysłał swych aniołów, którzy spędzili noc w domu Lota. Mieszkańcy Sodomy otoczyli dom Lota, domagając się współżycia z jego gośćmi. Lot zaoferował im w zamian swoje dwie córki, dziewice, jednak oni odmówili. Ciąg dalszy tej historii znamy... Skoro, jak pisałem, na przewartościowanie w naszej cywilizacji o 180 stopni i na zaparcie się własnych korzeni, wystarczyło jedno tylko pokolenie, to ile przyjdzie nam czekać na ziszczenie się Sodomy w naszych czasach, skoro jest już zbudowana, tak jak ta biblijna - pełna rozpusty, niegodziwości, pogardy wobec autorytetów i wobec Boga...?

Ale powróćmy do tematu sztuki: otóż sztuką zwykle nie jest dziś to, co nią jest w istocie, ale tylko to, co spełnia kryteria któregoś ze współczesnych -izmów, będących w istocie sztuki i artyzmu zaprzeczeniem. Dlatego m.in. tak śmieszy mnie tworzenie coraz to nowych nazw dla „nurtów”, „prądów” i rozmaitych błazeństw, bo tak zaklęte w słowo, zyskują na znaczeniu – łatwiej je opisać, „unaukowić”, otoczyć frazesami słów i doktoratów, uwznioślić, przenieść na wystawowe przestrzenie, miast tam, gdzie bez tych współczesnych pseudonaukowych zaklęć, powinny się na ogół znajdować – w kloace.
Dobrym przykładem może tu być określenie „sztuka feministyczna” - to twór, który podobnie jak opisywana przeze mnie kiedyś „sprawiedliwość dziejowa” - nie istnieje – albo coś uznajemy za sztukę, albo nie; albo jest sprawiedliwość, albo jej nie ma, przydawanie tym pojęciom takich i w takim charakterze używanych „przedrostków” staje się pojęć tych zaprzeczeniem, szyderstwem. Jeśli podstawowym, wręcz jedynym wyznacznikiem, definicją prawdziwie wartościowej sztuki ma być jej przymiotnik (u nas za PRL funkcję tę względem sztuki pełniło słowo „socjalistyczna” - „socrealizm”), to nie mamy wówczas do czynienia ze sztuką, tylko z ideologią, wobec której „sztuka”, czy raczej „sztuczka” ma pełnić funkcję służebną. I tylko tak, zadem do lewackiej ideologii nadstawiony „artysta”, z podstawowym „warsztatem”, który nie potrafiłby mu dziś w miarę realistycznie namalować konia w galopie czy własnego autoportetu, może liczyć na profity, zamówienia, wystawy i klakierskie recenzje tych, którzy jak owi „artyści” „upowszechniając” sztukę, poprzez zrównanie jej do poziomu kloaki, są jej grabarzami.

Nie inaczej jest i z teatrem. O jakim to teatrze offowym może być mowa, skoro częstokroć teatr ten nie różni się od teatru instytucjonalego? Przeciwko czemu to buntować się ma teatr instytucjonalny, a zwłaszcza teatr offowy? Przeciwko czemu ma buntować się „offowa”, „alternatywna” sztuka? Przeciwko fundamentalnym wartościom, na których zbudowana została nasza cywilizacja? To jest negacja, opozycja, bunt przeciwko czemuś, czego w naszym codziennym życiu niemal już nie ma. ”„Jak to możliwe, że niegdysiejsi „żołnierze” wolnej kultury, permanentnie atakujący w swych spektaklach rodzinę nie widzą, iż w naszym kraju prawie już nie ma rodziny z jej konserwatywnym i katolickim zapleczem, które stanowiło fundament dla wszystkich Pileckich, Popiełuszków (…)? Czy nie dostrzegają, że wszelkie tabu związane z obyczajowością już nie istnieje?” - pisał parę lat temu w niszowym czasopiśmie „Intuicje” dyrektor niezależnego Teatru Nie Teraz Tomasz A. Żak, w opozycji do pewnej wypowiedzi Ewy Wójciak, dyrektor Teatru 8 Dnia.
W tym samym artykule czytam też o tym, jak dwa warszawskie teatry z nagła odmówiły wydawania zaproszeń dla krytyka teatralnego Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, piszącej dla „Naszego Dziennika”. Czy dlatego, że jej recenzje nie wpisywały się w klakierski, salonowy nurt intelektualnych onanistów, we własnym gronie adorujących się wzajemnie - i czy dlatego, by nie byli oni narażeni na dyskomfort przejrzenia się w lustrze? Oto tolerancja tolerastów – przebierańców udających ludzi kultury.

