To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Felieton Mirosława Poświatowskiego    -   23/3/2012
Zabobon politycznych poprawności...
...I stało się dnia pierwszego, gdy John, dusząc się w oparach absurdu, zrzucił z siebie kostium kosmopolity, by opuściwszy zatęchły bunkier przesądów, pierwszy raz w życiu zaczerpnąć świeżego powietrza prawdy. Przez chwilę bolało, gdy John, odwijając się z bezkształtnego kondona politycznej poprawności, z zaskoczeniem odkrył, że ma dwie ręce – które nie nazywają się tak, jak pozostający ze sobą w stosunkach partnerzy – ręka „A” i ręka „B” - ale ręka lewa i ręka prawa. John upadł na posadzkę, by z zaskoczeniem dostrzec w kałuży wody swoją twarz: w niczym nie przypominała ona tak dobrze znanego mu z ekranu Johna – oto w odbiciu patrzył na niego... Jan. Podniósłszy się, Jan rozejrzał się wokół i podszedł do jednej ze ścian budynku. Jego ręce jakby same wiedzione jakimś dziwnym impulsem, drżąc próbowały zetrzeć ze ściany hieroglify barbarzyńców, przesłaniające wielowiekowe malunki Świątyni, przemienionej najpierw w galerię sztuki, a potem w „przybytek wyzwolenia”.

Ogloszenie
>

Opodal nadtłuczonych witraży zwisały kikuty laserów i całej tej świetlnej aparatury, która pierwotnie służyła wirującym w rytmie techno postępowym kapłanom podczas nabożeństwa, zanim „kapłani” ci nie stali się zbędnym elementem w odprawianiu bałwochwalczych sabatów, a sama Świątynia ostatecznie nie stała się swoistym „ogrodem rozkoszy ziemskich”, w którym prymitywizm seksualnej ekspresji i profanacji podniesiono do rangi „sztuk wyzwolonych”. W końcówce tego wolnościowego „wyzwolenia” i „zrzucania okowów ciemnoty”, każdy udział w co oryginalniejszym fekalnym kopulatorium, naznaczał uczestników tych uciech stygmatem ludzi kulturalnych, postępowych i nowoczesnych; choć przecie cała ta barbarzyńska hucpa - urągająca nie tylko poczuciu dobrego smaku i mająca w sobie coś z symbolicznego pocałowania siedzącego na tronie „kozła” w zadek - miała już wiekowy rodowód, a wszelkie tabu ostatecznie przełamane zostały jeszcze w latach 70-tych, 80-tych i 90-tych XX wieku.
Tak tedy cywilizacja stanęła u progu chwili, w której nie było już granic, które można byłoby przekraczać, ni świętości, które nie zostałyby podeptane; stanęła w obliczu pustki, gdzie obowiązywały hasła w rodzaju: „róbta co chceta” i „zabrania się zabraniać”, a od których to haseł jedyny wyjątek potwierdzający regułę, dotyczył zakazu nazywania zła - złem, dobra-dobrem, czyli określania siebie i rzeczywistości w zgodzie z tym wszystkim, co kształtowało „cywilizację białego człowieka, a co wyłaniało się z chrześcijańskiej kultury. Pozostało jedynie dojmujące pragnienie już nie tyle „przekraczania kolejnych granic” - bo tych nie było, ile pragnienie ich ustanowienia... Jednak czy sztuczne tworzenie kolejnych złotych cielców mogło owo pragnienie ugasić, nie pozostawiając potem człowieka na następnym, jeszcze większym kacu?
W takiej to sytuacji, pogrążający się w magmie, Jan-John, istotnie mógł już zrobić tylko jedno: odwinąć się z bezkształtnego kokona, by ruszyć na poszukiwanie Prawdy – tej Prawdy, którą odkrywali i tworzyli przodkowie, a którą „cywilizowani ludzie” odrzucili, jako relikt uniemożliwiający im dalszy rozwój. I to właśnie owa dojmująca tęsknota i nie do końca uświadomiona potrzeba doświadczenia prawdziwego sacrum, kierowała jego dłońmi, gdy gładził bohomazy współczesnych jaskiniowców, pokrywające wielowiekowe malowidło.

