To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Ja to nie IRA - wywiad z Arturem Gadowskim   -   15/3/2005
Kilka tygodni temu naszemu współpracownikowi Bartkowi Bidze udało się porozmawiać w Krakowie z Arturem Gadowskim - liderem wciąż niezmiernie popularnego zespołu IRA, jednym z nabardziej "charakterystycznych" polskich wokalistów rockowych. Prezentujemy zapis wywiadu odbytego tuż przed koncertem IRA w klubie "Studio". Mowa w nim m.in. o wspólnym projekcie Artura i Wojtka Klicha, czyli ... Mośka.

Ogloszenie

Nie sądziłem, że IRA po bardzo intensywnym letnim sezonie koncertowym, będzie miała siłę, aby jeszcze w zimie odbyć trasę klubową. Choć kilka miesięcy wcześniej grali w Krakowie w klubie „Loch Ness”, to i tak zdecydowali się wystąpić pod Wawelem jeszcze raz – tym razem w klubie „Studio”. Umówiłem się na wywiad z liderem i wokalistą zespołu – Arturem Gadowskim. I choć rozmowa miała trwać 20 minut, to zdecydował się on poświęcić mi dwukrotnie więcej czasu.

Początkowo Artur odpowiadał nieco ospale, jednak z każdym pytaniem, stawał się coraz bardziej dynamiczny i skory do dłuższych opowieści. Regularnie, co kilka minut zapalał papierosa, popijał kawę.


Bartłomiej Biga: Próbowałeś zliczyć ile koncertów zagraliście w zeszłym roku?

Artur Gadowski: O ile dobrze pamiętam, to 78 albo 76.

BB: Graliście kiedykolwiek więcej?

AG: (po chwili zastanowienia) Chyba tak. To było w 93 i 94 roku. Choć nie było ich dużo więcej – może o 10.

BB: Wśród zeszłorocznych był ten szczególny – 25 IX – Wasze 15-lecie w Radomiu. Gdy słucham płyty z zarejestrowanym tam materiałem, odnoszę wrażenie, że stwierdzenie, iż żaden prorok nie cieszy się sympatią we własnym mieście, w Waszym przypadku się nie sprawdza.

AG: To się zmieniło, bo dawniej niezbyt byliśmy w Radomiu lubiani. Nie wiem, z jakich powodów. Właściwie to dopiero po naszym powrocie uzyskaliśmy tak wielką sympatię ludzi w naszym mieście. I okazuje się, że odtąd jest to dosyć wierna publiczność. Choć na tym koncercie z okazji 15-lecie, byli nie tylko ludzie z Radomia. Wiem, że przyjechali na niego ludzie z całej Polski.

BB: A który koncert w ogóle uznałbyś za najważniejszy dla zespołu?

AG: (po dłużej chwili zastanowienia) Może to dziwnie zabrzmi, ale wyróżniłbym dwa najważniejsze momenty. Pierwszy z nich to właściwie nie koncert, ale występ – nasz debiut w czerwcu 88 roku w Opolu. Kiedy to właściwie pierwszy raz wystąpiliśmy przed szerszą publicznością. Właściwie wtedy to była jedyna możliwość szerszego zaprezentowania się. A drugi – to koncert na 15-lecie, o którym już wspominałeś. To, co się wtedy działo przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Nie wyobrażaliśmy sobie, że aż tyle osób tam będzie, że tak to będzie wyglądało. W nas wstąpił wtedy zupełnie inny duch, kiedy widzieliśmy reakcję publiczności – od pierwszych taktów, do ostatnich dźwięków, jakie wydobywaliśmy.

BB: Największym był chyba Wasz występ na Przystanku Woodstock w 95 roku?

AG: Przystanek Woodstock ten, na którym graliśmy, przypomina mi w jakimś sensie Jarocin z 91 roku. Wtedy się też zorientowaliśmy, że ludzie znają nasze piosenki.

BB: Wielu Waszych fanów marzy o tym, abyście wystąpili w tym roku na Przystanku. Bierzecie to pod uwagę?

AG: W ciągu ostatnich kilku lat kilkakrotnie próbowaliśmy wystąpić na Przystanku (selekcję zespołów, które wystąpią na Woodstocku prowadzi komisja z Fundacji Jurka Owsiaka). Ale w ciągu tych ostatnich trzech, czterech lat, bezskutecznie. Ja sam wystąpiłem ze Zbyszkiem Hołdysem. Innym akcentem, związanym z IRĄ, był występ Eweliny Flinty. Zaśpiewała ona tam „Nadzieję”. Początkowo ja miałem to zrobić, ale oczywiście nie mam jej tego za złe.