W istocie nie mamy więc do czynienia z niczym nowym, z żadnym offem, buntem i z żadną sztuką, tylko „sztuczką” dworską, „reżimówką”, przebraną w nienależne jej szaty. Też mi „alternatywa” - ścigająca się w tym, kto bardziej człowieka i boski w nim pierwiastek zeszmaci i udepta, kto bardziej Polaków poniży, wychodząc naprzeciw politycznym oczekiwaniom i zamówieniom różnych międzynarodówek... Niezgoda artystycznych wyrobników dla samej niezgody, bunt dla samego buntu, nie wiadomo przeciwko czemu, skoro wszystkie „tabu” już obalono, „mity” - „zdekonstruowano”, „świętości” - podeptano. Obrazek małego, rozwrzeszczanego dziecka któremu na wszystko pozwalano i które nigdy nie zostało ukarane; obrazek szaleńca, postawionego w miejsce Boga, przywódcy; niewyartykułowane, czasem nieświadome poszukiwanie absolutu, spełnienia siebie z myślą jedynie o sobie – poszukiwanie prowadzone w kloace żądz i wszystkiego co najbardziej podłe, do której to kloaki, po wrzuceniu doń człowieka, trzeba też wrzucić wszystkie świętości, by nie „obrażały” wyrzutem sumienia; szambo traktowane jako źródło, bo tylko ono już pozostało, skoro odrzuciło się Boga, a wszystkie kolejne jego namiastki zawiodły; ślepa nienawiść frustrata nie chcącego przyjąć do wiadomości prawdy o samym sobie i usłużność cynicznego kuglarza, co to życiem swym i tfu-rczością podpisuje cyrograf, wędrując tam, gdzie sypią się srebrniki – ziemski dar „pana” dla tego, kto trud swój wprzęga, by również sacrum i profanum zamienić ze sobą miejscami...
Oto wizerunek ogromnej części tego, co nazywa się dziś „sztuką współczesną”, „awangardą”, „offem”, „kontrkulturą”, wizerunek zwykle tym pełniej odpowiadający rzeczywistości, im bardziej „sztuczka” ta jest „cooltowa” i na topie; nie dziwota więc, że w świecie ynteligencji, sztuce tej tak potrzebne są „salonowe” spędy - „bywania”, cmokierskie pomruki recenzentów, państwowe mecenaty, „edukacyjne” warsztaty i „Sekcje sztuki najnowszej” – skoro nikt normalny obdarzony choćby przeciętną wrażliwością, nie chce tego oglądać, nawet jeśli swój podziw miałby wyrażać „tylko” dla pustki pomalowanego jednym kolorem płótna czy przestrzeni pełnej chaotycznych maźnięć, jak te podziwiane w pewnej prestiżowej galerii jakieś trzydzieści lat temu, tuż przed tym, gdy okazały się być bazgrołami szympansa...
Ynteligent stoi więc i drży, choć powinien raczej wyjść z oburzeniem lub parsknąć śmiechem i więcej tu nie wrócić; jeśli widzi, że król jest nagi, to strach mu gardło ściska, tak jak stojącym wokół niego ynteligentom, a to z obawy, że jak się odezwie, profan jeden, żachnie się, sarknie, nosa zmarszczy, to wyjdzie na głupka - a on przecież ynteligentem jest i basta, samiusieńką elitą, niechby i w kloace, ale jednak, niechby pośród stada podobnych mu pawianów, ale nie sam!
W o ileż łatwiejszej wobec „sztuki współczesnej” sytuacji znajdują się ludzie o mniejszych niż ynteligent aspiracjach! By być współczesnym „artystą”, czy raczej może „sztuk-mistrzem”, nie trzeba mieć żadnych umiejętności; wystarczy puszka czerwonej farby, krzyż i garść odchodów. Artystą może być każdy! Jednak w świecie, w którym z grafomanów robi się wielkich twórców i w którym artystą może być każdy – nie jest nim nikt. Z tej perspektywy cofnęliśmy się nie tyle do poziomu barbarzyńców, ale do poziomu małpy; raz dlatego, że nawet i barbarzyńcy mają jakąś, niechby i prymitywną, ale jednak kulturę, w której funkcjonują pewne zasady, wartości i tabu – my zaś z nich zrezygnowaliśmy i podeptaliśmy; dwa – dlatego, że nawet człowiek jaskiniowy, malujący jakieś rysunki naskalne, zapewne czynił to w sposób o charakterze rytualnym, być może była to specjalnie wyznaczona do tego i uzdolniona osoba (osoby). A więc jednak małpy...

