To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Felieton Mirosława Poświatowskiego    -   26/5/2012
Socjalizm wiecznie żywy
”Okazuje się zatem, że wyborcy są dość dojrzali, by wybierać swoich umiłowanych okupantów do Sejmu, Senatu, a nawet na urząd prezydencki, gdzie ludzie ci, przynajmniej teoretycznie, będą decydowali o najważniejszych dla Polski sprawach – a jednocześnie nie są przy tym dość dojrzali, by wypowiedzieć się na temat tego, kiedy chcą przejść na emeryturę! (…) Jednak paradoksalnie w straszliwym odkryciu pana posła, na temat tego, że ludzie nie są dość dojrzali, by samodzielnie decydować o własnych pieniądzach, kryje się ziarno prawdy: otóż skoro ludzie ci nie powinni móc samemu odłożyć czy zainwestować pieniędzy, które pod pretekstem emerytur zabiera im państwo, bo są „nieodpowiedzialni” - to tym bardziej ludzie ci nie dorośli do tego, by móc wybierać tych, którzy kierować będą polskim państwem! Idąc tym logicznym tropem rozumowania, wypadałoby zauważyć, iż pan poseł swoimi wypowiedziami sam przyznaje, iż został on posłem jedynie wskutek nieodpowiedzialności niedojrzałych wyborców.” - pisze Mirosław Poświatowski. I opisując rozmaite oblicza socjalizmu, przywołuje również przykład protestu „twórców”, którzy od uwielbianej przez się władzy właśnie mają dostać po kieszeni...

Ogloszenie

Życie w rzyci (publicznej)
Miniony tydzień dostarczył niezapomnianych wrażeń. Chodzi mi oczywiście o rodzime urągowisko, na którym prowadzi się działania, określane tak trafnie mianem „życia publicznego”. Trafność tego określenia podkreśla precyzja zawarta w nazwie pewnego przybytku: jest nim oczywiście toaleta, „wucet”, szalet – który jak wiadomo, też bywa „publiczny”. Zaś na całym tym rodzimym urągowisku, niczym fałszywa perła w pozłacanej koronie, błyszczy nasz pleplement, który w połączeniu z naszymi ukochanymi figurantami pełniącymi funkcję rządu, prowadzi „politykę”. Oczywiście, jeżeli tubylec zamieszkujący naszą „zieloną wyspę” chce się dowiedzieć ku czemu naprawdę „sprawy” zmierzają i jak wygląda prawdziwa polityka – musi zdecydować się na heroiczny czyn odcięcia się od telewizorni i prasy gadzinowej, a następnie, powinien odważyć się na jeszcze bardziej szaleńczy czyn przejechania którąkolwiek z autostrad tak sprawnie wyrychtowanych na okazję afery o nazwie „Euro 2012”. Poza tym Kowalski powinien poszukać już to informacji na temat tego, co tam Amerykańce uradzili wespół z Żydami, już to (zum Beispiel) - co też Władimir Putin wespół ze strategicznymi partnerami w Niemczech czynić zamierza i na jaką nutę naszym przywódcom przygrywa, żeby wiedzieli jak tańcować. Zwłaszcza w sytuacji, gdy kwiat naszej profesury nabrał z nagła odwagi i po zapoznaniu się z badaniami prof. Wiesława Biniendy z Uniwersytetu w Akron (Ohio USA) dotyczącymi technicznych aspektów katastrofy smoleńskiej Tu-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r, wydał z siebie oświadczenie, że rządowy samolot bezsprzecznie nie rozbił się o słynną „pancerną brzozę”.
Zainteresowany biegiem spraw Polak, gdyby chciał się czegoś dowiedzieć, mógłby też np. zwrócić uwagę na „upomnienie” wobec Polski, zawarte w raporcie Departamentu Stanu USA na temat przestrzegania praw człowieka na świecie. W szczególności jego uwagę mógłby zwrócić fakt, że obok „nieskutecznego wymiaru sprawiedliwości i powolnych procedur sądowych”, ograniczania wolności słowa i prasy za pomocą słynnego, komunistycznego paragrafu kodeksu karnego dotyczącego „zniesławienia” i „istotnego zwiększenia monitoringu przez rząd połączeń telefonicznych bez nadzoru sądowego” - do jednego wora wrzucono również „zwlekanie przez rząd z wykonaniem postanowień Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i z restytucją mienia prywatnego”. W tym drugim przypadku rzecz jasna chodzi o żydowskie „przedsiębiorstwo holokaust”, czyli środowiska i instytucje prawem kaduka uważające się za spadkobierców pożydowskiego mienia - i jak wiadomo, dopóki Polska tych 65 mld nie „odda”, „tak długo będzie upokarzana na arenie międzynarodowej”. Stąd też i problem „restytucji mienia” podniesiony w owym dokumencie, wydanym przez reprezentantów kraju, którego większość obywateli ma mniej do powiedzenia, niż tamtejsza mniejszość stanowiąca żydowskie lobby i w praktyce decydująca o kierunkach polityki zagranicznej USA.