BB: Słyszałeś, że w ankiecie organizatorów Festiwalu w Węgorzewie, w której pytano, jaki zespół najchętniej usłyszeliby w tym roku, IRA zdecydowanie zwyciężyła?

AG: (śmiech) To nasi fani zrobili z tym zamieszanie. Ale to bardzo miłe. Choć już wiemy, że w tym roku nie wystąpimy. Dowiedzieliśmy się o tym niedawno od organizatorów. Kilka tygodni temu zadzwonili oni do nas, poinformowali o tym, że tak duża liczba głosów była na nas oddana, ale jak się okazało po dość krótkich rozmowach - w tym roku to chyba festiwal odbędzie się bez nas.

BB: W ciągu ostatnich kilku lat miałem przyjemność być wielokrotnie na Waszych koncertach, ale na żadnym, mimo usilnych próśb publiczności, nie wyszliście na drugi bis?

AG: Czasem wychodzimy. Ale wtedy widocznie akurat nie było odpowiednio głośno.

BB: Raz wywołany na scenę wyszedłeś i zaintonowałeś tylko melodię z „Czterech pancernych”.

AG: Bo publiczność skandowała „Artur, Artur”. A Artur to nie IRA. Więc dlatego tylko tę piosenkę zanuciłem.

BB: W lecie większość Waszych występów, to koncerty plenerowe. Część artystów twierdzi, że jest to negatywne zjawisko, bo uczy publiczność dostawania muzyki za darmo.

AG: To prawda – z jednej strony można tak myśleć. Ale w takim razie, dlaczego dzisiaj sprzedano 1200 biletów? Skoro my w zeszłym roku samych plenerowych koncertów zagraliśmy blisko 60? Przecież wobec tego ludzie dziś nie powinni właściwie kupić żadnego biletu.

BB: W 87 roku postanowiliście zostać gwiazdami rocka. To miało stać się spontanicznie, czy też mieliście gotowy plan, jak Bono i spółka?

AG: To był taki młodzieńczy zryw. Z tym zostaniem gwiazdami rocka, to trochę żartowaliśmy. Chcieliśmy po prostu grać muzykę i dojść do momentu, kiedy nagramy płytę. Wtedy mieliśmy takie marzenia, gdy graliśmy w kanciapie w jakimś domu kultury. Chcieliśmy wejść do prawdziwego studia i tam zarejestrować materiał. Mieliśmy nadzieję, że to będzie dobra płyta i wszyscy nas pokochają. Ale też nie kombinowaliśmy zbytnio, co zrobić, żeby tak się stało. Graliśmy po prostu swoje. Niestety, ta pierwsza płyta, okazała się troszeczkę niewypałem (śmiech). Zaś o drugiej już myśleliśmy trochę inaczej, bo zaczęło procentować doświadczenie, które zdobyliśmy nagrywając pierwszy album. Zrozumieliśmy wtedy wiele. To był zupełnie inne czasy. Trudno było znaleźć studio, realizatora. Teraz jest inaczej – płytę przynajmniej w połowie możesz zrobić sam w domu.

BB: Czyli twierdzisz, że teraz start jest łatwiejszy?

AG: Ja nie twierdzę, że jest łatwiej zaczynać. Łatwiej jest jedynie swoje pomysły zarejestrować, żeby mieć swoje nagranie, jakieś demko. Dawniej było to praktycznie niewykonalne. Na próbie mogłeś sobie, co najwyżej, włączyć magnetofon kasetowy. Dziś mając średniej klasy PC-ta możesz zrobić mnóstwo różnych rzeczy, o których kiedyś mogłeś tylko pomarzyć, a nawet w ogóle sobie ich nie wyobrażałeś.

BB: W 88 roku zaczął się dla Was czas nagród. Czy rozmaite wyróżnienia przyznawane przez branżę muzyczną były i są dla Was istotne?

AG: Tak – wtedy było to dla nas ważne. Były to pierwsze sytuacje, które powodowały, że czuliśmy się zauważeni i docenieni. Gdy dostaliśmy jakieś wyróżnienie, powodowało to, że o samych sobie myśleliśmy lepiej. Utwierdzało nas to w przekonaniu, że to, co robimy ma sens.

BB: Które z nich jest dla Was szczególnie cenne?

AG: Sądzę, że nasz debiut opolski. Ja dostałem tam nagrodę za debiut, zespół zaś wyróżnienie. W tamtych czasach to była jedyna możliwość pokazania się w telewizji, bo przecież były tylko dwa programy.