Żyjemy w czasach, w których ośmieszono, zrelatywizowano, zdeprecjonowano, zdezawuowano już wszystko – wszystko można zrównać ze wszystkim, szczególnie krzyż; wszystko może być „względne”. Świat bez wartości, bez Boga, bez prawdziwych autorytetów, bez oddzielenia sacrum, z całą przynależną mu czcią, od profanum - na naszych oczach i za naszym milczącym przyzwoleniem staje się światem bez drogowskazów, ze wszystkimi tego konsekwencjami; pozbawiony wartości naród ginie, stając się magmą łatwą do ulepienia przez obce ręce w dowolny kształt, zgodnie z trendami wyznaczanymi przez polityczną poprawność, przez zmienną „Prawdę” która czym innym jest dziś, a czym innym może okazać się jutro – w imię „świeckości” państwa i demonicznie pojmowanych praw człowieka (np. aborcja); owa „świeckość” jest tu niczym innym, jak tylko nowożytną religią, ze wszystkim swoimi „liturgiami” będącymi parodią Bożego Objawienia. Oto „objawienie” obwieszczane przez bożka Demokracji; bożka, którego przekaz tak naprawdę kształtują współcześni „kapłani” - ideolodzy „antykultury”, za pomocą pi-aru, czy mediów sterujący poglądami mas ludzkich. I nie ma już Prawdy obiektywnej i podwalin, na których zbudowana jest nasza cywilizacja – jest tylko prawda dnia dzisiejszego, do wyznawania i wykucia na pamięć, aż jutro „demokratycznie” przyjdzie nam wierzyć w coś innego i wyznawać prawdę inną, ukutą przez totalniaków przebranych w szaty piewców „tolerancji” i „praw człowieka”. Wobec tej „prawdy”, Prawda jest godna zasłonięcia i potępienia, trzeba ją nazwać antyprawdą; trzeba wyznawanie Prawdy Objawionej uczynić herezją, która będzie (i jest) karana... Teraz już bydło można zapędzić w dowolnym kierunku, wygnało Pasterza ze swoich serc, z radością zabrało go sprzed swoich oczu. Zbliża się pora strzyżenia.
Ynteligent patrzy – a nie widzi, słucha – a nie słyszy. Tresura zakończona pomyślnie, może przykręcić śrubę, pora na kolejne pokolenia. Ynteligent pomoże, tak jak pomógł wtedy, kiedy zauroczony blaskiem srebrników, nakładów, pomagał wieść owce „ku świetlanej przyszłości” w „awangardzie postępu”.

Co się z Tobą stało, Y/inteligencie, Salonowcze, Bracie Mój, Człowieku?

M. Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 02:22:53
IP          : 18.208.203.36
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html