Pogrążony w myślach Jan ostrożnie opuścił budynek. Z oddali niósł się zawodzący śpiew. To głos muezzina, wzywającego do modlitwy z minaretu meczetu mariackiego. Falujący opodal tłum, porzucił na chwilę swoje czynności i gdy muezzin zamilkł, dały się znów słyszeć jęki kamieniowanych przed chwilą „piewców tolerancji”, ateistów, wszelakiej maści edukacyjnych stręczycieli i propagandystów homoseksualizmu, aborcji, eutanazji, którzy jeszcze nie tak dawno przymusową propagandę tę uczynili „niezbywalnym prawem człowieka”. Jan jeszcze nie wiedział, że niektórzy z owych biedroniów, środzin i całego tego „gejstapo”, uniknęli kamieniowania, bo ratując skórę – nawrócili się na islam, w czym dopomogły im, otoczone drutem kolczastym muzułmańskie „obozy reedukacyjne”. Był w tym pewien chichot historii, albowiem wcześniej owe „obozy reedukacyjne”, pełniące obecnie także funkcję „szkół koranicznych”, wcześniej też pełniły już funkcję „ośrodków reedukacyjnych”, tyle że prowadzonych przez „piewców tolerancji”, programowo piorących w nich mózgi krnąbrnej dziatwie szkolnej i rodzicom, zarażonym „prawackim fundamentalizmem” i „ciemnogrodzkim” przywiązaniem do wartości chrześcijańskich. Przy czym historia zachichotała tu podwójnie – podbój Europy przez islam odbył się bowiem przede wszystkim drogą „pokojową” - zgnuśniałych europejczyków pokonała demografia, a tradycyjnych wartości nie miał kto bronić, bo raz że ich nie było, a dwa, że za postawione w ich miejsce, postępowe „wartości europejskie” - nikt nie chciał nadstawiać karku, włączając w to środziny, biedroniów i całe pozostałe gejstapo politycznej poprawności. Cóż, po prostu Muzułmanie byli bardziej dzietni i silniejsza kultura, podbiła kulturę upadłą...
W końcu fala islamistów dotarła także i do kraiku nad Wisłą, a to za sprawą ochoczo przyjętych przez tubylczy rząd unijnych regulacji; bardziej „postępowe” kraje Europy, jak Niemcy czy Francja, chciały się w ten sposób, elegancko i pod płaszczykiem „praw człowieka” - pozbyć nadmiaru islamskich imigrantów, nie integrujących się ze społeczeństwem i żyjących na garnuszku państwa. Tę polityczną decyzję „polski” rząd, jak na „liberałów” przystało, ubrał w szaty ratowania systemu emerytalnego, bo gdzieś tak od 2030 roku na jednego emeryta przypadał jeden pracujący, a niedługo później liczba Polaków spadła do 30 milionów. Stąd też i „meczet mariacki” przestał dziwić kogokolwiek, podobnie jak adoptowany do potrzeb „nowych czasów” „lajkonik” - i jeżeli Jan, po zrzuceniu kostiumu kosmopolity nad czymś się jeszcze zastanawiał, to nad kwestią, na którą wiarę się „nawrócić”, tudzież jaką przybrać pozycję do umierania...

Tymczasem modły dobiegały końca. Kamerzyści z Al-Dżazira przygotowywali się do kolejnej transmisji z obrządku uroczystego kamieniowania zboczeńców, czemu towarzyszyć miały „świadectwa” nawróconych. Allah i tylko Allah!...
Jan wiedział, że kolejnym punktem programu będzie reportaż pokazujący tłumy szturmujących zamknięte, polskie granice Judejczyków, próbujących dostać się do swej „drugiej ziemi obiecanej”, albowiem Jerozolima znów płonęła, a znaczna część „Bliskiego Wschodu” była już wypaloną, atomową pustynią. Sprawy wymknęły się spod kontroli. Tymczasem tym razem, inaczej niż tylekroć w przeszłości, granice Polski pozostawały zamknięte.