BB: W pierwszej połowie lat 90-tych IRA supportowała tak różne zespoły, jak Aerosmith, czy Paradise Lost. Jak wspominasz zespół w tej roli?

AG: Bardzo duże przeżycie, choć Paradise Lost, to była pomyłka. My nie znaliśmy tej kapeli – nie mieliśmy pojęcia, co oni grają ! Dopiero, gdy zobaczyliśmy plakaty, które wyglądały, jak nekrologi i na nich było napisane Paradise Lost i malutkimi literkami IRA, to wtedy dopiero wiele zrozumieliśmy – „o kurcze, nieźle się wkopaliśmy”. Kolesie z tego zespołu okazali się bardzo mili. Powiedzieli nam: „fajnie gracie, tylko to jest stylowa pomyłka”. Tak wyszło. Natomiast Aerosmith to było dla nas duże przeżycie. Ja w jednym z wcześniejszych wywiadów, powiedziałem, że moim największym marzeniem jest znaleźć się na tej samej scenie, co Aerosmith. Marzenie się spełniło. Poznaliśmy też zespół – spędziliśmy z nimi wieczór. Następnego dnia graliśmy ten koncert. Z tego, co wiem, to oni się temu przysłuchiwali. Podobno się im nawet podobało. Było to bardzo fajne doświadczenie – pierwsze starcie z gigantycznych rozmiarów gwiazdą.

BB: Podobno w 2000 roku miałeś zostać nowym wokalistą Oddziału Zamkniętego?

AG: Ja Ci powiem nawet więcej. Ja już w 87 roku miałem nim zostać. Tak się nie stało, ponieważ Wojtek Pogorzelski (gitarzysta OZ- przyp. BB) mnie obraził. Bowiem wtedy też były nasze początki – wtedy jako IRA próbowaliśmy już do czegoś dojść. To było jeszcze przed naszym opolskim występem. Ale już wtedy ktoś nas zauważył, nagraliśmy piosenkę, ktoś ją w radiu puścił. Spotkałem wtedy Wojtka, który powiedział: „fajnie śpiewasz, a ja potrzebuję wokalisty – właśnie takiego z męskim głosem”. Zapytałem go o to, co teraz chce robić, jako Odział Zamknięty? Bo dla mnie ten zespół to przede wszystkim Jary (Krzysztof Jaryczewski – przyp. BB) i jego głos. A ja przecież mam totalnie inny wokal. On na to: „Ale teraz jest tyle shitu na rynku. Niby tam jesteś w jakimś zespole – Irak, czy Iran?”. Ja mówię: „może IRA?”, on: „tak – właśnie”. Już dalej z nim nie rozmawiałem. Tak skończyło się nasze pierwsze spotkanie. Pomyślałem sobie wtedy – ja ci jeszcze pokażę! I faktycznie, gdy spotkaliśmy się w 93 roku na wspólnym koncercie, Wojtek się kajał i przepraszał za to, co wtedy powiedział. Potem ja miałem swoje solowe projekty, a Wojtek znów szukał wokalisty i już w 2000 roku nie byłem w stanie mu odmówić, 1884. raz powiedzieć, żeby dał mi spokój, bo to się nie uda. Pojechałem na jedną próbę i po niej powiedziałem, że dla mnie jest to nie do przyjęcia. Nie podobało mi się i tyle.

BB: W 2000 roku wyjechałeś też do Stanów Zjednoczonych.

AG: Wyjechaliśmy, bo i tak tu nie mieliśmy co robić i nie było z czego żyć. Więc ustaliliśmy, że jedziemy tam do pracy, a przy tym znajdujemy sobie jakieś miejsce do grania i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Taki był plan – bardzo prosty. Każdy z nas miał – bardzo dobrą robotę – pracowaliśmy na budowie (śmiech) po 10-11 godzin dziennie. Ale znajdowaliśmy jeszcze przy tym siłę, choć łatwe to nie było, żeby mieć codziennie próby. Mieliśmy kanciapę, pożyczany sprzęt. Udało się nam zorganizować kilka występów w klubach - w Chicago i Nowym Jorku. Uwierzyliśmy wtedy, że nadal jesteśmy zespołem.

BB: Powiedziałeś kiedyś, że gniew jest źródłem energii, która jest potrzebna, żeby grać rocka. Gniew jest zawsze skierowany przeciw czemuś. Jak to jest w Waszym przypadku?