Tak więc podczas gdy inni uprawiają prawdziwą politykę, my mamy jedynie „urągowisko” – zaś dzięki temu, że staje się ono coraz bardziej głupie, podłe i coraz bardziej chamskie, możemy co dzień naocznie się przekonywać, że nasi rodzimi figuranci tak naprawdę nie mogą już o niczym samodzielnie decydować w istotnych dla Polski sprawach, poza kolejnymi pomysłami na dojenie obywateli – co z kolei rekompensują sobie możliwością, a jakże, nieskrępowanego pleplania, palikotowania, niesiołowienia czy innej tuskopinokiady. Jako że o większości przejawów tego cyrku media już Państwu doniosły, skupię się na paru wykwitach owego urągowiska, które dostarczyły mi w ostatnim czasie szczególnie wiele uciechy.

Bo naród nie dorósł...
Wiele uciechy przyniosła mi, podczas jednej z konferencji prasowych, wypowiedź pewnego posła, pochodzącego z ugrupowania o „największej zdolności koalicyjnej” w polskim pleplemencie, czyli ugrupowania, które – jak pokazała historia – potrafi wejść w koalicję chyba z każdym. Na dywagacje nad tym, jakie trzeba mieć poglądy, by utrzymywać tak wysoką zdolność koalicyjną pozwolę sobie może kiedyś przy innej okazji: dość dodać, że do owego posła osobiście nic nie mam, a nawet go szanuję – niemniej jednak jego wypowiedź była tak znamienna i charakterystyczna dla koalicji rządzącej i w zasadzie chyba dla całych naszych elit, będąc przy tym wypowiedzią obnażającą szeroko rozpowszechniony sposób myślenia – że warto się nad nią na chwilę pochylić.
Ale do rzeczy: otóż poseł ów, nagabnięty na okoliczność tego, że głosował przeciwko opinii większości obywateli RP oraz przeciwko dwóm milionom Polaków, którzy podpisali się pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie emerytur – ów poseł, w odpowiedzi przyrównał wyborców do dzieci w szkole, które zapytane, czy chcą dłuższych wakacji, odpowiedziałyby z pewnością, „że tak”. Okazuje się zatem, że wyborcy są dość dojrzali, by wybierać swoich umiłowanych okupantów do Sejmu, Senatu, a nawet na urząd prezydencki, gdzie ludzie ci, przynajmniej teoretycznie, będą decydowali o najważniejszych dla Polski sprawach – a jednocześnie nie są przy tym dość dojrzali, by wypowiedzieć się na temat tego, kiedy chcą przejść na emeryturę! A przecież zarządzanie państwem jest stokroć ważniejsze niż jakaś tam emerytura! Słowem – „nie przesadzajmy z tą demokracją” - chciałoby się rzec i w tym miejscu przypominają się słowa z filmu o pewnym Pawlaku: „sąd sądem, ale sprawiedliwość po naszej stronie musi być”. Trawersując to powiedzonko: demokracja demokracją, ale tylko wtedy, kiedy jest zgodna z tym, co my uważamy, w przeciwnym wypadku „lud pracujący miast i wsi oraz osób zamieszkałych między wsiami i osadami” (cytat z Pietrzaka) – nie ma nic do gadania.
Nawiasem mówiąc ten stosunek do demokracji znakomicie koresponduje z jeszcze jednym, nieodłącznym u nas jej atrybutem, który chciałoby się skwitować dowcipem: „może pan wybrać sobie samochód dowolnego koloru, byleby był czarny”- co oznacza, że od 1989 roku w zasadzie wybieramy wciąż i wciąż między tymi samymi ludźmi i środowiskami. Ową demokrację ręcznie sterowaną utwierdza finansowanie największych partii politycznych z budżetu państwa, partyjne upolitycznienie struktur państwa tegoż (od spółek po media), ordynacja wyborcza oraz fakt, że by jeszcze przed wyborami należycie skompletować zasadniczą część posłów przyszłej koalicji i opozycji licencjonowanej, wystarczy garść agentów w wąskim gronie tych, którzy decydują kto otrzyma pierwsze miejsca na listach.