...Przerażony tymi napływającymi obrazami, Jan zerwał się nagle. Koszmar prysł; sen wydął się jak bania, i wyrzucił naszego bohatera na powierzchnię. Jan przez chwilę łapczywie łapał powietrze, niczym ryba wyciągnięta z wody. Na szczęście wokół otaczały go dobrze mu znane sprzęty. W kącie sygnałem kontrolnym piszczał stary radziecki telewizor. Był sam początek lat 90-tych XX wieku. Wydawało się, że totalitarny socjalizm zbankrutował i już nie wróci. A przecie mimo tego socjalizmu, wciąż istniały i funkcjonowały w świadomości społecznej pojęcia takie jak „Bóg, Honor, Ojczyzna” - i nawet jeśli nie przez wszystkich były przestrzegane, to jednak nie przypuszczano na nie frontalnych ataków. Pomimo dekad PRL, powszechnie odczuwano, że dobro – jest dobrem, zło – złem. Że prawda – to prawda. Że zdrada jest zdradą, a nie młodzieńczym „zauroczeniem”, pomyłką, błędem tych, którzy wierzyli, że marksizm jest „młodością świata”. Świnia był świnią. Zboczeniec – zboczeńcem. Ludzie chodzili do kościoła, który mimo postaw niektórych kapłanów, zdał egzamin, był ostoją wolności i przetrwalnikiem polskości. Cóż za ciemne czasy! Oto nie uczęszczanie na msze święte, mogło być powodem swoistego „ostracyzmu” społecznego. Sąsiadka miała prawo pogonić dziecko sąsiada do świątyni, a sąsiad jeszcze jej za to dziękował. Aborcja – zabójstwo nienarodzonego dziecka – była powodem do wstydu, a nie do chwały. O tym mówiło się szeptem. Zajście w ciążę bez związku małżeńskiego oznaczało to, co oznaczało – lekkie prowadzenie się, a nie nowy „standard cywilizacyjny”. Życie „na kocią łapę” spotykało się ze społeczną dezaprobatą. Stara panna i stary kawaler nie byli „singlami”. Kobieta często zmieniająca partnerów – była kurwą, a mężczyzna – kurwiarzem – nie zaś jakimś „swingersem”. Kurestwa, sodomii, publicznego onanizmu, krzyżowania genitaliów, robienia rzeźb z fekaliów – nikt nie podnosił do rangi sztuki; przeciwnie: taki tfu-rca musiałby liczyć się z „obiciem” części ciała pełniącej u niego funkcję twarzy, w zdrowym odruchu obrony moralności, społeczeństwa, cywilizacji – tak jak nasi przodkowie wezwaliby służącego, by zrzucił takiego jegomościa ze schodów. Bez lęku, że z tego tytułu spotkają go sądowe nieprzyjemności. Oto czas, gdy szydzenie z polskości – było jeszcze hańbą, a szydzący – mógł się spotkać z poważną krytyką, lub milczeniem; plugawienie polskości i chrześcijaństwa nie było wówczas jeszcze nieodzownym warunkiem zwiększającym szanse na otrzymanie jakiejś literackiej czy innej nagrody. Oto czas, gdy krytyka antypolskich postaw była czymś normalnym, nie zaś powodem, do skazywania przez sądy wyrażającego swój uzasadniony pogląd felietonisty czy poety, bo śmiał zamachnąć się na grubo cerowaną cnotę nowożytnego, świętego guru i „autorytetu moralnego” barbarzyńskich czasów, w których przyszło nam żyć obecnie. Grzech, rozpusta, wszystko to co chore, zepsute i nienormalne – było nazwane po imieniu, było zepsuciem i nienormalnością – i jeśli pleniło się podskórnie, to nikt z pewnych zachowań nie próbował czynić „cywilizacyjnego standardu”, godnej państwowej promocji „normy”, którą w dodatku koniecznie, najlepiej pod sądowo – edukacyjnym rygorem, wyznawać muszą wszyscy, jako najwyższe osiągnięcie w zakresie „praw człowieka”...

Tymczasem dla wybudzonego z koszmaru Jana był początek lat 90-tych. Gdzieś tak mniej więcej 10 lat wcześniej, Krzysztof Kieślowski nakręcił film dokumentalny „Gadające głowy”, w którym mecenas G. marzył, by w Polsce zapanowała demokracja i tolerancja. W roku 2004 asystent K. Kieślowskiego, K. Wierzbicki nakręci własny film o podobnym temacie. W filmie tym syn nieżyjącego już mecenasa G. pozwoli sobie na marzenie, by wreszcie ustalone zostały... granice tolerancji...

M. Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 03:44:48
IP          : 3.229.122.112
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html