AG: Teraz bardzo mi się nie podobają zreformowane rozgłośnie radiowe. I właśnie na przekór tym rozgłośniom nie będziemy robić badań naszych utworów, bo uważamy, że są totalnie zdrowe (śmiech). Nie będziemy zabiegać, żeby te rozgłośnie żeby nas prezentowały. Jeżeli stwierdzą, że są to fajne piosenki i już są przebojami, to mogą je puszczać – nie widzę problemu. Ale nie będziemy robić nic wbrew sobie. Nie po to robimy taką muzykę, żeby ktoś nam potem tłumaczył, że kolor gitary, na której była grana solówka mógłby być inny, bo wtedy lepiej to w radiu wyjdzie (śmiech). Przeciwstawiam się też przeciw głupocie medialnej, która zaczyna dominować w programach typu „Idol”, „Droga do gwiazd”. To są ogromne kłamstwa, które wtłacza się ludziom do głowy, że właśnie tak wygląda normalna droga artysty, który chce coś zrobić. Gówno prawda!

BB: A gdy już z owego gniewu macie tę energię do przekazywania emocji, to które z nich uważacie za podstawowe?

AG: Trzeba przekazywać taką energię, która powoduje, że mimo stanu załamania, depresji, możesz się podnieść i powiedzieć, że ja to zmienię. Wszystko, co pozytywne. Wszystko, co prowadzi do tego, że to my zmieniamy świat, a nie on zmienia nas. Taką mam teorię, choć może trochę za daleko pojechałem.

BB: Na „Ogniu” nie pełniłeś ani roli kompozytora, ani tekściarza, choć wcześniej zdarzało Ci się to dość często. Dlaczego?

AG: Bo nowe piosenki są tak dobre, że ja się do tego nie nadaję - po prostu bałem czegoś zepsuć.

BB: Kiedyś powiedziałeś, że dawniej pisałeś teksty tylko dlatego, że tak się utarło, że wokalista powinien pisać dla siebie. Ale przecież niektóre Twoje teksty są bardzo udane.

AG: Jak to sam powiedziałeś – niektóre. Bo to faktycznie była bardzo nierówna literatura. Choć zgadzam się z Tobą, że dobrze jest, gdy wokalista sam dla siebie pisze, bo wtedy łatwiej jest mu zinterpretować piosenkę. Być może na tym polega moc tych moich słabych tekstów. I to do tego stopnia, że niektórzy nabrali przekonania, że są one dobre, choć ja uważam, że tak nie jest. Na szczęście czasem wraca chęć do napisania czegoś i być może tak się stanie, że coś jeszcze stworzę. Chociaż jestem zadowolony z obecnej sytuacji, gdy pisze dla nas Wojtek Byrski. Bo to jest człowiek, z którym jesteśmy, nie tylko wiekowo, bardzo podobni. Mamy też bardzo zbliżone spojrzenie na wiele rzeczy. Nigdy tekst nie powstał na zasadzie – masz tu gotowe słowa do zaśpiewania. Zawsze jest między nami wiele rozmów, jak ja to czuję, jak ja to widzę z perspektywy sceny? Co bym tu zrobił, gdybym mógł zmienić? Wojtek próbuje to napisać w taki sposób, w jaki ja o tym myślę.

BB: „Mój kraj” to wprawdzie nie jest Twój tekst, ale jest on jakby naturalną kontynuacją „Mojego domu”. Czy nadal tak oceniasz polską rzeczywistość, jak w tych utworach?

AG: Tak to wygląda niestety. W sumie to muszę Ci powiedzieć, że wydaje mi się, że jest coraz gorzej (śmiech). Trzeba się z tego śmiać po prostu – tyle nam zostało. Bo to jest coraz większy kabaret. Gdy obserwuję wszystkie te wydarzenia, które mają miejsce – kolejne afery, próby zmiany prawa, wymyślanie kolejnych podatków. Ja nie wiem, jak to się nazywa, ale jest takie określenie na taki typ zachowania, kiedy to powiela się wciąż tę samą czynność i za każdym razem oczekuje innych efektów. I tu tak się dzieje. Władza mówi, że podniesie podatki. I choć wszyscy mówią, że jak to zrobicie, to ludzie będą się wymigiwać od płacenia i w konsekwencji będzie ich mniej, to oni i tak robią swoje. Żyjemy w takim śmiesznym państwie, które przystępując do Unii Europejskiej, egzekwuje jej prawo, respektuje Trybunał w Hadze. Natomiast kolejnego dnia wprowadza prawo, o którym ten Trybunał orzeka, że jest niezgodne z prawem międzynarodowym. Nasi politycy tak właśnie działają. Nie wiadomo komu na złość – chyba tylko samym sobie. Bo to nie jest żadne ukierunkowane złośliwe działanie. Chyba podejmują je po to, żeby było zabawniej, żeby świat bardziej się z nas śmiał, albo żebyśmy się nie nudzili.