Tyle tytułem dygresji. Wracając do posła i jego bynajmniej nie odosobnionego przekonania, że wyborcy są dość dojrzali by wybierać osoby kierujące państwem, a nie dość dojrzali, by samodzielnie decydować o tym, kiedy mają iść na emeryturę: otóż poseł ów uważa, że gdyby po prostu oddawać ludziom te pieniądze, które są im kradzione co miesiąc w imię „zabezpieczenia emerytury”, czyli „umowy społecznej”, której nikt z nas z nikim nie zawierał – to ludzie ci i tak te pieniądze przejedzą i przepiją - zamiast je odłożyć; a na stare lata i tak tymi ludźmi będzie musiało zająć się państwo, budując przytułki. Rozwijając tę myśl chciałoby się zaproponować, aby państwo polskie, w trosce o własnych obywateli, zabierało nam nie około 80 procent naszych dochodów (choć oficjalne „wakacje podatkowe” przypadają w połowie roku), ale całość – bo „państwo” przecie lepiej będzie wiedziało, jak wydać pieniądze Kowalskiego na różne „bardzo ważne” pierdoły oraz na niego samego i słuszniej niż on zdecyduje, co też Kowalski ma żreć i na co swoje pieniądze przeznaczać.
Słowem, z wypowiedzi posła wyziera nieuleczalny socjalizm czystej wody i przekonanie, że wystarczy kradzież cudzego dorobku zalegalizować, ubrać w wyświechtane slogany „solidaryzmu społecznego”, „redystrybucji dóbr”, czy innej „sprawiedliwości dziejowej” - by kradzież ta przestała być kradzieżą.

