
Starszy pan idzie...
Drep, drep, drep... Starszy pan nie skarży się nikomu. Starszy pan idzie. Kroczek za kroczkiem, kołysząc się na boki, z konieczności kontemplując każdy, najmniejszy nawet pokonany odcinek drogi. W ręku trzyma wątłą reklamówkę z zakupami – równie wątłą, jak przywiędła w słońcu przygarść warzyw, sprzedawanych opodal na chodniku przez innego staruszka. Starszy pan przemierza swój szlak, który z biegiem lat dziwnie wydłużył się, przemieniając krótki wypad do sklepu w poważną wyprawę, wymagającą nie lada przygotowań i namysłu. Wrócenie się po zapomniane masło nie wchodzi w grę, nawet gdyby starszego pana stać było na nie, a nie na wyrób smaropodobny. Każda nierówność chodnika, słupek, krawężnik – to kamienie milowe na tej drodze, wyznaczające chwilę odpoczynku; starzy przyjaciele – lub śmiertelni wrogowie w czasie deszczu lub śniegu, kiedy najmniejsze zachwianie równowagi skończyć się może grozą jadącej na sygnale karetki. Starszy pan zna te miejsca dobrze.