BB: Co jakiś czas uczestniczysz w mniej lub bardziej głośnych projektach z innymi muzykami, jak choćby z Tarnowianinem – Wojtkiem Klichem.

AG: (przez dłuższą chwilę, mimo mojego naprowadzania, nie mógł sobie przypomnieć, o kogo mi chodzi, aż wreszcie) aaaaa, z Mośkiem! Mów po ludzku (śmiech)! To są bardzo miłe, spontaniczne działania na zasadzie jam session. Gramy różne covery i się przy tym dobrze bawimy. Umawiamy się, kiedy mamy wolny czas, decydujemy, co zagramy – chodzi tu o zabawę muzyką w pełnym tego słowa znaczeniu. Choć nigdy do końca sami nie wiemy, co się na tych koncertach wydarzy.

BB: Piosenkę „Szczęśliwego Nowego Jorku” nagrywałeś na wariackich papierach. Często tak pracujesz?

AG: Nie – to był pierwszy i ostatni raz. To w ogóle była dziwna sytuacja. Marek Kościkiewicz (kompozytor i autor tekstu tej piosenki – przyp. BB) zadzwonił do mnie i powiedział: „Mam dla Ciebie propozycję - powstaje polski film, do którego robię muzykę i tak sobie myślę, że Ty mógłbyś w jednej piosence zaśpiewać.”. Było mi bardzo miło z tego powodu, że pomyślał o mnie – „powiedz, kiedy i jestem”. Okazało się, że ...jutro (śmiech). Jednak dopiero trwały prace nad tą piosenką, a Marek kończył pisać tekst. Gdy nagrywałem pierwszą zwrotkę, on kończył pisać drugą – refreny były gotowe już wcześniej. Z podkładu nagrane były: bębny, bas i klawisze, które grały tylko tyle, żebym się zorientować, jaka jest harmonia. Kazali mi sobie wyobrazić, że oprócz tego, grają tam też rockowe gitary. Więc poruszyłem wyobraźnię i jakoś to nagraliśmy. Byłem bardzo zaskoczony efektem końcowym – dopiero usłyszałem ją po tym, gdy specjalnie poszedłem po to do kina na cały film.

BB: W czasie Twojej kariery solowej nawiązałeś współpracę z Markiem Tysperem.

AG: Miałem przygotowane cztery, czy pięć piosenek. Marek zaprosił mnie do domu i powiedział, że to są piosenki publishingu BMG, ale trzeba napisać piosenki dla mnie. I tak się stało. Było to bardzo miłe doświadczenie. Według mnie jest on najlepszym producentem w Polsce. On ogarniał wszystko – nagrał większość gitar, niektóre basy. On tę płytę produkował od początku do końca. Nawet ją po części realizował, choć to była rola Leszka Kamińskiego.

BB: Czasem musieliście odpierać różne ataki. W utworze „Znamię” odpowiedzieliście na nie w artystycznej formie, co było pomysłem Piotrka Łukaszewskiego. Wy byliście przeciwni. Jak z perspektywy czasu na to patrzysz?

AG: Myślę, że jednak dobrze zrobiliśmy. Choć ja nie lubię tej płyty i tego utworu, to gramy go na koncertach. Jest mi to trudno wykonywać, bo to twór studyjny – wymuszony, wypracowany. A na żywo, sprawa wygląda zupełnie inaczej.

BB: Wracasz do długich włosów, czy należy z tym wiązać jakąś wyższą ideologię?

AG: Nie – to nie są długie włosy, może tylko nieco dłuższe, ale ja bym powiedział, że są takie sobie (śmiech)

BB: Czego chciałbyś, abym Ci życzył na koniec?

AG: Żeby tak było, jak do tej pory.

BB: Zatem tego Ci życzę, ponadto udanego koncertu – choć to właściwie pewne i dzięki wielkie za rozmowę!

AG: Również dziękuję.

Z Arturem Gadowskim rozmawiał Bartłomiej Biga.
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Tue, October 15, 2024 09:23:44
IP          : 35.173.48.18
Browser     : CCBot/2.0 (https://commoncrawl.org/faq/)
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www.intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html