Jednak paradoksalnie w straszliwym odkryciu pana posła, na temat tego, że ludzie nie są dość dojrzali, by samodzielnie decydować o własnych pieniądzach, kryje się ziarno prawdy: otóż skoro ludzie ci nie powinni móc samemu odłożyć czy zainwestować własnych pieniędzy, które pod pretekstem emerytur zabiera im państwo, bo są „nieodpowiedzialni” - to tym bardziej ludzie ci nie dorośli do tego, by móc wybierać tych, którzy kierować będą polskim państwem! Idąc tym logicznym tropem rozumowania, wypadałoby zauważyć, iż pan poseł swoimi wypowiedziami sam przyznaje, iż został on posłem jedynie wskutek nieodpowiedzialności niedojrzałych wyborców, którzy nie tylko nie powinni móc decydować o własnych pieniądzach, ale przede wszystkim – w trosce o polskie państwo – nie powinni móc wybierać parlamentarzystów czy prezydentów. Innymi słowy, pan poseł jest po prostu wykwitem, czy produktem ludzkiej nieodpowiedzialności, niczym więcej. I na tym nieubłaganym gruncie logiki pozostaje mi posła przywitać w gronie tych, którzy demokrację uważają za najgłupszy system rządów. Mówię tu o demokracji w ogóle - i demokracji w jej obecnym, fasadowym kształcie; demokracji, w której o najważniejszych kwestiach decydują głupcy, których jest przecie tysiąckroć więcej niż ludzi mądrych, podczas gdy głos człowieka rozumnego i głupca jednakowo waży. Przez co zamiast ciągłości polityki i dbałości o rację stanu, mamy co cztery lata cyrk, podlizywanie się wyborcom (zalegalizowana korupcja), wywyższenie kłamstwa (cios w moralność i porządek publiczny) i brak troski o rację stanu, która nie została nawet zdefiniowana.
Przywołana wypowiedź rzeczonego posła jest więc niczym innym, jak przyznaniem – że zarówno wybór jego osoby, jak i jego kolegów, także z innych ugrupowań – był tylko „tragiczną pomyłką” niedorosłego społeczeństwa polskiego. Rozumiem jednak, że pan poseł wobec powyższej konkluzji nie złoży mandatu, bo również i on obserwuje schamienie tego, co u nas nazywa się „polityką” i obawia się, że w przeciwnym wypadku na jego miejsce mógłby trafić ktoś jeszcze gorszy... Cóż, wielu z nas też macza palce w ukradzionych podatkami konfiturach, wychodząc z założenia, że nawet jeśli te pieniądze, niechby unijne, pochodzą z zalegalizowanego złodziejstwa, to przecież i tak trzeba je wydać, - a „ja zrobię to lepiej” i na „słuszniejszy cel”, niż zrobiliby to inni. Tak więc obowiązujący system jest doskonały – bo korumpuje doskonale, wielkie kłamstwo ubierając w szaty cnoty...

Tfurcy w obronie tfurczości
Drugi „kwiatek”, który na rodzimy urągowisku zwrócił moją uwagę, to wrzask podniesiony przez tfu-rców, wobec faktu, że ich umiłowany rząd, któremu nie szczędzili tylu umizgów i klaki, chce teraz zmiany prawa podatkowego, tak aby ograniczyć lub zlikwidować możliwość zryczałtowanego odpisu pięćdziesięciu procent kosztów uzyskania przychodu od umów o dzieło. Rozpoczęły się więc protesty, a nawet strajki, w wyniku których, w geście solidarności, niektóre galerie miejskie, przepełnione częstokroć poronionymi płodami „sztuki współczesnej”, postanowiły zamknąć swoje podwoje na jeden dzień, przez co z pewnością miliony Polaków utoną we łzach, nie mogąc wtenczas obcować z prawdziwą sztuką. Cóż, to wybór dyrekcji tych galerii – strata wynikła z tego gestu może być niewielka: jeden odwiedzający dziennie mniej. Bardziej wesołe są natomiast zawarte w oświadczeniach oczekiwania „solidarności”. I duby smalone na temat tego, jak to „nie będzie sztuki”, bo artyści przestaną tworzyć i przez to nie będzie muzeów i galerii. Cóż, muzea i galerie, a zwłaszcza te ostatnie, istnieć będą nadal, albowiem od paru dekad nie potrzebują one żadnych artystów, gdyż częstokroć to, co jest tam wystawiane, zgoła nic wspólnego z prawdziwą sztuką nie ma. Toż już dziesiątki lat temu bywało, że rozanieleni „krytycy” podziwiali „instalacje”, które okazywały się nie zdjętym w porę rusztowaniem malarskim.
Poza tym – dlaczegóż to mam płacić podatkami za coś, czego nie chcę, a jak zechcę, to skorzystam z usług prywatnych? I dlaczegóż to akurat sztuka miałaby być publicznymi pieniędzmi dotowana, skoro głodny człowiek (a takich jest więcej) prędzej wybierze chleb, niż obraz? Dotujmy więc piekarnie! Dotujmy przydomowe ogródki warzywne! Tym bardziej, że to co dotowane, utrzymywane jest kosztem ludzi którym brakuje na chleb.

Jednak zawarte w pewnej odezwie stwierdzenie „chcielibyśmy podjąć dyskusję na temat pozycji artysty – jego miejsca w systemie” - jest szczególnie wzruszające. Artyści swoje miejsce w systemie doskonale znają. Pokazali to nie raz, choćby za PRL. Wtedy też pisali „płomienne listy”, strojąc się w szaty obrońców wolności słowa, pluralizmu, czy kultury, podczas gdy powód bywał prozaiczny: mógł być nim np. spadek nakładów, wynikający z braku papieru w socjalistycznej „rzeczywistości” - i spadek dochodów, „jubli” i innych gratyfikacji i przywilejów. Z owych listów wyziewała gorycz: jakże to tak, to myśmy wam bez wazeliny w tyłki wchodzili, staliśmy za wami murem, pisaliśmy listy i zabieraliśmy głos pełen poparcia wobec Was, lub pełen gromów wobec waszych przeciwników; wiedzieliśmy jak tworzyć, o czym pisać, by wam się przypodobać, by wstrzelić się w wasze oczekiwania - a wy nas teraz tak traktujecie? Owi tfu-rcy robili tak wtedy, robią też tak i teraz, niekiedy w kolejnym już pokoleniu. Być może więc jednym przypomniała się ich młodość – a inni po prostu upadli niedaleko jabłoni. Wrzask tego środowiska jest żałosny i śmieszny jednocześnie. Czekam jeszcze tylko na podobny wrzask ze strony dziennikarzy, którzy również korzystają z owych „50 procent”. Czy ci, co przez całe rządy PiS-u tak bali się, że nad ranem ktoś do nich zapuka – i „nie będzie to mleczarz”, bo wyważone drzwi wpadną do środka, czy ci, co straszyli cenzurą, policyjnym państwem etc. po dojściu do władzy PiS - nie powinni być teraz szczęśliwi, że wreszcie władzę sprawują ich ulubieńcy, ludzie światli, tolerancyjni, miłujący wolność słowa, szanujący prawa obywateli i zdolni by „przychylać nieba”? Tymczasem pewien precedens już był, bo ktoś tam nieoczekiwanie w podobnym tonie zapłakał, o ile pamiętam na niwie kultury roniąc łzę nad tymi strasznymi rządami Kaczora i tego całego ciemnogrodu, za których to rządów było jakby lepiej – i to gdzie! - w samej „GW”, słynnej „pluralizmem zaangażowanym”. Czy zatem pobierając wciąż mimo wszystko prorządowe, salonowe konfitury, wszelakiej maści pismaki odważą się na cień protestu, wobec faktu, że ich umiłowani przywódcy chcą im przykręcić śrubę i uderzyć po kieszeni? Jeśli tak – to przynajmniej możemy przypuszczać jak to będzie wyglądało: obecni partyjni agitatorzy i manipulatorzy, jak wtedy, za PRL, jak ich rodziciele, jednym głosem wystąpią w obronie „wolności słowa”...

Jest też i inna ewentualność – że ich „umiłowani przywódcy”, w sytuacji sypania się finansów publicznych „zielonej wyspy”, tę grupę zawodową akurat chwilowo pominą. W końcu „organizatorska funkcja prasy” jest bardzo ważna w ustroju...
A skoro już o tym mowa – tak na zakończenie: sprzedaż „GW” zaprawdę musi bardzo spadać. Nic więc dziwnego że w szkolnym podręczniku dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych, który trafić ma do nich we wrześniu b.r., a zatytułowanym „Ku współczesności. Dzieje najnowsze 1918-2006”, możemy znaleźć takie oto „zadania” dla uczniów: „Przedstaw rolę „Gazety Wyborczej” i jej znaczenie dla społeczeństwa polskiego w okresie poprzedzającym wybory kontraktowe do parlamentu w 1989 roku.” „Scharakteryzuj rolę „Gazety Wyborczej” od dziennika solidarnościowej opozycji do najbardziej poczytnej, atrakcyjnej dla szerokiej publiczności polskiej gazety”.
Zaprawdę, socjalizm wiecznie jest żywy...

Mirosław Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, March 19, 2024 10:04:55
IP          : 3.95.233.107
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html